menu

Po meczu Lecha z Pogonią: defensywa dziurawa jak polskie drogi [KOMENTARZ]

23 lutego 2014, 21:13 | Wojciech Maćczak

Tragedia – tak w największym skrócie można opisać występ obrońców poznańskiego Lecha przeciwko Pogoni Szczecin. Zawodnicy, którzy w ubiegłym sezonie tworzyli jedną z najlepszych formacji defensywnych w kraju kompletnie się skompromitowali, tracąc aż pięć goli po fatalnych błędach poszczególnych zawodników. Tak nie przystoi grać zespołowi, który chce walczyć o puchary.

Zawiódł przede wszystkim ten, od którego oczekiwaliśmy najwięcej. Hubert Wołąkiewicz – nowy kapitan zespołu ze stolicy Wielkopolski. Zawodnik, dyrygujący w ostatnich latach defensywą poznańskiego zespołu, uchodzący za pewnego stopera i jednego z najlepszych krajowych fachowców na tej pozycji. To on w ostatnich latach dyrygował defensywą poznaniaków, która w dwóch poprzednich sezonach traciła po 22 gole. Hubert stanowił pewny punkt zespołu, bardzo rzadko zdarzały mu się słabsze mecze (z zeszłego sezonu trzeba wyciągnąć spotkania z Legią i ze Śląskiem w Poznaniu), znacznie częściej spisywał się bardzo pewnie, podczas gdy inni zawodzili.

Widząc jego poczynania w Szczecinie przecieraliśmy oczy ze zdumienia, zastanawiając się jednocześnie, czy na boisku nie pojawił się jakiś zaginiony brat bliźniak Huberta, który z piłką nie miał zbyt wiele do czynienia. Można wybaczyć błąd, można przemilczeć drugi – ale to, co stoper poznaniaków wyprawiał w Szczecinie zakrawało o pomstę do nieba. Cztery razy spóźnił się z interwencją, przez co Marcin Robak, za którego krycie był odpowiedzialny, pakował piłkę do siatki. Piątą bramkę również zawalił, wchodząc we własnym polu karnym w nogi Mateusza Lewandowskiego. Tak słabego występu nie zaliczył chyba od początku swojego pobytu w Poznaniu, a przynajmniej ja takiego nie potrafię sobie przypomnieć.

Do formy lidera defensywy przystosowali się jego koledzy z formacji. Przymierzany do reprezentacji Marcin Kamiński nijak nie przeszkodził zawodnikom rywala, którzy mijali go jak tyczki. Podobnie zresztą, jak grającego po prawej stronie Tomasza Kędziorę, który już w przerwie opuścił plac gry. Fatalnie zagrał również Luis Henriquez – trzy bramki padły po akcjach jego stroną boiska, których nie zdołał przerwać. Zresztą Panamczyk mniej więcej od półtora roku notuje systematyczny spadek formy, który potwierdził w Szczecinie.

Nie można zapomnieć jeszcze o Dimitrije Injacu. Z nim w ogóle sprawa jest bardzo ciekawa – półtora roku temu Lech nie chciał przedłużyć umowy i lekką ręką oddał go do Polonii Warszawa. Tam Serb stracił praktycznie cały sezon z powodu kontuzji, po czym przed rozpoczęciem obecnych rozgrywek, będąc kompletnie nieprzygotowanym do gry… podpisał umowę z „Kolejorzem”. Po co? Na pewno nie po to, żeby truchtał po boisku przez 90 minut, jak to robił w Szczecinie.

Fakt, w Lechu zabrakło trzech zawodników, pauzujących za żółte kartki. Ale to nie może być żadne usprawiedliwienie dla zespołu, w którym wszyscy solidarnie twierdzą, że „mają dwóch równorzędnych graczy na każdą pozycję”. Skoro tak, to z zastąpieniem nieobecnych nie powinno być żadnego problemu, a zmiennicy powinni zagrać tak samo jak ci, których zastępują. Różnicę jakościową było jednak widać gołym okiem.

Szkoda tylko kibiców „Kolejorza”, którzy przyjechali za swoim zespołem, wspierać go podczas spotkania w Szczecinie. Ci ludzie poświęcają swój czas i pieniądze, by obejrzeć dobrą piłkę w wykonaniu swojego zespołu, a zamiast tego dostali jakąś parodię futbolu. Oczywiście jasne jest, że nikt ich do tego nie zmusza, ale równie klarowny wydaje się fakt, że kupując bilet na mecz, płacą za konkretny produkt w konkretnej jakości. Podpisują swoistą umowę – swoje pieniądze wymieniają na grę piłkarzy. W meczu z Pogonią jedna strona się z niej nie wywiązała i powinna ponieść konsekwencje. Najlepiej byłoby, gdyby piłkarze Lecha zrobili zrzutkę i oddali kibicom pieniądze za bilety – wszak ci nie otrzymali tego, za co zapłacili.

Na koniec o jedynym pozytywie meczu z Pogonią – Dawidzie Kownackim. Niespełna 17-letni zawodnik dostał swoją pierwszą poważną szansę w Ekstraklasie i w pełni ją wykorzystał. Najpierw o mało co nie zaskoczył Radosława Janukiewicza strzałem głową, chwilę później pokonał go, dobijając strzał Kaspera Hamalainena. Zagrał przebojowo, bez tremy, z ogromnym zaangażowaniem. Dzielnie walczył przez całą drugą połowę i jako jedyny zasłużył na pozytywną ocenę.

I właśnie na takich ludzi Mariusz Rumak powinien stawiać! Najśmieszniejsze jest to, że gdyby nie wynik, to najprawdopodobniej Dawid nie otrzymałby całej drugiej połowy na pokazanie swoich umiejętności, a większą jej część (o ile nie całość) przesiedziałby na ławce rezerwowych. Na szczęście wszedł i pokazał, że jest gotowy na grę w Ekstraklasie. Może najwyższy czas przestać wmawiać nam, że Hamalainen jest napastnikiem (co ciekawe, w Poznaniu odkryli to dopiero po odejściu Bartosza Ślusarskiego), tylko dać szansę młodemu zawodnikowi, który Lecha ma w sercu i jest gotowy walczyć dla tego klubu na boisku.

Za tydzień poznaniacy zmierzą się na własnym boisku z Piastem Gliwice. Po meczu z Pogonią będzie to ważny test dla zespołu Mariusza Rumaka: pokaże, czy w Szczecinie był to wypadek przy pracy, czy poważniejszy problem. Najprawdopodobniej doczekamy się w końcu debiutu Paulusa Arajuuri, który zastąpi pauzującego za kartko Wołąkiewicza. Może to i lepiej, że po tak słabym meczu kapitan Lecha dostanie kolejkę przerwy – będzie miał czas, by przeanalizować swoje błędy i znaleźć ich przyczyny. A my będziemy mieli okazję, by obejrzeć w akcji nowy nabytek „Kolejorza”.

ZOBACZ RÓWNIEŻ:

Lech Poznań

LECH POZNAŃ - serwis specjalny Ekstraklasa.net


Polecamy