menu

Chorwaci w Rosji zdobyli srebro ze złotym połyskiem

16 lipca 2018, 18:56 | Antoni Bohdanowicz z Chorwacji

Nie trzeba być mistrzem świata, aby świętować niczym mistrz. W poniedziałek rano Chorwacja obudziła się na gigantycznym kacu, ale to był przyjemny kac. Może i zespół przegrał, ale co to za porażka, kiedy drużyna do ostatniej minuty walczyła.


fot.

Dlatego Chorwacja świętowała, jakby właśnie zdobyła mistrzostwo świata. W końcu drużyna Zlatko Dalicia dała z siebie wszystko. Zlatko po chorwacku oznacza złoty, i tak właśnie smakuje nad Adriatykiem ten srebrny medal.

Mało kto wierzył przed mundialem w tę drużynę. Rozszarpani wyrokami korupcyjnymi włodarze federacji, piłkarze również w cieniu podejrzeń. Nic nie wskazywało na to, że podejście w ciągu miesiąca tak drastycznie się zmieni i znienawidzeni Luka Modrić czy Dejan Lovren będą witani w kraju niczym rzymscy herosi. Chyba jedyna analogia to ta z Polski, gdzie mało kto sądził przed mundialem, że Adam Nawałka w tak krótkim czasie stanie się drugim Franciszkiem Smudą.

Niedziela była wyjątkowym dniem, choć do święta szykowano się kilka dni. Już w piątek i sobotę w sklepach tworzyły się długie kolejki, bo każdy musiał się zaopatrzyć w koszulkę i flagę w „szachownicę”. Reprezentacja na pewno napędziła koniunkturę. Tu i ówdzie w kolejkach wychwalano nowych bohaterów narodowych. Najbardziej zaimponował w rozmowach Ante Rebić. Po tym, co mówią fani, chyba każdy chciałby pochodzić z okolic tego piłkarza, bo okazało się, że jeszcze przed mundialem piłkarz spłacił wszystkim sąsiadom kredyty.

Finał oglądali wszędzie. Jeden z lokalnych klubów piłkarskich, gdzie 12 lat temu skauci Wisły Kraków obserwowali Mario Mandżukicia, zrobił wielkiego grilla na koszt klubu. Miejscowi księża otwierali „bary” w podziemiach swoich kościołów, każdy chciał gdzieś wspólnie obejrzeć najważniejszy mecz w historii tego kraju. Przepraszam, jeden z najważniejszych meczów, bo chorwaccy gospodarze przypominają na każdym kroku, że piłka ręczna jest równie ważna. No i Goran Ivanisević.

Mecz oglądałem w towarzystwie księdza Mirka. Normalnie ubrany w barwy narodowe, nieprzypominający w niczym duchownego. Opowiadał mi, że nie dało się nie nawiązać do meczu w trakcie mszy. - Udzielając błogosławieństwa, życzyłem dobrego oglądania, a tym, którzy nie oglądali, by się w tym czasie modlili. W parafii obok szaleństwo było jeszcze większe, bo kolega, inny ksiądz, pozwolił ministrantom założyć koszulki na swoje komże - opowiadał Mirko.

Cakovec to największe miasto w Medjmurje, najbardziej wysuniętej na północ części Chorwacji, przy granicy z Węgrami i Słowenią. Sto lat temu trwała tu intensywna „madziaryfikacja”. Nie wyszło. Jeszcze w piątek nieśmiało powiewały tu i ówdzie słynne na całym świecie biało-czerwone szachownice, jednak w niedzielę powiewały wszędzie. Natomiast po ostatnim gwizdku sędziego w centrum zrobił się korek, ludzie tańczyli na samochodach. Srce Vatreno leciało w kółko w lokalnych rozgłośniach.

- Po ostatnim gwizdku nikt nie był smutny, świętowaliśmy - mówi mi Marko, ksiądz z wioski obok Daniela. - Było tak cudownie, że byłem w gotowości służyć moim parafianom. W razie gdyby skończył się alkohol, pojechałbym dokupić więcej wina albo coś mocniejszego. Rzadko albo w ogóle coś takiego ma miejsce - mówi Marko.

O tej porze roku autostrada od granicy węgierskiej do Zagrzebia zapełniona jest Polakami oraz innymi narodami udającymi się, zapakowanymi po brzegi konserwami, samochodami nad chorwackie morze. Jednak w poniedziałek rano dominowały auta w szachownice i autokary pełne zmęczonych po całonocnym świętowaniu, ale pijanych szczęściem chorwackich kibiców. Większość osób tutaj dostała wolne w pracy, a jak nie dostali wolnego, to od pierwszej mogli kończyć swoje zajęcia. O godzinie 14.30 fala zalała miasto. Wrócili bohaterowie, świętować jak mistrzowie.

„Wyście nasze złoto”, „Dla nas jesteście mistrzami”, „Chwała wam, bohaterowie! Daliście nam wszystko”. To tylko niektóre tytuły chorwackich gazet. „Slobodna Dalmacija” na swojej okładce pisze „Srebro dla Chorwacji, ale…. jesteście dla nas złoci” i w miejscu białego pola na słynnej szachownicy poszedł złoty kolor, a 23 pola złoto-czerwone wypełnione zostały imionami piłkarzy oraz Zlatko Dalicia. Brakuje tylko Niko Kalinicia, który w atmosferze skandalu opuścił zgrupowanie po meczu z Nigerią.

- Drużyna ma ponoć zagłosować nad tym, czy Kalinić ma otrzymać medal, czy nie - mówi jeden z moich rozmówców, Nico, który przyjechał z Varażdina. - Dla nas wszystkich jest oczywiste, że się pokazał z najgorszej strony i nie zasługuje na medal. Jednak jeśli drużyna mu medal przyzna, a on go nie przyjmie, to poniekąd odkupi część swoich win, choć i tak już pokutuje za to, że w wyniku swojej głupoty sam się wykluczył z bycia częścią czegoś wielkiego - ocenia mój rozmówca.

Kalinić ma czego żałować. Miasto zablokowane tłumem chcących wspólnie świętować kibiców. Na ulicach prowadzących do głównego skweru Zagrzebia im. Bana Josipa Jelacicia płynęła biało-czerwona rzeka. Pierwszy raz w historii kraju pomnik tego bohatera narodowego ubrano w szachownicę. Wszyscy tańczą, śpiewają, machają flagami. Ten dzień przechodzi do historii małego, ale dumnego kraju, którego piłkarze, w odróżnieniu od polskich zawodników, pokazali serca do walki.


Polecamy