Wielka draka w Śląsku Wrocław
Miłości między szkoleniowcem i piłkarzami Śląska Wrocław nigdy nie było. Jeśli zawodnicy słabą grą chcą się pozbyć trenera - w co jednak trudno uwierzyć - to trzeba uczciwie zapytać, czy bardziej nie szkodzą sobie.
fot. Maciej Gręda
Mecz można przegrać, wygrać lub zremisować - mawiał Kazimierz Górski. Śląsk Wrocław - aktualny mistrz Polski przypomnijmy - w sobotę przegrał 1:2 z Widzewem, najmłodszym zespołem w lidze. Robi się teraz draka - tylko czy nie za wcześnie?
Na pomeczowej konferencji Orest Lenczyk powiedział, że jego drużynie zabrakło szczęścia. Będąc uszczypliwym, można by dodać, że dokładnie tego samego szczęścia, które długimi tygodniami towarzyszyło Śląskowi w poprzednim sezonie. Tylko że wtedy we Wrocławiu mówiono też, że przecież szczęście sprzyja lepszym, że Piotr Celeban (którego już nie ma) potrafi znaleźć się pod bramką, że zawsze jakąś częścią ciała - bo rzadko nogą - do siatki trafi, no i Sebastian Mila kapitalnie wykonuje stałe fragmenty gry.
W Łodzi tymczasem fart WKS opuścił, Celeban wyjechał już wcześniej, a Mila pauzował za przyśpiewkę o Legii. Wychodzi więc na to, że inaczej to się skończyć nie mogło.
Obrywa się oczywiście głównie trenerowi, tylko jaki on miał wpływ na któryś z wyżej wymienionych czynników? Praktycznie żaden. Niektórzy już by go zwolnili po czterech porażkach (z Podgoricą u siebie, dwoma z Helsingborgs IF i z Widzewem), mimo że wcześniej przez 1,5 roku wywalczył wicemistrzostwo i mistrzostwo kraju oraz Superpuchar.
Zarzucanie Lenczykowi, że źle przygotował drużynę do sezonu jest niepoważne. Że metody treningowe ma nietypowe - to fakt, ale zarówno Marcin Kowalczyk, jak i Rafał Grodzicki wcześniej je poznali, a mimo to zdecydowali się dołączyć do Śląska. Złego słowa o swoim byłym trenerze jeszcze z GKS-u Bełchatów nie dadzą powiedzieć Radosław Matusiak i Łukasz Garguła, a Łukasz Madej - który przecież otwarcie do gazet potrafił żalić się na szkoleniowca po spotkaniu z ŁKS-em - sam przyznał niedawno, że miał tak świetną rundę, bo Lenczyk go dobrze przygotował.
W Łodzi jednym z bohaterów był Sebastian Dudek - we Wrocławiu niechciany, strzelił WKS-owi pierwszą bramkę. Zarzucają mu, że żali się na byłego trenera dopiero, kiedy wyjechał z Wrocławia, a powinien dziękować za największy sukces życia - mistrzostwo Polski. Tylko że on - dopóki grał dla Śląska - robił swoje, a teraz zarabia połowę tego, co Dalibor Stevanović, który póki co nie zagrał żadnego wybitnego meczu.
Dudek, przed meczem pytany o bojkot mediów przez swoich byłych kolegów, powiedział, że za dużo nie chciałby mówić, ale trzeba zerknąć do szatni. Stamtąd dobre wieści faktycznie nie dochodzą. Podobno Cristian Diaz nie przebierał w (polskich - nazwał go "ch...") słowach rozmawiając ostatnio w szatni z trenerem i za to nie było go w sobotę nawet na ławce rezerwowych. Klub tej informacji nie potwierdził, ale piłkarza ukarał finansowo.
Miłości między szkoleniowcem i piłkarzami zresztą nigdy nie było, ale teraz zarzuca się im, że grają przeciwko Lenczykowi. - To nie jest przecież tak, że wychodzimy na boisko i gramy na 50 proc. Zawsze chcemy dawać z siebie wszystko. Harujemy przez 90 minut, ale, niestety, czasami się mecze przegrywa - mówi jednak Mateusz Cetnarski, który w pierwszej połowie z pięciu metrów trafił... w bramkarza.
Nawet jeśli zawodnicy słabą grą chcą się pozbyć trenera - w co jednak trudno uwierzyć - to trzeba uczciwie zapytać, czy bardziej nie szkodzą sobie.