menu

Jesień w wykonaniu Lecha. Powrót do ligowej rzeczywistości (część 4)

26 grudnia 2012, 12:02 | Wojciech Maćczak

Piłkarze Lecha bardzo dobrze rozpoczęli rozgrywki Ekstraklasy – jak już pisaliśmy w dwóch pierwszych kolejkach zdobyli komplet punktów, odnosząc zwycięstwa w dobrym stylu. W kolejnych dwóch spotkaniach dodali do swojego dorobku cztery oczka – wynik niezły, ale gra już przeciętna. Później jednak gracze Mariusza Rumaka dość niespodziewanie zostali sprowadzeni na ziemię. Dziś prezentujemy wam czwartą część podsumowania występów Lecha w rundzie jesiennej.

Hamulcowy Górnik

Dobry początek ligi w wykonaniu Lecha nieco zaskakiwał. Przecież był to zespół znacznie osłabiony latem, który opuściło pięciu kluczowych dotychczas zawodników, a tymczasem poznaniacy w dwóch pierwszych meczach zdobyli sześć bramek i stracili tylko jedną. Wyglądało na to, że otrząsnęli się po pucharowych niepowodzeniach i złapali właściwy rytm gry. W trzeciej kolejce graczom Mariusza Rumaka przyszło zmierzyć się z drużyną, okrzykniętą później odkryciem rundy jesiennej w Ekstraklasie. Mowa oczywiście o prowadzonym przez Adama Nawałkę Górniku Zabrze ze wschodzącymi gwiazdami ligi z Arkadiuszem Milikiem na czele. Ślązacy dali „Kolejorzowi” pierwszy sygnał, że runda jesienna wcale nie będzie tak łatwa i przyjemna, jakby mogło wydawać się na samym początku. Spotkanie, rozegrane przy ulicy Bułgarskiej zakończyło się bezbramkowym remisem, w dużej mierze ze względu na nieskuteczność poznaniaków i dobrą postawę Łukasza Skorupskiego. Po raz pierwszy w meczu ligowym dał się we znaki brak snajpera z prawdziwego zdarzenia – gdyby w Poznaniu taki był, Lech mógłby przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Z drugiej strony zabrzanie również zaprezentowali się nieźle, tak więc podział punktów trzeba było uznać za sprawiedliwy rezultat.

Masa szczęścia w Bełchatowie

Pozostając w górniczej tematyce, po meczu z zabrzanami lechici udali się do stolicy największego w Polsce zagłębia węgla brunatnego, by tam zmierzyć się w meczu ligowym z GKS-em Bełchatów. Lech zdobył tam trzy punkty, ale było to jedno z najbardziej szczęśliwych zwycięstw poznaniaków jesienią. Do przerwy to GKS, który przegrał trzy wcześniejsze mecze ligowe, był stroną przeważającą i powinien prowadzić, ale bełchatowianie albo strzelali niecelnie, albo obijali słupki, ewentualnie ich uderzenia bronił Jasmin Burić. „Kolejorzowi” natomiast wystarczyła jedna stuprocentowa okazja, by zdobyć bramkę i odnieść zwycięstwo. Błysnął zawodnik w Lechu niechciany – Jakub Wilk – który dostał pół godziny, by przekonać do siebie szkoleniowca. Wystarczyło na jedno wspaniałe dośrodkowanie na głowę Bartosza Ślusarskiego. Tą częścią ciała akurat napastnik Lecha trafia dość regularnie, nie pomylił się również tym razem. „Kolejorz” odniósł zatem trzecie zwycięstwo w sezonie, a Wilk – jeden z bohaterów meczu – zagrał w trzech kolejnych spotkaniach, po czym i tak usłyszał, że ma szukać sobie nowego pracodawcy.

Ślusarski z nieba do piekła

Cztery kolejki, trzy zwycięstwa i siedem zdobytych bramek – było nieźle. O ile wcześniej brak klasowego snajpera w Lechu dał się zauważyć, ale nie był specjalnie problematyczny, o tyle kolejne spotkanie obnażyło słabą stronę ataku poznaniaków. Oto bowiem Bartosz Ślusarski już w szóstej minucie dał prowadzenie swojemu zespołowi, później jednak, przy stanie 1:1 nie wykorzystał sytuacji, której zmarnować się nie da. Napastnik Lecha uciekł obrońcom, minął bramkarza, po czym przegrał pojedynek sam na sam… z pustą bramką. Bartosz mógł być bohaterem spotkania, a zamiast tego zaliczył pudło sezonu. – Złość z powodu niewykorzystania tej sytuacji była u mnie dużo większa niż radość ze strzelenia gola. Bo gdybym trafił, to zwycięstwo załatwilibyśmy już do przerwy – mówił tuż po zakończeniu meczu 31-letni napastnik. Niestety, to nie ostatni raz, gdy „Ślusarz” ma do siebie pretensje o nieskuteczność.

Pierwsza porażka z „pomocą” Gila

Ślusarski już w kolejnym meczu mógł zrehabilitować się za spotkanie z Pogonią. Tym razem na przeszkodzie nie stanęła nieskuteczność zawodnika, a sędzia międzynarodowy Paweł Gil z Lublina, nie uznając gola napastnika, zdobytego podczas spotkania z Lechią Gdańsk. Bartosz otrzymał podanie od Manuela Arboledy, po czym popędził w stronę bramki Bartosza Kanieckiego. Zdołał nawet pokonać golkipera gdańszczan, ale wtedy rozległ się gwizdek sędziego – gol nie został uznany z powodu wcześniejszego faulu Arboledy. Decyzja pana z gwizdkiem była bardzo wątpliwa, a z pewnością wpłynęła na dalsze losy spotkania.

W momencie, gdy Ślusarski trafiał do bramki, było 1:0 dla Lechii. W końcówce gospodarze dołożyli jeszcze jedno trafienie i odnieśli dość zaskakujące zwycięstwo. Zaskakujące, bowiem podopieczni Bogusława Kaczmarka rozpoczęli sezon słabiej niż gracze Rumaka (przed meczem mieli na koncie 6 punktów, tracąc 5 do „Kolejorza”) i to poznaniacy wydawali się faworytem. Pomijając już błąd pana Gila, to obiektywnie trzeba stwierdzić, że Lechia na to zwycięstwo zasłużyła, a bramka przewrotką Abdou Razacka Traore będzie pewnie jedną z kandydatek do najładniejszego trafienia rundy.

W tym miejscu zaznaczmy, że akurat kibice z Poznania nie powinni mieć szczególnych pretensji do arbitrów. W zasadzie jesienią nie wychwyciliśmy poważniejszych błędów sędziowskich, które wypaczałyby wyniki meczów „Kolejorza”. Oby ta tendencja utrzymana została również wiosną.

Piąta część podsumowania już w czwartek!

ZOBACZ RÓWNIEŻ: