Szachtar za mocny dla Widzewa. Honorowa porażka łodzian w finale Copa del Sol
Po trzech w pełni zasłużonych zwycięstwach, Widzew nie dał rady pokonać Szachtara Donieck w finale Copa del Sol. Ukraińcy byli wyraźnie lepszą ekipą, stworzyli wiele sytuacje, ale Widzew w całym turnieju nie przyniósł ani grama wstydu. Także dzisiaj mógł się pokusić o inne rozstrzygnięcie, gdyby nie trema dosięgająca młodych zawodników i żenująca postawa sędziego.
Choć był to finał tylko turnieju towarzyskiego, obie ekipy podeszły do sprawy bardzo poważnie i desygnowały możliwie najsilniejsze jedenastki. W ekipie Szachtara wybiegli m.in. Darjo Srna, Henrich Mkhitarian, Fernandinho czy Luiz Adriano. W Widzewie trener Radosław Mroczkowski nie mógł skorzystać z Łukasza Brozia i Mariusza Stępińskiego, którzy udali się na zgrupowanie reprezentacji Polski do Malagi. Na prawej stronie wystąpił więc Michał Płotka, a na szpicy oglądaliśmy Mehdiego Ben Dhifallaha. Zgodnie z oczekiwaniami nie pojawił się również trenujący od wczoraj Princewill Okachi. Tym samym parę defensywnych pomocników tworzyli Krystian Nowak i Radosław Bartoszewicz.
Zobacz także: Okachi już z Widzewem. Teraz nie będzie miał łatwo
- RTS, RTS, RTS! - krzyczeli kibice Widzewa, gdy ich ulubieńcy wychodzili na murawę stadionu La Manga. Doping nie dodał odwagi. Widzew grał bardzo bojaźliwie, często tracił piłkę i rzadko wychodził do przodu, czym naraził się na niezwykle groźne natarcia Ukraińców. W 4. minucie mogli mówić o szczęściu. Taison wdarł się prawą stroną w pole karne, dograł na 11. metr do Luiza Adriano, który przez nikogo niepilnowany huknął Panu Bogu w okno. W zamian Mariusz Rybicki wypuścił Mehdiego Ben Dhiflallaha, Tunezyjczyk miał przed sobą tylko bramkarza i... kopnął prosto w niego.
Przez moment wydawało się, że łodzianie zdołają uspokoić sytuację. Nic z tego. Szachtar nadal realizował swoje ofensywne zapędy, przepuszczając szturm na połowie przeciwnika. I tak w 18. minucie objął prowadzenie. Po kombinacyjnej akcji, Darjo Srna dostał piłkę na prawej stronie, zagrał wzdłuż pola karnego, gdzie przy prawym słupku czyhał Henrich Mkhitarjan, ormiański gwiazdor brylujący Lidze Mistrzów nie miał problemów z dostawieniem nogi. O kryciu kompletnie zapomniał Michał Płotka. Ten gol obciąża jego konto, ale tak naprawdę winni są wszyscy obrońcy, którzy nie potrafili przeciąć podania.
W kolejnych fragmentach na boisku nie wydarzyło się nic szczególnego. Szachtar zdecydowanie dłużej utrzymywał się przy futbolówce, czym zmusił widzewiaków do biegania. Nie zamierzał jednak zbytnio się forsować i sporadycznie ruszał z atakami. Widzew momentami sprawiał wrażenie nieporadnych, grał bardzo niedokładnie i za krótko. Na plus można jedynie zapisać w miarę uważną postawę w defensywie. Inna sprawa, że jednym i drugim mocno przeszkadzał silnie wiejący wiatr.
Tuż po przerwie Radosław Mroczkowski desygnował do gry Jakuba Bartkowskiego i Sebastiana Radzio. Nie wprowadzili oni jednak żadnego ożywienia, to Szachtar cały czas był stroną dominującą, rzadko schodził z połowy cofniętego Widzewa i dążył do strzelenia drugiej bramki. W 51. minucie Taras Stepanenko uderzył z 18. metrów centymetry obok słupka. Cztery minuty później powinno być 2:0. Z szybkim rajdem ruszył Luiz Adriano i posłał wrzutkę w pole karne, do piłki niepewnie wyskoczył Dragojević i omal nie zdobył gola samobójczego. Na posterunku był na szczęście Thomas Phibel, który w porę zażegnał niebezpieczeństwo. Groźnie było także w 64. minucie, kiedy mocny strzał Dougla Costy o mało co nie zaskoczył czarnogórskiego golkipera. W 69. minucie zły wślizg Hachema Abbesa sprawił, że Mhtirarjan znalazł się osamotniony w polu karnym. Ormianin nie zamierzał dalej szarżować i uderzył minimalnie nad poprzeczką.
Kilka naprawdę groźnych akcji przeciwnika zmobilizowało Widzew do lepszej gry. Efekt przyszedł błyskawicznie w postaci stuprocentowych sytuacji strzeleckich. W 74. minucie Alex Bruno oszukał defensora na prawje stronie i dośrodkował do Sebastiana Radzio. Młody pomocnik Widzewa chyba doznał ataku tremy, bo w decydującym momencie kompletnie się zagubił, marnując doskonałą okazję.
Na dobrą sprawę łódzki zryw powinien się skończyć bramką. Niestety na przeszkodzie stanął arbiter, który chyba powinien powtórzyć kurs sędziowski i tym razem bardziej uważać na lekcjach. Na ten moment do prowadzenia spotkań po prostu się nie nadaje. Dać mu gwizdek to jak dać małpie karabin. W 76. minucie po zagraniu Radzia, Bartoszewicz wbiegł w pole karne i został bezpardonowo sfaulowany przez Jaroslava Rakickiego. Każdy ślepy by to dostrzegł, oczywiście poza prowadzącym zawody. Minutę po tym kontrowersja sporna sytuacja była jeszcze bardziej ewidentna. Po wrzutce z kornera, Thomas Phibel główkował w polu karnym, a piłę ręką zatrzymał Fernandinho. O konsekwencjach nie było mowy.
Zamiast tego Szachtar zdobył drugiego gola w niemal identycznych okolicznościach co pierwszego. W 82. minucie Fernandinho urwał się prawą stroną, zagrał wzdłuż linii bramkowej do dobrze ustawionego Eduardo. Były piłkarz Arsenalu tylko wystawił nogę.
Wtedy stało się jasne, że Widzew tego spotkania już nie wygra. Jedynie mógł powalczyć o honorowe trafienie. W 85. minucie czytelny strzał Radzia padł łupem bramkarza. W odpowiedzi niewiele brakowało, by Fernandinho dołożył trzeciego gola. Na szczęście jego próba "z piętki" minęła światło bramki.
W końcu Widzew zmniejszył rozmiary porażki. W doliczonym czasie Veljko Batrović obsłużył podaniem Bartłomieja Pawłowskiego, ten przedarł się przez trzech obrońców, wyprzedził czwartego i strzałem w długi róg obok golkipera wpisał się na listę strzelców.
Niestety podopiecznym Radosława Mroczkowskiego nie udało się wygrać Copa del Sol. Wyraźnie zabrakło Łukasza Brozia i Mariusza Stępińskiego. Pierwszy zawsze wnosił spokój w defensywie i wspomagał ofensywę rajdami na prawej stronie, drugi potrafił odnaleźć się w polu karnym i wypracować sytuacje strzeleckie.
Tak czy siak widzewiacy wstydu nie przynieśli. Wręcz przeciwnie - powinniśmy być z nich dumni. W końcu wcześniej ograli tak renomowanych rywali jak Molde, Tromso i FC Kopenhaga, a więc najlepsze drużyny ligi norweskiej i duńskiej. Co najważniejsze grali przy tym naprawdę dynamiczny, płynny, pomysłowi i miły dla oka futbol. Młodzi zawodnicy zebrali niebanalne doświadczenie, a zespół otrzymał komfortowe warunki na przygotowania do rundy wiosennej. Przy okazji nie ucierpi na tym finansowo. Za udział w finale dostanie 30 tys. euro, czyli tyle ile wyniosło poniesienie kosztów zgrupowania. Sylwester Cacek powinien być więc zadowolony.