menu

Juan Ramón Rocha: Jestem w Ruchu z jakiegoś powodu. Bóg mnie tu sprowadził [WYWIAD]

6 grudnia 2017, 10:26 | Joanna Sobczykiewicz

Czego od piłkarzy wymaga Argentyńczyk Juan Ramón Rocha? Jakich zasad muszą przestrzegać jego zawodnicy? O czym mogą porozmawiać z trenerem, a które tematy są zabronione? Co zmieniło się w grze Ruchu od 12 września? I dlaczego Bóg postawił Chorzów na jego drodze? Tego wszystkiego dowiecie się po przeczytaniu naszego wywiadu ze szkoleniowcem „Niebieskich”.

Juan Ramón Rocha: Jestem w Ruchu z jakiegoś powodu. Bóg mnie tu sprowadził
fot. Karina Trojok
Juan Ramón Rocha: Jestem w Ruchu z jakiegoś powodu. Bóg mnie tu sprowadził
fot. Arkadiusz Gola
Juan Ramón Rocha: Jestem w Ruchu z jakiegoś powodu. Bóg mnie tu sprowadził
fot. Marzena Bugala- Azarko / Polska Press
Juan Ramón Rocha: Jestem w Ruchu z jakiegoś powodu. Bóg mnie tu sprowadził
fot. Karina Trojok
1 / 4

Joanna Sobczykiewicz: Niedawno mówił Pan, że praca w Ruchu jest misją od Boga. Dlaczego?
Juan Ramón Rocha:
Powiedziałem tak, ponieważ w całej mojej karierze sportowej była obecna siła wyższa. Dla mnie jest nią Bóg. Pewnego dnia zadzwonił Krzysztof Warzycha, zaproponował przyjazd do Polski i objęcie Ruchu. Zapytałem, na jakiej pozycji znajduje się jego zespół. Odpowiedział, że na ostatniej z dwoma, ujemnymi punktami. Zgodziłem się, ale od razu powiedziałem: przyjadę, jeżeli ty ze mną tutaj zostaniesz. Jeżeli nie, nie przyjeżdżam! Porozmawiał z prezesem, który zgodził się, by mógł ze mną współpracować. Powiedziałem tylko mojej żonie: jedziemy! Spakowaliśmy się w dwie walizki i przyjechaliśmy w niedzielę 11 września. W czwartek graliśmy już pierwszy mecz. To bardzo szybko, ale jestem pewny, że z jakiegoś powodu tutaj jestem. Ktoś mnie tu sprowadził. Jestem bardzo zadowolony, ponieważ nabieram doświadczenia, którego jeszcze nie miałem okazji przeżyć gdzieś indziej. Na przykład ten śnieg (śmiech)! Nigdy nie widziałem go w takiej ilości. Raz tylko, gdy byłem jeszcze trenerem Panathinaikosu, graliśmy w Lidze Mistrzów z FC Nantes we Francji pokrytej śniegiem. Nie było go jednak aż tyle, co tu! Jestem pewny, że moja misja tutaj jest wyznaczona przez Niego (Boga — przyp. JS).

Ta misja to awans z Ruchem do najwyższej klasy rozgrywkowej?
Właśnie po to mnie tu przysłał! On nigdy mnie nie zawiódł. Zawsze prowadzi mnie wyznaczoną ścieżką i za każdym razem okazywała się ona dobra. W całym moim życiu tak było. Kiedyś kazał wrócić mi do Kolumbii i tam urodziła się moja córka. Potem wróciłem do Argentyny na wakacje i pojawiła się oferta z Boca Juniors, którego od dziecka byłem fanem. W najlepszym momencie zaprowadził mnie do Panathinaikosu, a tam w Grecji zawsze dobrze mnie traktowano. Teraz jestem w Polsce, gdzie też prowadzę spokojne życie, a ludzie są bardzo mili. To wszystko tworzy idealne warunki, by tu mieszkać.

Jakim jest Pan typem trenera?
Na pewno nie jestem zwolennikiem krzyczenia na zawodników. Wolę dialog, rozmowę. Cały świat popełnia błędy, wszyscy ludzie, tylko Bóg nigdy się nie myli. Każdy, niezależnie od wieku, zawodu i innych rzeczy ma prawo zrobić coś źle. Jak w takim razie jest możliwe niepopełnienie błędu podczas meczu piłkarskiego, gdzie na placu gry o wymiarach 105x68 metrów znajduje się 22. piłkarzy? Nie są to jedyni ludzie, bo oprócz nich mamy też trzech arbitrów, czwartego technicznego i publiczność. Wszystko toczy się wokół piłki, którą możesz tylko kopnąć, nie wolno ci używać rąk. To musi się skoordynować, co nie jest takie łatwe. Piłka nożna jest grą błędów. Kiedy tutaj przyjechałem i po raz pierwszy rozmawiałem z chłopakami 12 września w poniedziałek, powiedziałem im: jestem otwarty na wszystkie rozmowy, jakie tylko chcecie. Nie tylko o piłce, ale o i życiu. Moje drzwi są zamknięte tylko i wyłącznie dla piłkarza, który przyjdzie i zacznie pytać: dlaczego nie dostaję szansy? Dlaczego zdjął mnie pan z boiska? Dlaczego grałem tak krótko? To jest zabronione! Takich rzeczy się nie tłumaczy. Trzeba być krytycznym w stosunku do samego siebie. Oczywiście przyznanie się, że zrobiło się coś źle, jest bardzo trudne, ale na tym właśnie polega autokrytyka. Zazwyczaj o tym wiesz, ale nie chcesz powiedzieć tego głośno. Mamy bardzo szczere relacje. Czasami sobie żartujemy. Myślę, że to zdrowa relacja, dobrze wpływająca na otoczenie i na to, by piłkarze trenowali z radością i chęciami. Chcę też, by moi zawodnicy byli agresywni, ale w dobrym tego słowa znaczeniu! Nie chodzi mi o to, żeby zaczęli się bić z rywalem, nie. Jako piłkarz zawsze byłem agresywny, odważny. To jest właśnie jeden ze sposobów, w jaki zmienił się Ruch. Od kiedy tutaj jestem, zdobyliśmy 17 punktów, a to dobry wynik, zważywszy na to, że gramy tak młodymi chłopakami.

Czy to właśnie praca z młodymi zawodnikami, jak w Ruchu, wymaga takiego sposobu prowadzenia drużyny?
Tak. Mam z tym ogromne doświadczenie, ponieważ prowadziłem swoją, prywatną akademię w Atenach. Pracowałem też przez trzy lata z zespołem Panathinaikosu do lat 20. Popatrzę takiemu młodemu chłopakowi w oczy i już wiem, jaki jest. Lubię „uczyć się” człowieka. Pewnego dnia zapytałem piłkarza: ty wolisz, żebym zaczął na ciebie krzyczeć? A on odpowiedział: czasami to jest konieczne. Co zrobiłem? Powiedziałem mu, że chyba jest szalony, że uważa to za potrzebne. Jeżeli ma jakiś problem, zawsze może do mnie przyjść i na spokojnie porozmawiać, bez zbędnego obrażania się czy złości, bo mówi się wtedy rzeczy, których nawet się nie myśli.

To utrudnienie, że nie może Pan porozumiewać się z piłkarzami w tym samym języku?
Tak. Język to spory problem. Najważniejszą pracą, jaką było trzeba wykonać w zespole, to podniesienie tych piłkarzy mentalnie, psychicznie. Sytuacja była bardzo trudna. Byli to młodzi zawodnicy, zajmowaliśmy ostatnie miejsce w tabeli z dwoma, ujemnymi punktami. Mój pierwszy mecz zremisowali w 95. minucie, drugi przegrali, też w doliczonym czasie gry. Dla mnie najistotniejszą rzeczą było dotarcie do ich serc i głów. Kiedy nie mówisz tym samym językiem, jest to duże utrudnienie. Myślę, że Krzysztof Warzycha, który tłumaczy, robi to dobrze, ponieważ poskutkowało (śmiech)!

Co stało się z chłopakami w listopadzie? Od 29 października, kiedy zwyciężyli nad Odrą Opole, udało się im wywalczyć tylko punkt w czterech spotkaniach.
Pojawił się naprawdę spory problem. (Rocha wyciąga z teczki kartkę, zapisaną w języku greckim — przyp. JS). Mam to tutaj. Wszystko da się wytłumaczyć, a każde zapytanie „dlaczego”, ma swoją odpowiedź. Sezon dla Ruchu rozpoczął się 22 czerwca. W rzeczywistości to nawet później, bo przez pierwszych kilka dni robiono im badania oraz przeprowadzano testy. Treningi rozpoczęły się 25 czerwca, a 28 lipca miał odbyć się pierwszy, oficjalny mecz. Żaden trener w ciągu miesiąca, choćby nie wiadomo, jakie treningi zaplanował, nie przygotuje zespołu do gry na wysokim poziomie. Kiedy rozpoczęło się zgrupowanie w Rybniku, rozgrywano sparingi z tymi chłopakami, którzy mieli zacząć sezon, bo mieliśmy zakaz transferowy. Z tamtego roku zostało tylko pięciu piłkarzy, którzy grali w Ekstraklasie. Tylko pięciu: Urbańczyk, Trojak, Przybecki, Walski oraz Nowak. Resztę musieliśmy wziąć z akademii. Kolejna sprawa. Pułap tlenowy (VO2max - przyp. JS) dla profesjonalnego zawodnika na dobrym poziomie powinien wynosić około 60 ml/kg/min wzwyż. Wynik tej drużyny wahał się przy liczbach 51 czy 52. Mając tylko miesiąc na pracę, jest bardzo ciężko, by te rezultaty poprawić. W kadrze było tylko 14. piłkarzy i musieliśmy na nich uważać. Gdy pracujesz z młodymi piłkarzami, wiesz, jak reagują. Jeżeli taki osiemnastoletni chłopak zagra super ważny mecz przy 15. tysiącach ludzi i popełni błąd, nie „uzdrowisz” go tak szybko. Wracając do przygotowań, 13 lipca rozegrano sparing dla zagranicznych graczy. Potem były już tylko dwa mecze kontrolne. Mając na uwadze te wszystkie okoliczności, myślę, że 20 punktów to naprawdę dobry wynik. Mam nadzieję, że w styczniu uda nam się zakontraktować czterech, doświadczonych zawodników. Muszą to być jednak tacy piłkarzy, którzy będą w stanie pomóc zespołowi. Mamy siedem tygodni na przygotowania. Zaczniemy wtedy pracować nad podniesieniem współczynnika VO2max do 60, może 62 ml/kg/min. Jeżeli pułap tlenowy będzie wyższy, zawodnicy poradzą sobie z rywalami i będziemy silniejsi. To wszystko sprawiło, że wyniki w listopadzie były takie, jakie były. W meczu z Chrobrym straciliśmy bramkę w ostatniej akcji. Taka jest piłka nożna. W spotkaniu ze Stalą Mielec, które przegraliśmy (1:2), mieliśmy strasznie dużo pecha. Zawieszeni za kartki byli Trojak oraz Marković, przed meczem grypy żołądkowej nabawił się Zawal, a już w trakcie gry Kowalczyk doznał kontuzji. Pomimo tego, przegraliśmy przez dwa, indywidualne błędy, które popełnili chłopcy.

Problem polegał na tym, że nie było możliwości, by grać takim samym składem w każdym meczu, a zawodnicy występowali nie na swoich pozycjach…
Zgadza się! W starciu ze Stalą Hołownia musiał zagrać na stoperze, czyli tam, gdzie nigdy wcześniej nie występował. W innym meczu podobna sytuacja była z Urbańczykiem i Walskim, którzy zostali przesunięci do przodu. Ze względu na sporą ilość spotkań daliśmy odpocząć Villafañe, a w jego miejsce na prawej obronie zagrał Komarnicki. To nigdy nie są łatwe decyzje. Wiemy, że te wszystkie kontuzje mogą przytrafiać się z braku przygotowania na początku sezonu. Nie jest to jednak wina chłopaków, tylko czasu. Nie mieliśmy go na tyle, żeby przygotować zespół.

Mówi się, że drużyny, w których grają głównie młodzi piłkarze, nie są w stanie wygrywać. Czy pana zawodnicy są na to gotowi?

Oczywiście! Choć skończyliśmy treningi, to 18 grudnia chłopaki mieszkający w Polsce, przejdą badania, by sprawdzić, na jakim etapie przygotowań jesteśmy. Piłkarze zagraniczni zostaną poddani temu samemu testowi, tylko w miejscu, w którym mieszkają, na przykład w Brazylii czy w Grecji. Potem porównamy wyniki. Kiedy spotkamy się ponownie w styczniu, będziemy wiedzieć, na czym stoimy. Każdy z piłkarzy ma przed sobą pracę indywidualną. Oni nie pojechali na wakacje, by odpoczywać, tylko przygotowywać się do nowej rundy. Dostali rozpiski z tym, co muszą zrobić w ciągu tych 25 dni bez wspólnych treningów. Jestem przekonany, że będziemy bardzo mocni w drugiej części sezonu.

Który mecz był najlepszy w wykonaniu Pana drużyny?

Jeden z najlepszych meczów zagraliśmy w Katowicach, pomimo że w drugiej połowie GKS sprawiał wrażenie, że na nas naciskał. W rzeczywistości tak nie było. Rywal ułatwił nam zwycięstwo, kładąc nacisk na grę skrzydłami. Kiedy grasz w taki sposób, osłabiasz środek, a my z tego skorzystaliśmy. W pierwszej połowie mieliśmy jeszcze więcej okazji do strzelenia goli. Takim perfekcyjnym spotkaniem w wykonaniu zespołu byłoby moje trzecie, od kiedy zostałem trenerem Ruchu. Wygraliśmy na wyjeździe 3:1 z Pogonią Siedlce. Graliśmy dobrze, ale w 83. minucie nasz przeciwnik doprowadził do remisu. To, jak zareagowaliśmy i zdobyliśmy jeszcze dwie bramki oraz jak panowaliśmy nad emocjami i kontrolowaliśmy piłkę, sprawiło, że w mojej ocenie był to najlepszy mecz w wykonaniu Ruchu.

Postawił Pan jakieś cele przed zawodnikami?
Nie. Powiedziałem im, że w całym życiu i karierze sportowej widziałem wielu, świetnych piłkarzy, jednak w tej epoce zawodnik, który odnosi sukcesy, musi ciężko pracować. Może być utalentowany, ale jeżeli systematycznie pracuje, zajdzie daleko. Sam talent się nie obroni. Musi iść w parze z ciężką pracą. Właśnie tego wymagam. Mają być profesjonalni. Co to oznacza dla mnie? Muszą przykładać się do treningów, odpoczywać, dobrze zjeść, co jest naprawdę bardzo ważne oraz zrezygnować z przyjaciół i przyjaciółek. To wszystko odbiera ci poczucie bycia profesjonalnym. Zamiast pójść z kolegą czy dziewczyną na kawę, zostań w domu, włącz sobie telewizor i odpocznij. Osłabiasz relacje ze znajomymi, ale stajesz się profesjonalistą. Każdy z piłkarzy jest inny. Jeden zajdzie wysoko, drugi nie. Trzeba mieć do tego trochę szczęścia, muszą cię omijać kontuzje. To jest właśnie mój cel, żeby chłopcy byli profesjonalni.

Zaakceptowali te zasady?
Ten, kto nie słucha, sam się krzywdzi (śmiech). Ja tylko proponuję im pewne rozwiązania i wskazuję drogę. Ten, kto chce nią podążać, idzie. Ci, którzy nie chcą na nią wejść, nie są moim problemem. To już ich sprawa. Ja naprawdę wiele w życiu widziałem. Znałem świetnych graczy, którzy nie odnieśli sukcesu, bo nie pracowali. Piłka nożna się zmieniła. Za moich czasów przygotowania były przeciętne. Teraz kontroluje się piłkarzy. Można sprawdzić, ile biegali, ile przeszli, co zjedli (śmiech). Tak żartujemy, ale trzeba zwrócić uwagę na to, jak ważne jest żywienie w życiu sportowca. Mamy na to dwa przykłady: Messi i Bale. Leo ciągle doznawał kontuzji, wymiotował na meczach, ale przyszedł moment, gdy zalecano mu specjalną dietę i problemy dobiegły końca. Natomiast Bale, grając w Realu, ciągle miał problemy zdrowotne. Zawodnik, który kosztował 100 milionów euro, przez te kontuzje nie osiągnął pewnego poziomu, na którym już dawno powinien być. To bardzo ważny aspekt, dlatego kiedyś spytałem jednego ze swoich piłkarzy: mieszkasz sam? On odpowiedział: z dziewczyną, a ja mu na to: twoja dziewczyna dobrze gotuje, czy tylko maluje paznokcie (śmiech)? Powiedziałem mu jeszcze, żeby sam się nauczył, bo ja musiałem i czasami coś ugotuję. Tak właśnie rozmawiam ze swoimi zawodnikami. Czasami żartujemy. Niektórzy piłkarze mają przydzieloną specjalną dietę, by spalić tłuszcz i lepiej czuć się dzięki temu.

Jakie są zalety tych chłopaków?
Jedną z zalet jest to, że pracują bardzo dobrze na treningach. Co prawda nie mogę ich potem skontrolować w domach i sprawdzić tego, co robią. Możemy spokojnie porozmawiać, a oni potrafią słuchać. Ja daję im tylko rady. Nie wiem, czy wszystkie biorą sobie do serca, ale widzę, że w większości tak.

Czy trudna sytuacja klubu wpłynęła na Pana pracę lub na zawodników?
Tu mamy kolejny z czynników, o których rozmawialiśmy wcześniej. Nie dość, że są to młodzi chłopcy, to zaczęli grę w lidze od ostatniego miejsca i z pięcioma ujemnymi punktami. W pierwszych trzech spotkaniach grali bez dopingu publiczności, a do połowy sierpnia bez nowych graczy. Potem trzeba było czekać na opinię o sytuacji finansowej klubu. To było dla nich ciężkie. Całe szczęście w tamtym tygodniu otrzymaliśmy świetną informację odnośnie do tych wszystkich spraw (wierzyciele zgodzili się na układ — przyp. JS). Teraz wszystko będzie wyglądało inaczej. Takie sytuacje wpływają nie tylko piłkarzy, ale na każdego, kto pracuje w klubie. Wcześniej panował niepokój, ale teraz wszyscy są uśmiechnięci.

Korzystając z możliwości, chciałby Pan przekazać wiadomość kibicom Ruchu?
Tak. Już po ostatnim meczu prosiłem ich, by nas nie zostawiali. Zrobimy wszystko, by zespół wyszedł z tej sytuacji. Potrzebujemy ich siły. Tydzień temu byliśmy z piłkarzami w Mikołowie. Podczas aukcji zbierano pieniądze na leczenie trzyletniego chłopca. Tam też byli nasi kibice i mówiłem im, by nas nie zostawiali. Pomimo tych wszystkich problemów nadal jesteśmy klubem, który przyciąga najwięcej kibiców na trybuny. Myślę, że w kwietniu cały stadion będzie wypełniony ludźmi. Chcemy, by nas wspierali, a to pomoże chłopakom.

Rozmawiała i z języka hiszpańskiego przetłumaczyła: Joanna Sobczykiewicz
Follow @jsobczykiewicz

1. LIGA w GOL24


Więcej o 1. LIDZE - newsy, wyniki, terminarz, tabela, strzelcy

Te gwiazdy nie zagrają na Mundialu. Można ułożyć dwa składy

MAGAZYN SPORTOWY 24;

[wideo_iframe]//get.x-link.pl/d9ef15a6-e471-5b98-be97-6bb492a2e2bd,4014a6a4-fc25-0b85-f800-81200027c25e,embed.html[/wideo_iframe]


Polecamy