menu

Jedna porażka, cztery pechowe remisy i trzy zwycięstwa u siebie. Trzecioligowa jesień przy al. Unii 2

25 listopada 2014, 15:48 | Monika W.

Łódzki Klub Sportowy jeszcze przed rozpoczęciem trzecioligowych zmagań zapowiadał walkę o awans. Realia wyższego poziomu rozgrywek szybko sprowadziły wszystkich na ziemię i łodzianie nie radzili sobie tak, jak tego oczekiwano. Mimo wielu słabszych spotkań byli jednak w stanie na tyle zmobilizować się przed własną publicznością, że choć na wyjazdach zdarzały się potknięcia i porażki, przegraną kibice w Łodzi zobaczyli dopiero w przedostatniej kolejce jesieni.

Przed własną publicznością łodzianie ulegli tylko Broni Radom
Przed własną publicznością łodzianie ulegli tylko Broni Radom
fot. Jareczek Photography

Zespoły trzeciej ligi łódzko-mazowieckiej, które w rundzie jesiennej musiały zmierzyć się z drużyną z al. Unii 2 na jej własnym obiekcie, nie miały łatwego zadania. Chociaż, jak się okazało, biało-czerwono-biali nie byli w stanie tak jak w ubiegłym sezonie zdominować rywali i nie spełniali oczekiwań, przed swoimi kibicami długo nie pozwalali przeciwnikom na zdobycie więcej niż jednego punktu. Czy to na początku, pod wodzą Wojciecha Robaszka, czy już później sterowani przez Andrzeja Kretka, aż do ostatniej kolejki rozgrywanej u siebie kończyli mecze remisami lub zwycięstwami. Tych pierwszych, ku ogólnemu niezadowoleniu, było więcej, bo aż cztery. Sukcesów już tylko trzy.

Jedno "oczko" do swojego konta łodzianie dopisywali po spotkaniach z GKP Targówek, rezerwami Legii Warszawa, stołeczną Polonią i Pogonią Grodzisk Mazowiecki. Teoretycznie można by się było z tego cieszyć, bo każdy punkt jest ważny, ale kiedy spojrzy się w jaki sposób przebiegały wspomniane mecze, ciężko będzie docenić taki rezultat. Już pierwszego z tych starć nie można było zaliczyć do udanych. Gospodarze stopniowo wypracowywali optyczną przewagę nad rywalami i strzelenie gola było kwestią czasu. Udało się, ale w obliczu braku skuteczności tylko jednego, co zemściło się w końcówce. Na sześć minut przed ostatnim gwizdkiem sędziego nieupilnowany przez obrońców Przemysław Sieczko doprowadził do wyrównania.

Dwa tygodnie później, po wygranej przed własną publicznością z Omegą Kleszczów i wyjazdowej fatalnej porażce z Wieluniem łodzianom przyszło zmierzyć się z drugim zespołem mistrza Polski. Choć ten bardzo często wzmacniany był zawodnikami z pierwszego składu, do Miasta Włókniarzy nie przyjechał nikt z ekstraklasowej Legii, co pozwalało mieć nadzieję na podreperowanie stanu konta. Podopieczni wówczas jeszcze Wojciecha Robaszka nie wykorzystali jednak tej okazji i znów skończyło się na podziale punktów. Tym razem główny udział w tym miał bramkarz gospodarzy, Szymon Gąsiński, który z pewnością nie zaliczył tego meczu do udanych. Pierwszego gola przyjezdni, dzięki silnym podmuchom wiatru i dobrej rotacji nadanej przez swojego piłkarza, zdobyli już na samym początku bezpośrednio z... rzutu rożnego. Na nic zdała się wyrównująca bramka Łukasza Staronia, bo później, po uderzeniu przez Łukasza Turzynieckiego w poprzeczkę, golkiper znów się zagapił i Grzegorz Tomasiewicz szybko naprawił błąd swojego kolegi, kierując piłkę do siatki. Na szczęście dla gospodarzy kolejnym prowadzeniem legioniści nie nacieszyli się zbyt długo. Robert Sierant swoim celnym strzałem zapewnił łodzianom chociaż jeden punkt.

Kolejne dwa remisy biało-czerwono-biali zaliczyli już pod wodzą nowego szkoleniowca, Andrzeja Kretka. Niewiele brakło, by zamiast pierwszego z nich skończyło się na porażce, bowiem warszawska Polonia bliska była wywalczenia zwycięstwa. Częściowo powtórzyła się sytuacja z pojedynku z Targówkiem. Gospodarze przez większość spotkania dominowali na boisku i znacznie dłużej utrzymywali się przy piłce. Nie byli jednak w stanie wyjść na prowadzenie, bo albo skutecznie przeszkadzał w tym bramkarz gości, albo znów brakowało skuteczności. Wtedy ku zaskoczeniu wszystkich to przyjezdni skierowali piłkę do siatki i z każdą kolejną chwilą witali się z kompletem punktów. I kiedy już czekali na ostatni gwizdek sędziego, na sekundy przed nim popełnili błąd. Jeden ze stołecznych obrońców podał w polu karnym do własnego bramkarza, który złapał piłkę, za co arbiter podyktował dla łodzian rzut wolny pośredni mniej więcej na piątym metrze. To po krótkim ostrzale bramki gości pozwoliło Marcinowi Zimoniowi doprowadzić do wyrównania i uratować honor biało-czerwono-białych.

Odwrotnie było za to w pojedynku z Pogonią Grodzisk Mazowiecki, po którym podopieczni Andrzeja Kretka mogli mieć do siebie ogromny żal. W końcu do siatki trafili już w drugiej minucie, a i tak skończyło się remisem. Kilka niewykorzystanych okazji i niepotrzebne wycofanie się gospodarzy zemściło się w najgorszym możliwym momencie - dopiero na sam koniec meczu. Tym razem to oni czekali na ostatni gwizdek, a tymczasem arbiter zdecydował się podyktować dla przyjezdnych dość kontrowersyjny rzut wolny. Jakub Kołaczek dośrodkował piłkę prosto w pole karne łodzian, a tam czekał już wprowadzony moment wcześniej Damian Rakoczy, by głową skierować ją do siatki. Tym samym grodziszczanie rzutem na taśmę wywalczyli jeden punkt.

Drużyna z Miasta Włókniarzy po tym ostatnim meczu nie wyciągnęła jednak odpowiednich wniosków. Już w następnym rozgrywanym u siebie spotkaniu zafundowała swoim kibicom małe deja vu, ale tym razem skutki były poważniejsze. Ponownie gospodarzom wystarczyły dwie minuty by cieszyć się z prowadzenia. Ponownie też wywalczona szybko przewaga została zmarnowana. Broń Radom jeszcze w pierwszej połowie zdążyła odrobić straty, a w drugiej ustalić wynik na korzystny dla siebie. Tym samym jako pierwsza pokonała łodzian na ich własnym obiekcie i wywiozła z Łodzi komplet punktów, psując im pożegnanie z kibicami. Był to bowiem ostatni pojedynek rundy jesiennej, jaki ci rozegrali przy al. Unii.

Opisane cztery bardzo pechowe remisy i porażka musiały zapaść w pamięć, ale nie można zapominać także o trzech wspomnianych zwycięstwach. Przed własną publicznością biało-czerwono-biali poradzili sobie przecież z Omegą Kleszczów, Pilicą Białobrzegi i Świtem Nowy Dwór Mazowiecki, choć tylko w przypadku tego ostatniego zachowali czyste konto. Ostatecznie rezultaty wszystkich ośmiu spotkań rozegranych w Łodzi prezentują się dużo lepiej niż dziewięciu wyjazdowych. Nie da się jednak pominąć faktu, że to właśnie poza Miastem Włókniarzy drużyna zmierzyła się z najcięższymi rywalami, takimi jak lider, Radomiak Radom, Ursus Warszawa czy nawet Pelikan Łowicz.

Czytaj także: Sekuterski z ŁKS dla Ekstraklasa.net: Z niecierpliwością czekam na kolejne mecze


Polecamy