Dwaliszwili: Zwalanie winy na jednego albo dwóch piłkarzy nie jest sprawiedliwe
- Nie kierowałem "wała" w niczyją stronę. Gdybym miał coś do dziennikarzy albo kibiców, powiedziałbym im to wprost - napastnik Legii Władimir Dwaliszwili opowiada nam o podejściu do ostrej krytyki, szansach klubu na Ligę Mistrzów, gruzińskiej kadrze i polityce Rosji.
fot. sylwester wojtas
Piłka to łatwizna, prawdziwe problemy czekają na piłkarzy po zakończeniu kariery
Czyta Pan polskie gazety albo teksty w internecie?
Staram się tego nie robić. Artykuły czyta raczej moja rodzina, chociaż mówię im, żeby tam nie zaglądali. Kiedy strzelam gole, jestem chwalony, gdy nie idzie dobrze, zaczyna się nagonka. Oni się bardzo przejmują. Tak czy inaczej opinie mediów docierają do mnie, właśnie przez rodzinę.
Jak Pan reaguję na krytykę?
Czasem nie czuję się z tego powodu zbyt dobrze. Ale takie jest życie piłkarza. Trzeba być silnym psychicznie. Pokazać im, kim się jest na boisku.
Zasłużył Pan na tak ostrą krytykę? Umówmy się, to nie jest sezon życia w Pana wykonaniu.
Czasem przynosi to pozytywny skutek, mobilizuje do pracy, udowodnienia dziennikarzom, że się mylą. Ale uważam, że nagonka na mnie jest zbyt duża.
Można czasem odnieść wrażenie, że wszystko co złe w grze Legii jest winą Pana i Henrika Ojamy.
No tak. A nie można do tego podchodzić w ten sposób. Nie mamy tu Messiego. Jeden zawodnik nie wygra meczu. Jesteśmy drużyną, zwycięstwa i porażki odnosimy razem. Jasne, każdemu może zdarzyć się słabsze spotkanie. Zwalanie winy na jednego albo dwóch piłkarzy nie jest sprawiedliwe.
Gest Kozakiewicza, który wykonał Pan po golu z Piastem, był skierowany w stronę mediów?
Nie, nie, nie. To był moment, wyszło spontanicznie. Nie kierowałem "wała" w niczyją stronę. Gdybym miał coś do dziennikarzy albo kibiców, powiedziałbym im to wprost.
Czasami krytyka mobilizuje do pracy. Ale nagonka na mnie jest przesadzona - uważa Dwaliszwili
Jesienią grał Pan co trzy dni. Widać było, że potrzebuje Pan odpoczynku, ale nie było zdrowego napastnika, który by Pana odciążył. Wiosną natomiast nie dostaje Pan wielu szans...
Kiedy nie grasz, nie możesz nic zrobić. Pierwszy raz znalazłem się w takiej sytuacji. Pewnie, jesienią też nie było super. Gdybym miał kogoś do pomocy, skorzystałby na tym zespół, a i mnie byłoby lżej. Najgorsze było ostatnie osiem meczów, przedtem jakoś sobie radziłem. Wolę grać, nawet zmęczony, niż siedzieć na ławce.
W 52 meczach dla Legii strzelił Pan 21 goli. Nie uważa Pan, że zasługuje na więcej szans?
Trener wie, na co mnie stać. Teraz stawia na Rado i Dudę z przodu. Szanuję to, będę czekał na okazje do gry. Kiedy je dostanę, postaram się pokazać, że zasługuję na zaufanie.
Z tym może być ciężko, Radović i Duda grają świetnie, po kontuzji wraca Saganowski, Orlando Sa też będzie chciał się pokazać.
Zdaję sobie z tego sprawę, ale przecież się nie poddam. Rywalizacja jest duża, każdy chce grać. W tej rundzie tylko raz wybiegłem w pierwszej jedenastce. Dostałem niesłuszną czerwoną kartkę i później wchodziłem już tylko z ławki. Końcówkę rundy zasadniczej straciłem przez chorobę. Wierzę jednak, że będę miał jeszcze okazję się wykazać.
W tym sezonie gracie więcej meczów ze względu na reformę ekstraklasy. Co Pan o niej sądzi?
To bardzo zły pomysł. Kiedy grałem w Maccabi Hajfa, wprowadzono podobny system. Przez cały sezon prowadziliśmy, mieliśmy sześć punktów przewagi nad drugim zespołem. Później podzielono punkty, przegraliśmy jeden mecz i straciliśmy tytuł. Wszyscy płakali, nasi kibice byli wściekli. W następnym sezonie zrezygnowano z reformy. Jeśli chcą więcej spotkań, niech zrobią drugą fazę, ale bez dzielenia punktów. Dlaczego w Hiszpanii czy Niemczech nie ma takich rzeczy? To bez sensu.
Nawet po podziale macie pięć punktów przewagi nad Lechem.
To dużo. Jesteśmy o krok od obrony tytułu.
Może o nim zadecydować ostatni mecz sezonu, właśnie z Lechem?
Moim zdaniem wszystko rozstrzygnie się wcześniej.
Następny przystanek to eliminacje do Ligi Mistrzów. Macie w nich realne szanse na awans?
Oczywiście. Jesienią zdobyliśmy sporo doświadczenia w pucharach. Przyda się ono w kolejnym podejściu do LM.
Dlaczego jesienią się nie udało?
Trafiliśmy na Steauę, a niektórzy podchodzili do dwumeczu, jakby przyjeżdżał do nas Bayern. Trzeba szanować rywali, ale nie bać się ich. Legia jest silnym zespołem, mogliśmy wyeliminować Rumunów. Problem był chyba w psychice.
Pan grał już w LM z Maccabi, jak wspomina Pan te rozgrywki?
To najlepsze, co może zdarzyć się w karierze piłkarza. Świetna atmosfera, wielkie emocje, wspaniali rywale. Tam jest prawdziwy futbol.
Izraelscy kibice mają opinię sprawiających kłopoty. Widział Pan tam takie sceny jak podczas meczu z Jagiellonią?
Fakt, są zakręceni, ale nie walczą między sobą. Nigdy nie widziałem tam takich zadym. Bywało, że bili się między sobą piłkarze. Ale kibice? Nigdy.
Po Izraelu była Polonia. Ludzie, których Pan tam poznał, mieli coś przeciwko transferowi do Legii?
Niektórzy mówili, żebym szedł wszędzie, byle nie do Legii. Ale to moje życie i kariera. Były inne oferty, lecz chciałem grać w Legii. Cieszę się, że się udało.
Nie zraził się Pan do Polski po przejściach w Polonii?
Kiedy przez kilka miesięcy zamiast pensji dostajesz kolejne obietnice, nie jest łatwo. Ważne, że wszystko skończyło się happy endem. Mogę mieć złą opinię o ówczesnym kierownictwie klubu, ale nie o Polsce jako kraju czy waszej lidze.
Spotkał się Pan z sytuacją, w której trener prowadzącego w lidze klubu zostaje zwolniony?
To był szok dla wszystkich. Ale tak już bywa, prezes tak zadecydował i trzeba było to przyjąć do wiadomości. Jesteśmy zawodowcami i chcemy wykonywać naszą pracę jak najlepiej. Skoro według władz zmiana była konieczna, to nikt nie będzie z tym polemizował.
Co zmieniło się w klubie po przyjściu Henninga Berga?
Gramy trochę bardziej ofensywnie, zmieniła się też taktyka. Trener kładzie duży nacisk na kwestie taktyczne. Atmosfera jest bardzo fajna, Berg to dobry fachowiec i dobra osoba. Oczywiście za trenera Urbana nie było z tym problemów.