menu

Jacek Zieliński: Praca w Ruchu Chorzów jest moją osobistą porażką [WYWIAD, ZDJĘCIA, WIDEO]

13 grudnia 2013, 09:58 | Bartosz Michalak

W młodości priorytetem było dla niego zdobycie solidnego wykształcenia. Zawsze marzył o pracy trenera. Obecnie jako jedyny szkoleniowiec z Podkarpacia może realnie liczyć na angaż w klubie z Ekstraklasy. Jacek Zieliński, wychowanek tarnobrzeskiej Siarki w długiej rozmowie opowiedział nam m.in. o specyfice swojej pracy, kulisach zdobycia tytułu Mistrza Polski w 2010 roku z Lechem Poznań, byłym prezesie Polonii Warszawa Józefie Wojciechowskim, a także mało udanym czasie spędzonym w Ruchu Chorzów.

Jacek Zieliński
fot. fot. Lucyna Nenow Polskapresse
Kulisy wywiadu
fot. archiwum prywatne
Jacek Zieliński jako trener w 2010 roku sięgnął z poznańskim Lechem po tytuł Mistrza Polski.
fot. Bułgarska.pl
Zieliński nie ukrywa swojego przywiązania do macierzystego klubu.
fot. Echo Dnia
1 / 4

Spokojnie czeka pan na jakąś ofertę czy trochę już zaczyna pana „nosić”?
Ostatnio miałem trochę czasu, żeby odpocząć. Razem z żoną wyjechaliśmy do Zakopanego. Nie ukrywam jednak, że coraz bardziej ciągnie mnie do powrotu na ławkę trenerską. Trenerski rynek w Polsce jest coraz bardziej wąski, a szczególnie kiedy nastąpi reorganizacja II ligi, pracy będzie coraz mniej, dlatego to nie jest tak, że sobie teraz leżę i z uśmiechem na twarzy czekam na telefony od prezesów. Uczestniczę w kolejnych trenerskich konferencjach, ciągle chcę polepszać swój warsztat.

Pan ma to szczęście, że prędzej czy później i tak któryś z klubów Ekstraklasy się do pana zgłosi. Co mają powiedzieć trenerzy, którzy za grube pieniądze porobili szkoły, a teraz nie mogą znaleźć pracy w III lidze…
Szczęście to nie wszystko. Na takowym możesz pociągnąć kilka meczów. Podkarpacie to dość specyficzny region. Z jednej strony jest tutaj masa utalentowanej młodzieży, ale z drugiej coraz gorsza sytuacja ekonomiczna, która ma ogromny wpływa na niski poziom piłkarski. W latach 90. w I lidze grały na przemian Siarka i Stalówka, do tego był chociażby Igloopol Dębica, a także zawsze groźna Stal Rzeszów. Jak jest dzisiaj każdy widzi. Ostatnio na kursokonferencji w Rzeszowie Marcin Dorna (szkoleniowiec reprezentacji Polski U-21 – red.) widząc ponad 300 szkoleniowców był totalnie zaskoczony! Problem polega na tym, że w większości ci ludzie nie mogą wybić się poza obszar naszego regionu.

Panu jak się to udało? Który klub okazał się dla pana swego rodzaju „trampoliną” w trenerskiej karierze?
Krok po kroku pracowałem na swoje nazwisko. Utrzymanie i w kolejnym sezonie awans z Siarką Tarnobrzeg na zaplecze dzisiejszej Ekstraklasy. Następnie dobry okres w Alicie Ożarów, z którym udało się awansować do dawnej III ligi. Myślę jednak, że przede wszystkim pozwoliłem zapamiętać się kibicom piłkarskim w całej Polsce dzięki okresie spędzonym w Górniku Łęczna i Odrze Wodzisław. Z pierwszym z wymienionych wywalczyłem awans do Ekstraklasy. Natomiast Odrę przejąłem na tym szczeblu rozgrywkowym początkiem grudnia 2006 roku. Zespół był na przedostatnim miejscu w tabeli z 12. punktami na koncie. Dzięki świetnej wiośnie w wykonaniu moich zawodników udało się nam spokojnie utrzymać w lidze (10. pozycja w tabeli / 40 pkt. – red.).

Poza tym los też nam trochę sprzyjał. Przypomnij sobie chociażby bramkę Adama Czerkasa z meczu z Wisłą Płock.

No to, żeby nie było tak miło. Rocznej pracy w Ruchu Chorzów chyba nie zaliczy pan do udanej?
Zdecydowanie. Jest to moja osobista porażka.

Spodziewał się pan, że po pana odejściu „Niebiescy” tak dobrze zaczną radzić sobie w lidze?
Wierzyłem w tych chłopaków, ale porażka 6:0 z Jagiellonią w Białymstoku zmusiła mnie do podjęcia męskiej decyzji. Dymisja w tamtym momencie wydała mi się najlepszym rozwiązaniem. Mimo, że z „Jagą” graliśmy bardzo osłabieni nie chciałem szukać dla siebie żadnych usprawiedliwień. Dlatego obecne wyniki Ruchu naprawdę bardzo mnie cieszą! Jest to dobre miejsce do pracy, klub z pięknymi tradycjami i takimi piłkarzami jak chociażby Marcin Malinowski czy Łukasz Surma, na których zawsze można liczyć!

W Ruchu zadziałał teraz tylko i wyłącznie tzw. efekt nowej miotły czy mimo wszystko procentuje dobre przygotowanie piłkarzy do sezonu, nad którym to pan pracował w lecie?
Nie chcę tutaj opowiadać, jak ja to świetnie przygotowałem „Niebieskich” do rozgrywek, dzięki czemu teraz oni wygrywają. To bez sensu! Przyszedł trener Jan Kocian, zagrało i chłopaki wygrywają. Tyle.

Każdy piłkarz z założenia powinien znać swoje wady, nad którymi powinien pracować. Jak to jest u trenerów?
Podobnie jak u zawodników.

Jacek Zieliński jako trener najbardziej musi pracować nad…
(śmiech). Niech to zostanie moją tajemnicą. Nie chcę mówić o swoich wadach. Wiem o ich istnieniu, dlatego też, tak jak ci powiedziałem, nie leżę z uśmiechem na twarzy podniecając się dotychczasowymi sukcesami, tylko cały czas staram się podnosić swoje trenerskie kwalifikacje.

W 1979 roku był pan kapitanem drużyny juniorów Siarki, która sięgnęła po wicemistrzostwo Polski. Czego panu zabrakło by stać się w późniejszych latach wybitnym piłkarzem?
Pewnie wszystkiego po trochu, ale przede wszystkim moja droga po tym sukcesie miała trochę inny przebieg niż pewnie myślisz. Postawiłem na studia w Warszawie, które przy okazji łączyłem z grą w piłkę najpierw w trzecioligowym AZS-ie, a następnie Gwardii Warszawa. Od zawsze chciałem być trenerem. Tym samym przygodę z piłką nożną jako zawodnik skończyłem w wieku 32 lat, wiedząc że pewnego pułapu i tak już nie osiągnę.

Ostatnim pana klubem była Stal Stalowa Wola. Pytam z ciekawości: jako wychowanek Siarki miał pan przez to jakieś problemy?
Nie. Do dzisiaj żyję z chłopakami, których poznałem w Stalowej Woli w bardzo dobrych relacjach. Z Siarką udało mi się wywalczyć awans do II i I ligi. Byłem kapitanem zespołu, ale w pewnym momencie śp. trener Janusz Gałek nie widział mnie w składzie, dlatego za namową Włodzimierza Gąsiora wylądowałem w Stalowej Woli. Wydawałoby się, że był to kontrowersyjny transfer, ale na własnej skórze w żaden sposób tego nie odczułem.

Oprócz trenera Gąsiora jest pan chyba jedynym przedstawicielem Podkarpacia w świecie poważnych piłkarskich szkoleniowców w tym kraju.
Nie zapominaj o Januszu Białku.

Miałem nadzieję, że pan o nim wspomni. To właśnie trener Białek prowadził Stalówkę w meczu, który pogrążył pańskiego Lecha w Pucharze Polski. Był pan wówczas bliski utraty pracy?

Nic z tych rzeczy! Miałem całkowite poparcie włodarzy Lecha. Najczęściej zwalniali mnie i zazwyczaj wciąż zwalniają dziennikarze. Przywykłem do tego. Przegrany mecz pucharowy w Stalowej Woli był kompletnym blamażem, lecz paradoksalnie pomógł nam się odbudować i ostatecznie sięgnąć po tytuł Mistrza Polski. Złe dobrego początki…

Nierzadko podkreśla pan rolę swojej żony, której jest pan wdzięczny za opiekę nad domem i synami. Jak zareagowała pańska żona kiedy był pan bliski podjęcia pracy w klubie z Kazachstanu?
To właśnie dzięki żonie mogę dzisiaj wykonywać zawód trenera, żyć na walizkach i cieszyć się z tego jak dobrze wychowanych oraz zaradnych mam synów. Jej rola jest nieoceniona! Na pewno żona nie była w tamtym momencie najszczęśliwszą kobietą na świecie. W porę pojawiła się jednak ponowna oferta od prezesa Wojciechowskiego i po raz drugi wylądowałem w warszawskiej Polonii. Co ciekawe byłem wcześniej nawet na rozmowach w Kazachstanie. Wiedziałem jak trudne byłyby to przenosiny z punktu logistycznego, jednak biegle mówiąc po rosyjsku byłem gotów podjąć tam pracę. Ostatecznie do klubu ze stolicy Kazachstanu trafił pewien szkoleniowiec z Czech (Miroslav Beranek – red.), który dzisiaj jest selekcjonerem reprezentacji Kazachów. My w Polsce mamy jeszcze mentalność, że takie kraje jak Kazachstan czy Azerbejdżan traktujemy z przymrużeniem oka. Zazwyczaj do czasu kiedy nie odpadniemy z drużynami z tych państw w europejskich pucharach…

Józef Wojciechowski: oby więcej takich ludzi w polskiej piłce czy jednak lepiej nie?
Na pewno bardzo kontrowersyjna postać, ale przede wszystkim słowna i wypłacalna. Ja współpracę z prezesem Wojciechowskim wspominam bardzo dobrze, dlatego też uważam, że pojawienie się więcej takich osób jak on byłoby z korzyścią dla polskiej Ekstraklasy. Z tego jednak co wiem nie zanosi się na jego powrót do piłki.

Ma pan satysfakcję patrząc na obecną postawę Legii w europejskich pucharach? Za pana czasów Lech potrafił strzelić Juventusowi Turyn trzy gole w jednym meczu. Dzisiaj podopieczni trenera Jana Urbana są bliscy pobicia kolejnych niechlubnych rekordów…

W żaden sposób nie czuję się lepiej, ponieważ polskim drużynom nie wiedzie się teraz w Europie. To ma ogromny wpływ na postrzeganie polskich trenerów zagranicą. Gdzie dzisiaj może wyjechać za chlebem szkoleniowiec z naszego kraju? Tylko wschód. Bardzo dobrze znam trenera Urbana i współczuję mu tej sytuacji.

Trener Smuda po Euro znalazł pracę na zachodzie.
Niby 2. Bundesliga, ale dla większości polskich szkoleniowców tak naprawdę nieosiągalna. Tym samym dziwię się ludziom, którzy wówczas szydzili ze Smudy.

Jesteśmy piłkarską prowincją w Europie?
No mocarzami raczej trudno nas nazwać.

Po tym jak zdobył pan z Lechem Mistrzostwo Polski z zespołu odszedł do Niemiec Robert Lewandowski. Sądzi pan, że gdyby udało się wcześniej dograć sprawę z Artjomsem Rudnevsem (obecnie piłkarz HSV Hamburg –red.) dwumecz ze Spartą Praga o Ligę Mistrzów mógłby wyglądać inaczej?
Jestem przekonany, że Czesi mieliby z nami zdecydowanie większe problemy! Szkoda, że działaczom z Poznania ostatecznie aż 1,5 miesiąca zajęło jego zakontraktowanie. Artjoms z marszu stał się najlepszym piłkarzem Lecha, co ostatecznie zaowocowało jego transferem do niemieckiej Bundesligi.

Podczas Euro 2012 był pan komentatorem Telewizji Polskiej. Z czyjej inicjatywy trafił pan przed mikrofon?
Mój kolega ze studiów, Jarek Idzi (dziennikarz TVP – red.) zaproponował mi takowe przedsięwzięcie. Zgodziłem się bez wahania, ponieważ taka impreza jak Mistrzostwa Europy w piłce nożnej w Polsce i na Ukrainie może się już nie powtórzyć. Aczkolwiek od razu muszę zaznaczyć, że moim priorytetem było oraz jest bycie trenerem, a nie panem z telewizji. Tym samym zaraz po zakończeniu Euro podziękowałem za współpracę.

Bał się pan, że dopadnie pana syndrom trenera Rafała Ulatowskiego?
Rafał tak naprawdę jest już na stałe telewizyjnym ekspertem, a od czasu do czasu trenerem.

Z czegoś trzeba żyć… Jakiś czas temu trener Adam Musiał powiedział mi, że jako szkoleniowiec zawsze czuł, że nigdy nie będzie potrafił stać się tak znakomitym psychologiem dla swoich podopiecznych jakim kiedyś był śp. Kazimierz Górski. Kto dla pana był/jest takim mentorem?
Szczerze to nie mam takowego. Jako piłkarz od każdego ze swoich trenerów starałem się czerpać jak najwięcej. I tak np. już jako junior Siarki zawsze obserwowałem pracę Bogusława Lipczyńskiego, który zresztą doprowadził nas do wicemistrzostwa Polski.

Czasami trzeba zrobić krok do tyłu, aby zrobić następnie dwa do przodu?
Dokładnie. Czasami trzeba dostać w pysk, żeby coś ruszyło się do przodu.

Czy zatem trener Jacek Zieliński byłby chętny objąć drużynę na zapleczu Ekstraklasy?
Jeśli klub za postawiony cel miałby walkę o awans i organizacyjnie prosperowałby na przyzwoitym poziomie to czemu nie? Doskonale wiesz gdzie obecnie pracuje chociażby Paweł Janas (były selekcjoner Polski, obecnie szkoleniowiec II-ligowej Bytovii Bytów – red.). Takie są realia.

A jak to jest z asystentami trenerów? Kiedy zwolniono pana z Lecha pana asystent Ryszard Kuźma (obecnie szkoleniowiec Sandecji Nowy Sącz – red.) został przy Bułgarskiej i pracował jako pomocnik Jose Bakero. Miał pan z tego powodu jakąś zadrę?
Sam go namawiałem, żeby został, bo jego pierwsza reakcja była taka, że pakuje się razem ze mną i odchodzi z Bułgarskiej. Na spokojnie jednak pogadaliśmy i dał sobie wytłumaczyć, że mając pracę w takim klubie jak Lech Poznań powinien ją zatrzymać, nie unosząc się honorem.

Zna pan w Polsce trenera, którego zwolniono by po dwóch wygranych z rzędu w rozmiarach 4:1?

(śmiech). Oprócz siebie nie (w Pucharze Polski z Cracovią oraz w lidze z Wisłą Kraków – red.) Bolało. Szczególnie, że zwolniono mnie z Lecha dzień przed meczem z Manchesterem City… Takie życie trenera. Pierwszym razem z Polonii Warszawa zostałem zwolniony kiedy zespół był na 3. miejscu w tabeli.

Na koniec: „11” najlepszych piłkarzy, z którymi miał pan okazję pracować.
Jasmin Burić – Jarek Lato, Maniek Arboleda, Tomek Jodłowiec, Radek Mynar – Tomek Podgórski, Semir Stilić, Marcin Malinowski, Sławek Peszko – Robert Lewandowski, Artjoms Rudnevs

Pytanie z serii tych wyświechtanych: trenując „Lewego” w Lechu sądził pan, że tak szybko uda mu się podbić swoją grą piłkarski świat?
Chyba każdy kto widział tego chłopaka w akcji i trochę znał go prywatnie tak uważał. Robert poszedł do przodu. Zdecydowanie wzmocnił „górę” dzięki czemu jeszcze ciężej jest go przepchać obrońcom. Nie chcę tutaj opowiadać jaki to ja wpływ miałem na jego karierę. Pracowałem z nim rok. Zdobyliśmy razem tytuł mistrzowski, on dodatkowo koronę króla strzelców.

Jak słyszy pan pytanie: „Dlaczego Lewandowski nie strzela w reprezentacji?”. Robi się panu niedobrze tak jak mnie?
Swego czasu słyszałem nawet, że dla dobra reprezentacji powinien zrezygnować z gry w niej. W Polsce to dość typowe. Szczerze? Nie słucham tego typu wypowiedzi. Dziennikarze coś muszą pisać, albo mówić. Z tego żyją. Dobra, kończymy. Muszę jeszcze odwiedzić rodziców.

Metryka:
Jacek Zieliński – urodzony w 1961 roku; żonaty, żona Maria, synowie: Maciej i Tomasz; absolwent warszawskiego AWF-u; kariera zawodnicza: Siarka Tarnobrzeg, AZS AWF Warszawa, Gwardia Warszawa, Siarka Tarnobrzeg, Stal Stalowa Wola; sukcesy: wicemistrzostwo Polski juniorów w 1979 roku; awans z drużyną seniorów Siarki do II i I ligi, awans ze Stalą Stalowa Wola do I ligi; kariera trenerska: Siarka Tarnobrzeg, Alit Ożarów, Korona Kielce, Tłoki Gorzyce, GKS Bełchatów, Górnik Łęczna, Piast Gliwice, Dyskobolia Groclin Grodzisk Wielkopolski, Polonia Warszawa, Lech Poznań, Ruch Chorzów; największe sukcesy: tytuł Mistrza Polski w 2010 roku z Lechem, Puchar Ekstraklasy i 3. miejsce w lidze z Groclinem w 2008 roku, utrzymanie Odry Wodzisław w Ekstraklasie w sezonie 2006/2007, awans z Górnikiem Łęczna do ekstraklasy w 2003 roku oraz rewelacyjne występy Łęcznian w pierwszej lidze, które zaowocowały wyróżnieniem: „Trener Roku 2003” według tygodnika „Piłka Nożna”.

Czytaj wszystkie wywiady autora!

Archiwum prywatne


Polecamy