menu

Liseth z Rio de Janeiro: Brazylijski sen o Pucharze Świata (7)

8 lipca 2014, 19:36 | Liseth van der Biest Gomez

Ostatni tydzień był dla mnie niezwykle zakręcony. Wróciłam do Botafogo i zostaje tu do końca Mistrzostw Świata. Tak naprawdę nieważne jest w jakim miejscu Brazylii się znajdujesz, wszyscy i tak marzą o tym samym - o Pucharze Świata FIFA w rękach Thiago Silvy.

Ostatnimi czasy pomieszkiwałam sobie w Rio de Janeiro. Wcześniej moim miejscem zamieszkania było Botafogo, Marechal Hermes, Tijuca, Iraja i teraz znów wróciłam do Botafogo. Do miejsca, w którym wszystko dla mnie się zaczęło.

Kolumbia - Urugwaj, czyli wszyscy ściskamy kciuki za Los Cafeteros

Mecz 1/8 finału przyniósł w Rio wiele emocji. Obie drużyny wydawały się naprawdę silne, choć Urusi musieli radzić sobie bez zawieszonego Luisa Suareza. Większość Brazylijczyków obstawiała zwycięstwo Kolumbii i mocno sympatyzowała z "Los Cafeteros". Taka postawa mieszkańców Kraju Kawy wiąże się z "Maracanazo", czyli historią największej klęski w brazylijskim futbolu. Porażka Canarinhos na Maracanie z "Celestes" na Mundialu w 1950 roku tkwi głęboko w świadomości Brazylijczyków. Wszyscy w Brazylii liczyli na wygraną Kolumbii, gdyż obawiali się powtórki z historii. Kibice Canarinhos na czas meczu 1/8 finału stali się sympatykami reprezentacji Kolumbii i chętnie zakładali koszulki w kolumbijskich barwach.

Dzień pierwszych meczów 1/8 finału był bardzo stresujący. Najpierw Brazylia na Estadio Mineirao w Belo Horizonte grała z Chile. Cztery godziny później na Maracanie zaczęło się starcie Kolumbii z Urugwajem. Bramy legendarnego stadionu otworzono już o godzinie 12:30, tak by kibice mogli na telebimie zobaczyć mecz Canarinhos. To było prawdziwe szaleństwo. Wyglądało to tak, jakby na Maracanie jednego dnia odbywały się dwa mecze. Możliwość zobaczenia spotkania gospodarzy Mundialu na Maracanie, choć tylko wielkim na ekranie, była czymś wyjątkowym.

Starcie z Chile mogło przyprawić o zawał serca. Oglądając mecz na telebimie czułam się Brazylijką bardziej niż kiedykolwiek. Wszyscy oczekiwali zwycięstwa Canarinhos, tak by mogło spełnić się marzenie Brazylijczyków o wzniesieniu przez kapitana reprezentacji Pucharu Świata. Nerwówka na stadionie była ogromna. Nawet dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia. Czekały nas rzuty karne. Trzymałam ręce splecione z innymi wolontariuszami i pracownikiem ochrony. Każdy strzał w konkursie jedenastek był jak mały atak serca. Interwencje Julio Cesara sprawiły, że krzyczeliśmy, śmialiśmy się i płakaliśmy jednocześnie. Brazylia wygrała serię rzutów karnych, a ja widziałam, że ludzie na Maracanie stanowili niemal jedność. Nadzieja na tytuł została podtrzymana. A przecież przed sobą wciąż mieliśmy mecz.

Stadion wypełniał się kolumbijskimi fanami. Zarówno Kolumbia jak i Brazylia grają w żółtych strojach. To spowodowało, że Maracana stała się żółtym oceanem. Moim zdaniem piłkarze "Los Cafeteros" wyróżniali się najładniejszymi strojami na turnieju. Tak jak niemal wszyscy Brazylijczycy wspierałam Kolumbijczyków. Wynik meczu Canarinhos powodował, że Maracanę opanowała niesamowita energia. Kolumbia bez większych problemów ograła Urugwaj. "Maracanazo" już nam nie grozi.

Strefa Kibica - lubię to

Przed meczem miałam moożliwość zajrzeć do Strefy Kibica. Atmosfera była znakomita!!! Miałam szansę, aby zobaczyć wszystkie mundialowe gadżety i pamiątki. W fanzonie nie brakowało pokus. Było tam wiele atrakcji dla jej gości. Moim ulubionym miejscem było stanowisko Hyundaia. Były tam dwie rózne gry, a najlepsze jest to, że wygrałam zarówno w jednej, jak i drugiej. Dzięki temu zdobyła torbę, breloczek do kluczy i mundialowe przypinki. W fanzonie trwało szaleństwo. Wiele osób malowało swoje twarze i sączyło alkoholowe trunki. Inny sponsor Mundialu - Itau Bank rozdawał za darmo opaski i okulary słoneczne, Coca Cola fundowała tatuaże. Tak obdarowany podarunkami możesz w fantastycznym nastroju udać się na jedno z najlepszych wydarzeń w życiu, prosto na mecz Mistrzostw Świata!


Polecamy