menu

Kazimierz Węgrzyn: Prawdziwą siłę odkryłem w sobie dopiero w wieku 29 lat [WYWIAD, ZDJĘCIA, WIDEO]

30 stycznia 2014, 16:55 | Bartosz Michalak

Były reprezentant kraju, mistrz Polski z Wisłą Kraków i ekstraklasowy piłkarz m.in. takich ekip jak: Hutnik Kraków, GKS Katowice, Pogoń Szczecin, Widzew Łódź i Cracovia - Kazimierz Węgrzyn opowiedział nam o swoich początkach jako zawodnik i sportowy komentator, ciężkiej kontuzji odniesionej na testach w Leeds United, reakcji na ubiegłoroczny protest kibiców Wisły Kraków, rozdarciu w związku z chęcią bycia szkoleniowcem, pisaniu dla Przeglądu Sportowego i grobowej ciszy po spotkaniu w… Gorzycach.

Kazimierz Węgrzyn to obecnie jeden z najlepszych piłkarskich ekspertów w Polsce
fot. Polskapresse
Kazimierz Węgrzyn to obecnie jeden z najlepszych piłkarskich ekspertów w Polsce
fot. screen youtube
Zgrana ekipa Canal+
fot. screen youtube
W reprezentacji Polski Węgrzyn rozegrał 20 spotkań.
fot. screen youtube
W reprezentacji Polski Węgrzyn rozegrał 20 spotkań.
fot. screen youtube
Kulisy wywiadu
fot. archiwum prywatne
Były reprezentant Polski po tytuł Mistrza Polski sięgnął z Wisłą Kraków w sezonie 1998/99.
fot. screen youtube
Słynne "hiszpańskie witaminy" w wykonaniu Kazimierza Węgrzyna i Rafała Dębińskiego podczas programu Liga+.
fot. screen youtube
Kazimierz Węgrzyn
fot. Bartosz Michalak
1 / 9

W końcu (uśmiech).
Wiedziałem, że ci zależy na tym wywiadzie, dlatego też się zgodziłem. Wtedy (listopad 2013 – red.) byłem bardzo zajęty… Ale to nie jest tak, jak mówiłeś, że przez te twoje „odgrzewane kotlety” (czyt. dużo wywiadów z byłymi sportowcami), nie chciałem z tobą gadać (śmiech).

Tak już zupełnie poważnie: Pan nie lubi dziennikarzy?
Nie, dlaczego? Zawsze miałem dobry kontakt z prasą. Nie mam też żadnych złych wspomnień z dziennikarzami.

Dzisiaj sam Pan pracuje trochę jako dziennikarz. Na razie mam na myśli tylko pisanie dla Przeglądu Sportowego, komentatorka to inna profesja. „Siła futbolu” (nazwa felietonu autorstwa Kazimierza Węgrzyna – red.) kosztuje Pana dużo potu?
Szczególnie teraz, w sezonie ogórkowym. Co tu więcej mówić: nowe doświadczenie, a tych w życiu nigdy za wiele.

Mamy środę. Pana teksty w PS są w każdy piątek. Materiał już gotowy?
Jutro coś wymyślę (uśmiech).

Jak powszechnie wiadomo jest Pan zwolennikiem siły fizycznej u piłkarzy. Mimo to w Anglii (Leeds United – red) Panu nie wyszło… Czego zabrakło?
Siły (śmiech). Ja tam byłem tylko na dziesięciodniowych testach. Poza tym wróciłem wcześniej, bo na treningu doznałem kontuzji złamania oczodołu. Ciężka sprawa. Kosztowało mnie to sporo nerwów, bo przez moment pojawiło się poważne zagrożenie dla mojego wzroku. Dwa miesiące miałem z głowy, ale dzięki Bogu z tęczówką lewego oka wszystko było dobrze i mogłem wrócić do gry.
Z Leeds znowu przyjechali mnie oglądać wysłannicy, na czele z Paulem Hartem (legendarny obrońca Leeds United – red.), ale do konkretów już nie doszło…

Nie da się ukryć, że jestem zwolennikiem siły fizycznej. Problem w tym, że ja jako piłkarz swój organizm poznałem dopiero w wieku 29 lat! Świętej Pamięci dr Jerzy Wielkoszyński pomógł mi dostosować odpowiedni trening, czym w znaczny sposób przyczynił się do tego, że w piłkę grałem do 38 lat. Jakby tak chcieć wejść w szczegóły tego procesu, to gadalibyśmy o tym ze trzy godziny.

W Ładzie Biłgoraj przypuszczam, że maser miał tylko chlorek, a jakoś wypłynął Pan na szeroką wodę…
W skrócie to tak ładnie brzmi, ale uwierz mi, że nie było łatwo. Powiedziałem sobie, że jeśli do 23. roku życia nie znajdę się w jakimś poważnym klubie, to zajmę się czymś innym. Zdarzały się chwile zwątpienia.

Nie mogę nie spytać. Jak się Panu udało dostać z grającego w niższych ligach Biłgoraju do krakowskiego Hutnika.
Najpierw był jeszcze Motor Lublin. Paradoksalnie ja nie byłem jego piłkarzem. Trenowałem, ale nie grałem. Nie chcieli za mnie zapłacić. Dziwna sprawa.

Jak dostałem się do Motoru? Kiedyś graliśmy z rezerwami tego klubu. Na moje szczęście w rezerwach Motoru zagrali tacy piłkarze jak: były bramkarz Legii, Śląska Zygmunt Kalinowski i Janusz Kudyba. Chłopaki pewnie chcieli się „przetrzeć” w tygodniu, ale nie wiedzieli, że w tym meczu to ja będę miał „dzień konia” (uśmiech). Wychodziło mi wszystko. Grałem na Kudybę, któremu całkowicie odebrałem ochotę do gry. I tak dostrzegli mnie działacze z Lublina.

Muszę podkreślić, że bardzo istotna okazała się dla mnie rada od mojego trenera w Ładzie, Wiesława Wieczerzaka, który przed meczem powiedział mi wprost, że gra przeciwko takim zawodnikom jest dla mnie szansą.

I nie chcieli później za Pana zapłacić jakiejś niedużej kwoty?
Ówczesny trener Motoru, Jan Złomańczuk przyjechał na mecz Łady, w którym zagrałem piach (śmiech). Po tym co zobaczył, powiedział tylko, że jak chcę to mogę przejść do nich… Tak to wyglądało. Początki zawsze są trudne. Mimo to, dla 18-latka z „okręgówki” możliwość trenowania w zespole z dawnej I-ligi to było coś! Nie grałem, ale charakter się zahartował. Dzięki temu już w Hutniku pokazałem na co mnie stać.

W tym Hutniku to też tak kolorowo nie było chyba od razu. Sam Pan kiedyś przyznał w rozmowie z Marcinem Rosłoniem, że na początku mówiono w szatni: „Lepszy Dybczak pijany, niż Węgrzyn trzeźwy”.
(śmiech) Tylko w pierwszym sezonie. Wówczas treningi musiałem jeszcze łączyć ze szkołą. Poza tym miałem fatalny debiut w Hutniku. Debiut, po którym kilka tygodni byłem trochę podłamany. W 4. kolejce graliśmy z Motorem. Chciałem udowodnić, że zrobili błąd nie pozwalając mi rok wcześniej grać w ligowych meczach. Ponownie grałem na Kudybę, ale tamtym razem już z dużo gorszym skutkiem, niż za czasów występów w Biłgoraju. Przegraliśmy 0:1, a bramkę strzelił właśnie Kudyba…

Kazimierz Węgrzyn piłkarzem Hutnika był w latach 1987-1993. Z drużyną wywalczył m.in. historyczny awans do dawnej I ligi. Stał się fundamentem defensywy zespołu, o czym świadczyć może również zajmowane przez niego centralne miejsce w… szatni.

(od 3:07 do 5:13)

Nie będziemy analizować chronologicznie całej Pana piłkarskiej kariery, bo w końcu umówiliśmy się tylko na wywiad, a nie pisanie książki. Pytanie zatem z innej beczki: ma Pan czasami ochotę lekko… poddusić Andrzeja Twarowskiego?
(śmiech) Aż tak to nie. Pewnie chodzi ci o to, że „Twarożek” lubi czasami delikatnie poszydzić ze wszystkich. Nawet jak mam gorszy dzień, zupełnie mi to nie przeszkadza.

(od 0:49 do 1:13)

Andrzej to świetny dziennikarz. Powiem ci, że kiedyś, jak jeszcze tak dobrze go nie znałem, to wydawało mi się, że w wielu kwestiach nie będziemy się zgadzać. Całkowicie się myliłem. Cenię go za to, że potrafi w programie na żywo uzyskać od gości w studio takie informacje na jakich zależy przede wszystkim telewidzom.

Ludzie kojarzą Pana jako pozytywnego gościa, z którym można pożartować, pośmiać się. Chyba nie widzieli tego…

(od 3:57 do 4:23)

Nigdy nie potrafiłem tłumić w sobie emocji. Musiałem tak zareagować. Walczyliśmy wtedy z Cracovią o awans do ekstraklasy. Wszystko było ok i na kilka ostatnich kolejek coś zaczęło się psuć. Dla Cracovii był to upragniony awans po 20 latach nieobecności w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Rozumiem, że trener Stawowy i ówczesny kapitan „Pasów” Piotr Bania grzecznie siedzieli i słuchali Pana komunikatu?
Trenera nie było jeszcze w szatni, a Piotrek musiał mi wybaczyć. Tak jak ci powiedziałem: charakteru nie zmienisz.

W tamtym spotkaniu (Cracovia-Pogoń, 30 kolejka II ligi, sezon 2003/04 – red.) padł ostatecznie wynik 2:2. To właśnie Węgrzyn w ostatniej minucie zdobył bramkę na wagę jednego punktu.

Miało nie być chronologii, ale nie mogę się powstrzymać. Co działo się w takim razie w szatni po przegranym meczu w… Gorzycach, kiedy wszyscy myśleli, że przekreśliliście swoje szanse na awans?

Kompletna cisza. Nikt się nie odzywał. Pamiętam, że jak dostaliśmy wiadomość ze Szczecina, że GKS Bełchatów, z którym przyszło nam później walczyć o miejsce w barażach do I ligi, także stracił punkty, wzięliśmy się w garść. Efektem tego był pogrom ze Szczakowianką i zdecydowanie wygrany baraż z Górnikiem Polkowice.

Cracovia dwukrotnie pokonała Górnika Polkowice 4:0 i po 20 latach tułaczki po niższych ligach powróciła do ekstraklasy. Ogromna radość sympatyków „Pasów” oraz pomeczowy wywiad Mariusza Wróblewskiego z Kazimierzem Węgrzynem:

(od 4:15)

W 2010 roku otrzymał Pan tytuł Honorowego Obywatela Biłgoraju. Często Pan odwiedza rodzinne strony?
Zazwyczaj tylko raz w roku, na Święto Wszystkich Świętych. Czasami zastanawiam się nawet czy nie za mało uczestniczę w życiu swojej rodzinnej miejscowości. Czy może nie powinienem komuś stamtąd pomóc dostać się do lepszego klubu? Zakotwiczyłem jednak w Krakowie, a odkąd rodzice nie żyją, w Biłgoraju bywam dużo rzadziej…

Nie kusi przeprowadzka do Warszawy?
Nie ma takiej potrzeby. Z Krakowa do stolicy jest „rzut beretem”.

Pan miał to szczęście, że po zakończeniu kariery zgłosił się do Pana Canal+. Miał Pan ewentualnie jakieś inne pomysły na życie?
To nie jest tak do końca jak mówisz. Na początku odmawiałem Tomkowi Smokowskiemu, ponieważ wydawało mi się, że po prostu nie nadaje się do tej roboty. Kiedyś marzyłem żeby zostać trenerem, dzięki czemu miałbym kontakt z futbolem. Ten umożliwia mi dzisiaj praca komentatora i piłkarskiego eksperta, dlatego tak bardzo ją cenię.

Odpowiadając jeszcze na twoje pytanie: miałem pomysł i wciąż go realizuję.

Powie mi Pan o co dokładnie chodzi?
Tak, ale nie chcę żebyś o tym pisał…

... Powiem tak: kto nie ryzykuje ten nie pije szampana (uśmiech). Wspomniał Pan o chęci bycia trenerem. Robi Pan coś w tym kierunku?
Temat wciąż jest otwarty. Boję się tylko, że gdybym został trenerem to nawet będąc w domu, zachowywałbym się tam jakby mnie w nim nie było. Moje myśli związane byłyby ciągle z piłką nożną. Przypuszczam że żona nie do końca byłaby z tego zadowolona (uśmiech).

Jak zareagował Pan na zeszłoroczny protest kibiców Wisły Kraków, którzy podczas jednego z meczów wywiesili transparent: „Kazek W. Bez Komentarza.”?
Całkowite zaskoczenie. Pamiętam, że wszedłem na stadion, patrzę, a tu właśnie ten napis. Od razu zacząłem się zastanawiać o co chodzi (śmiech).

Panu nie podobała się cisza na stadionie w Gdańsku, którą kibice manifestowali swoją żałobę po śmierci kibiców Lechii…
Ale ja doskonale wiedziałem, że kibice nie śpiewają, dlatego że wydarzyła się taka tragedia! Powiedziałem wówczas tylko, że mecze w takiej atmosferze ogląda się ciężko. Mimo to całkowicie rozumiałem zachowanie fanów.

Grał Pan w Hutniku, Wiśle i Cracovii. Pamięta Pan jakieś groźby ze strony kibiców? Pocięte opony w samochodzie, głupie telefony, smsy itp.?
Nic z tych rzeczy! Po pierwsze nigdy nie całowałem żadnego herbu klubowego, przez co kibice nie mogli mnie nazywać żadnym zdrajcą. Po drugie do Wisły trafiłem z austriackiego SV Ried, a do Cracovii z Widzewa Łódź. Los piłkarza jest taki, że nie może on zamykać sobie nigdzie drzwi. Gdybym był piłkarzem Wisły i co tydzień całował jej herb, udzielał wywiadów, że nigdy nie zagram dla „Pasów”, to po transferze do klubu profesora Filipiaka sam bym siebie wygwizdał. Piłkarza pracą jest gra w piłkę. Ma grać jak najlepiej potrafi dla klubu, który mu płaci.

Z czego wynika Pana ekspresja w relacjonowaniu spotkań? Jest to Pana naturalna reakcja na stres czy po prostu inaczej Pan nie potrafi? Po meczu Steaua - Legia mówiono, że Węgrzyn wylał na stanowisku komentatorskim tyle samo potu co piłkarze na murawie.
(śmiech) Faktycznie trochę się podnieciłem tamtym meczem. Sam jednak przyznasz, że powody ku temu były. Kiedy w rewanżu Legia zagrała już dużo gorzej i nie awansowała do Ligi Mistrzów, to i moje nastawienie było inne. Pamiętam, że po meczu w Rumunii dyskutowaliśmy z Rafałem Wolskim, że chyba aż za bardzie się przekrzykiwaliśmy. W Rumunii była niesamowita atmosfera. Wiadomo, że nerwy są zawsze. Szczególnie jeśli chodzi o programy na żywo w studio. Kiedyś nawet zapisywałem sobie to co chcę powiedzieć (uśmiech). Oczywiście, to nie oznacza, że takiego pozytywnego stresu aktualnie już nie mam.

Początkowo był Pan krytykowany za swój komentarz. Bodajże zbyt często używał Pan słowa „fajne”.
(śmiech) Było coś…

Przejmował się Pan tym, czy mówiąc wprost: koło dupy Panu to latało, że ktoś ma jakieś swoje „ale”?
Krytyka, szczególnie ta konstruktywna, zawsze jest potrzebna. Gdyby jednak nie ona, to sam słuchając swojego komentarzu, bądź oglądając powtórkę programu, także dostrzegałem wady nad jakimi musiałem popracować.

Rozumiem, że nie może się już Pan doczekać startu rundy wiosennej?
Przerwa była potrzebna, żeby złapać świeżość i najzwyczajniej zatęsknić za piłką. Może nie odliczam dni do startu ligi, ale przyznaję, że chętnie już bym pojechał na jakiś mecz.

Nawet na taki, na którym człowiek bardziej jest bliższy zapadnięcia w zimowy sen, niż piłkarską ekstazę?
Przypomniałeś mi teraz Derby Łodzi, które skończyły się bodajże bezbramkowym remisem. Robiłem ten mecz z Tomkiem Smokowskim. Co chwilę patrzyliśmy na swoje zegarki, bo naprawdę człowiek nie miał już pomysłu co mówić, skoro nic się nie dzieje… Po pierwszych kilkunastu minutach założyliśmy się, że żadne bramki nie padną i tak się stało.

To na koniec. Rady od Kazimierza Węgrzyna dla przyszłych sportowych dziennikarzy, komentatorów, ekspertów i kim tam jeszcze chcą zostać czytający naszą rozmowę.
Bez względu na wykonywany zawód człowiek musi odnaleźć w sobie pasję. Ta powinna go stopniowo rozwijać i pchać do przodu. Pasja powoduje również, że nawet w trudnych chwilach człowiek potrafi dostrzec tzw. światełko w tunelu.

Kiedyś długo na ten temat rozmawiałem z Jankiem Wojdakiem (lider muzycznego zespołu Wawele – red.). Doszliśmy do wniosku, że człowiek, szczególnie ten młody, bez pasji ma dużo ciężej w życiu. Na pierwszy rzut oka tego nie zobaczysz, ale sam wiesz jak to jest być np. pasjonatem piłki nożnej. Zdarza ci się oglądać godzinami mecze, pisać o nich, jeździć za ukochaną drużyną i to w pewien sposób cię „nakręca”, mobilizuje do działania.


Kazimierz Węgrzyn (urodzony w 1967 roku w Biłgoraju) - dwudziestokrotny reprezentant Polski; w polskiej ekstraklasie rozegrał w sumie 361 meczów, w których strzelił 35 goli; mistrz Polski z Wisłą Kraków w sezonie 1998/99; wicemistrz Polski z Pogonią Szczecin oraz z GKS-em Katowice; zdobywca Pucharu oraz Superpucharu Polski z GKS-em Katowice; były zawodnik m.in. austriackiego SV Ried, Widzewa Łódź, a także Hutnika Kraków i Cracovii, z którymi to świętował w swojej karierze awanse do dawnej I ligi; aktualnie jeden z najpopularniejszych piłkarskich komentatorów w Polsce; 21 maja 2010 roku odznaczony przez Radę Miasta Biłgoraj tytułem Honorowego Obywatela Miasta Biłgoraj.


CZYTAJ INNE WYWIADY AUTORA:

Więcej tutaj.