menu

Jesień w wykonaniu Lecha. Lider nie dla „Kolejorza” (część 6)

28 grudnia 2012, 18:11 | Wojciech Maćczak

Porażka z Jagiellonią tylko na moment popsuła nastroje w poznańskiej ekipie. Później przyszły dwa wyjazdowe pojedynki, z których Lech przywiózł komplet punktów, zbliżając się dzięki temu do prowadzącej w tabeli Legii Warszawa. Bezpośrednie starcie obu tych zespołów miało zatem dość prestiżową stawkę – fotel lidera Ekstraklasy. Zapraszamy na szóstą część podsumowania rundy jesiennej w wykonaniu „Kolejorza”!

Wisła Kraków - Lech Poznań
fot. Ryszard Kotowski
Wisła Kraków - Lech Poznań
fot. Ryszard Kotowski
Wisła Kraków - Lech Poznań
fot. Ryszard Kotowski
Wisła Kraków - Lech Poznań
fot. Ryszard Kotowski
Wisła Kraków - Lech Poznań
fot. Ryszard Kotowski
Wisła Kraków - Lech Poznań
fot. Ryszard Kotowski
Wisła Kraków - Lech Poznań
fot. Ryszard Kotowski
Wisła Kraków - Lech Poznań
fot. Ryszard Kotowski
Wisła Kraków - Lech Poznań
fot. Ryszard Kotowski
Widzew Łódź - Lech Poznań
fot. Paweł Łacheta
Widzew Łódź - Lech Poznań
fot. Paweł Łacheta
Widzew Łódź - Lech Poznań
fot. Paweł Łacheta
Widzew Łódź - Lech Poznań
fot. Paweł Łacheta
Widzew Łódź - Lech Poznań
fot. Paweł Łacheta
1 / 14

Prezent Frederiksena dał zwycięstwo w Krakowie

O błędach obrońców Wisły Kraków pisaliśmy już w tej rundzie sporo. To właśnie nieporadność defensywy „Białej Gwiazdy” dała Lechowi zwycięstwo pod Wawelem. Zaczęło się od tego, że Jan Frederiksen zagrał piłkę wprost pod nogi Łukasza Trałki, uruchamiając w ten sposób kontratak poznaniaków. Trałkę zdołał dogonić Gordan Bunoza i gdy wydawało się, że ma już piłkę na nodze, środkowy pomocnik „Kolejorza” zdołał odegrać do Szymona Drewniaka. Ten umiejętnie przepchnął się z Cezarym Wilkiem i strzałem lewą nogą pokonał Siergieja Pareikę, zdobywając swoją pierwszą bramkę na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Wiślacy próbowali później doprowadzić do remisu, ale na drodze stanął im kapitalnie broniący Jasmin Burić. Odnotujmy jeszcze, że w meczu z Wisłą w Ekstraklasie zadebiutował Karol Linetty – siedemnastolatek dostał od Mariusza Rumaka półgodzinną szansę gry, zmieniając na boisku strzelca bramki. Widać przekonał do siebie szkoleniowca, bo ten zaczął częściej wpuszczać go na boisko.

Błysk Linettiego, renesans Murawskiego

Po meczu z Wisłą „Kolejorza” czekał kolejny mecz wyjazdowy. Pojedynek w Łodzi z niedawnym liderem tabeli wydawał się trudniejszym spotkaniem niż to, rozegrane przy Reymonta w Krakowie. Wszak Widzew to zespół bardzo młody, a przy tym nieobliczalny, dobry początek sezonu pokazał, że w żadnej mierze nie wolno go lekceważyć.

Lech musiał radzić sobie w Łodzi bez pauzującego za żółte kartki Łukasza Trałki, który w dotychczasowych spotkaniach kierował grą „Kolejorza” w środku pola. Na szczęście, akurat wtedy, gdy go zabrakło, błysnęli dwaj inni gracze z tej formacji. Najlepszy mecz rundy rozegrał Rafał Murawski, który wcześniej wyglądał jak cień samego siebie sprzed kilku lat. Widać „Murasia” zmobilizował brak powołania na mecz towarzyski z Urugwajem, bo w Łodzi zagrał naprawdę dobrze. Obsłużył kilkoma ładnymi podaniami kolegów z zespołu, a w odpowiednim momencie znalazł się w polu karnym Widzewa, by w świetnym stylu zakończyć sytuację bramkową, którą zmarnował Vojo Ubiparip. Serb dostał fantastyczne podanie od Karola Linettiego, ale przegrał pojedynek z bramkarzem Widzewa. Na szczęście Murawski niczym prawdziwy lis pola karnego dopadł do piłki, odpowiednio wyczekał sytuację i pokonał Milosa Dragojevicia w stylu, którego nie powstydziłby się Tomasz Frankowski.

Bez Arboledy ani rusz

W ten sposób Lech zbliżył się do prowadzącej w tabeli Legii Warszawa na dystans jednego punktu. Stało się jasne, że nadchodzące spotkanie obu drużyn zadecyduje o obsadzie pozycji lidera. Tuż przed tym jakże ważnym meczem Poznań obiegła bardzo zła informacja – „Kolejorz” będzie musiał radzić sobie bez filaru obrony, Manuela Arboledy, który na jednym z treningów zerwał więzadła w kolanie. To znacznie zmniejszyło szanse poznaniaków na korzystny rezultat, ale mało kto spodziewał się, że defensywa Lecha bez Kolumbijczyka aż tak się posypie. Już do przerwy Legia prowadziła 3:0, a spokojnie mogła dołożyć drugie tyle. Indywidualne błędy popełniali obaj środkowi obrońcy: Marcin Kamiński i Hubert Wołąkiewicz, brakowało asekuracji a także prawidłowego ustawienia przy próbie zastawiania pułapek ofsajdowych. W drugiej połowie rozmiary porażki zmniejszył nieco Bartosz Ślusarski, ale stało się jasne, że to Legia utrzyma pierwsze miejsce. Zapewne byłoby inaczej, gdyby napastnik Lecha zamiast jednej strzelił na przykład trzy bramki, bo miał ku temu okazje, które fatalnie marnował.

”Ona tu jest i tańczy dla mnie”

Jeszcze kilka słów chcieliśmy poświęcić oprawie, przygotowanej przez kibiców Lecha na to spotkanie. Motywem przewodnim był „przebój” disco polo „Ona tańczy dla mnie”, przy którym wcześniej chętnie bawili się fani stołecznej drużyny. Kibole „Kolejorza” mieli dobrą sposobność, by wyśmiać rywali. W pewnym momencie na tle białych kartonów pojawił się wizerunek niezbyt urodziwej prostytutki w barwach warszawskiego klubu. Całość zwieńczona była napisem „Ona tu jest i tańczy dla mnie”. Do efektów wizualnych kibice Lecha dołączyli dźwiękowe, odśpiewując piosenkę zespołu Weekend z nieco zmienionym tekstem. Zacytować niestety nie wypada, ale pewnie każdy domyśla się, że nie były to pochwały dla warszawiaków. Oprawa fanów Lecha wyszła naprawdę rewelacyjnie, do tego doping na najwyższym poziomie. Tyle że do formy swoich fanów nie przystosowali się piłkarze. Miało być dowcipnie, a wyszło dość kuriozalnie, gdy po wygranym meczu to kibice ze stolicy bawili się, śpiewając już oryginalną wersję piosenki.

Siódma część podsumowania w sobotę.

ZOBACZ RÓWNIEŻ:


Polecamy