Wokół meczu Lechia - Lech: Oprawa prosto z niebios
Mecz Lechii Gdańsk z Lechem Poznań (2:1) stał nie tylko na wysokim poziomie sportowym, ale także kibicowskim. O decybele zadbał młyn gospodarzy, a oprawę zafundowała Matka Natura. Brzmi frapująco? Przekonajcie się dlaczego.
Frekwencja powinna być wyższa
Lechia z punktu widzenia finansowego dostała wymarzony terminarz na fazę finałową. Na własnym boisku gościła już Legię Warszawa, wczoraj Lecha Poznań, a pod koniec maja zagra u siebie z Wisłą Kraków. Jeszcze przed meczem z Legią można było spekulować, że każde ze spotkań przyciągnie na stadion co najmniej (co najmniej!) 20 tys. widzów, tym bardziej, że organizatorzy nie podwyższyli cen biletów w stosunku do cen z fazy zasadniczej.
Wnioski po dwóch pierwszych spotkaniach odbiegają jednak od wcześniejszych, najwidoczniej zbyt optymistycznych założeń. Na Legię przyszło bowiem 18,5 tys., a na Lecha 16,5 tys. Trudno mówić o frekwencyjnej klęsce, natomiast nie sposób nie czuć niedosytu. Lechia walczy o prawo gry w el. do Ligi Europy, jej rywalami były najlepsze drużyny ligi, a na trybunach zasiadło niecałe 20 tys. kibiców. Być może to jest właśnie docelowa grupa, która przychodzi na PGE Arenę. Być może, choć jednocześnie warto pamiętać, że na sierpniowy mecz z Górnikiem Zabrze przyszło ponad 24 tys. widzów. Potencjał nie został więc do końca wykrzesany. Świeżym przykładem skutecznego marketingu świeci natomiast PZPN, który na finał Pucharu Polski między Zawiszą Bydgoszcz a Zagłębiem Lubin potrafił przyciągnąć aż 37 tys. widzów.
Megafon we władaniu „Bączka” i „Makiego”
Mimo że nie pękła granica 20 tys. widzów, atmosfera meczu z Lechem była niepowtarzalna. Kapitalnie dopingowali gospodarze, którzy śpiewy zaczęli wraz z pierwszym gwizdkiem, a zakończyli… no właśnie, kiedy? Kwadrans po spotkaniu, gdy przeprowadzaliśmy wywiady w strefie mieszanej, z tunelu prowadzącego na murawę ciągle dochodziły chóralne okrzyki. Zresztą do szatni długo schodzili sami piłkarze Lechii i jej trener. Podczas gdy Ricardo Moniz podpisywał autografy, jego podopieczni cieszyli się z wygranej z najwierniejszymi fanami. Z młyna w ręce bramkarza Mateusza Bąka i pomocnika Macieja Makuszewskiego powędrował nawet megafon, przez który obaj nie tylko podziękowali za doping, ale i zaintonowali kolejne przyśpiewki.
Goście z Poznania nie mieli zbyt wielu powodów do radości. Zespół przegrał, a oni sami polegli w pojedynku na doping, bo ich 1,2 tys. gardeł nie było w stanie się przeciwstawić 15 tys. dobrze zorganizowanych krzykaczy. Przyjezdni, których wspierali sympatycy Arki Gdynia, wykorzystywali jedynie krótkie przerwy w dopingu gospodarzy. Głośniejsi byli także przed rozpoczęciem spotkania, gdy pozostałe sektory świeciły jeszcze pustkami. W samym meczu fani „Kolejorza” musieli jednak uznać wyższość lechistów.
Za oprawę odpowiada Matka Natura
Ani ultrasi Lechii, ani tym bardziej ultrasi Lecha nie przygotowali wczoraj żadnych opraw (gospodarze zrezygnowali nawet z flagowiska, które prezentowali w poprzednich meczach). Widowisko postanowiła jednak upiększyć Matka Natura, która stworzyła niezapomniane przedstawienie na niebie. W spektaklu wzięły udział purpurowe, rubinowe i malinowe chmury, które goniły się nad PGE Areną. Sunęły to w lewo, to w prawo, budząc podziw swym odcieniem, kształtem i ogromem. Piękno zjawiska jeszcze wierniej od słów oddają zdjęcia, których nie omieszkaliśmy zamieścić.
Widzów: 16 628 (w tym około 1200 gości)
Doping gospodarzy: 9/10
Flagi gospodarzy: 18
Doping gości: 5/10
Flagi gości: 7
LECHIA GDAŃSK - serwis specjalny Ekstraklasa.net