menu

Widzew męczył się z osłabioną Koroną, gole Visnakovsa znów zapewniły punkty

3 sierpnia 2013, 20:01 | Daniel Kawczyński, tom

Choć piłkarze Widzewa od 3. minuty spotkania z Koroną grali z przewagą jednego zawodnika to nie byli w stanie zdominować rywala z Kielc. Mogli nawet przegrać. Podopiecznych Radosława Mroczkowskiego uratował zmysł strzelecki Eduardsa Visnakovsa, który po trzech kolejkach ma już na swoim koncie cztery bramki.

Tą roszadą Mroczkowski zaszokował wszystkich. Jeszcze kilka tygodni temu przekreślał grubymi kreskami niezdyscyplinowanego Thomasa Phibela i polecał szukać mu dobrego adwokata. Wydawało się, że dni Francuza są już na Piłsudskiego totalnie policzone. Tymczasem z biegiem czasu trener Widzewa łagodniał coraz bardziej, brał w obronę podopiecznego, a dzisiaj... wystawił w pierwszej jedenastce!

Kibiców Widzewa ciekawiło również, kto zastąpi wypożyczonego do Malagi Bartłomieja Pawłowskiego. Ostatecznie wybór padł na Marcina Kaczmarka, który z Zawiszą Bydgoszcz zaliczył asystę przy zwycięskiej bramce. W Koronie Kielce trener Leszek Ojrzyński łamał sobie głowę kontuzją Tomasza Lisowskiego. Ostatecznie przesunął w jego miejsce Kamila Kuzerę.

Korona jechała do Łodzi po przełamanie czarnej serii wyjazdowej (nie wygrali od kwietnia 2012 roku) i pierwsze zwycięstwo z Widzewem za kadencji Leszka Ojrzyńskiego. Ale jeśli bramkarz zachowuje się w tak idiotyczny i nieodpowiedzialny sposób to trudno się nawet łudzić. W 4. minucie Zbigniew Małkowski najpierw przepuścił wydawałoby się nieudane dośrodkowanie Eduardsa Visnakovsa, a gdy zorientował się, że popełnił błąd bezmyślnie przewrócił Marcina Kaczmarka. Decyzje nie mogły być inne - jedenastka dla Widzewa i czerwona kartka dla winowajcy zdarzenia. Leszek Ojrzyński wpadł w szał, nie mógł uwierzyć, że jego doświadczony zawodnik tak osłabił zespół. W tej sytuacji lepiej było puścić bramkę.

Na egzekucję rzutu karnego czekaliśmy aż trzy minuty. W międzyczasie boisko opuścił Michał Janota, zaś Małkowskiego zastąpił między słupkami Ołeksij Szlakotin. Wydawało się, że zanotuje prawdziwe wejście smoka, bo wyczuł strzeleckie intencje Visnakovsa, ale piłka po jego rękach wpadła do bramki.

Jeśli Korona myślała o wywiezieniu chociażby jednego punktu musiała od razu ruszyć do ataku. Tuż po stracie bramki nad głową po rzucie różnym główkował niepilnowany Pavel Stano. I na tym natarcia gości się skończyły. Najwyraźniej zdjęcie zazwyczaj dużo wnoszącego Janoty drastycznie odjęło ostrzy „Scyzorom” z Kielc. To Widzew kontrolował wydarzenia, choć przez dłuższy czas nie potrafił sobie wypracować z gry dogodnych sytuacji strzeleckich, co oczywiście nie oznaczało bezrobocia Szlakotina. Z 16 metrów próbował go zaskoczyć Marcin Kaczmarek i gdyby nie rykoszet od obrońcy, futbolówka poleciałaby w konkretne miejsce. Na gola polował szczególnie Thomas Phibel, który wrócił do łask i odpłacał się koncertową pracą, zarówno w defensywie jak i w ofensywie (minimalnie przestrzelił z główki po rogu, potem po strzale z rzutu wolnego). Na taki comeback czekali wszyscy na Alei Piłsudskiego.

Jednakże nikt z gospodarzy się nie spodziewał pesymistycznego zakończenia pierwszej części. W doliczonym czasie Paweł Golański huknął przy prawym słupku nie do obrony z rzutu wolnego z 25 metrów. Tym pięknym akcentem doprowadził do remisu.

Korona nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Mimo gry w osłabieniu starała się wykrzesać z siebie swój wielki charakter i poszukać szans na wyrównanie. W 59. minucie futbolówka jak chciała krążyła w polu karnym Widzewa, aż na 17. metrze dopadł do niej Vlastymir Jovanović i przymierzył po ziemi tuż obok słupka. Bardzo blisko szczęścia z rzutu wolnego był wyszydzany i obrażany przez kibiców Paweł Golański. Ławka rezerwowych Korony widziała już piłkę w bramce, lecz ta zatrzymała się na prawym słupku i wyleciała poza linię końcową.

W drugiej połowie mecz się wyraźnie zaostrzył. Grę co chwile przerywały faule, po których jednak bardziej cierpieli zawodnicy gospodarzy. Absolutnie ich to jednak nie demotywowało, tylko popychało do jeszcze lepszej gry i uporządkowania poczynań. We znaki „złocisto-krwistym” dawał się mocno najniższy na boisku Bartłomiej Kasprzak. Tylko ignorant odmówiłby mu wielkiej waleczności i zadziorności, co przełożyło się na kilka sytuacji.

Widzew z kłopotami, lecz kreował świetne szanse. W 61. minucie z rzutu rożnego dośrodkował Kaczmarek i tylko lekka nieprecyzyjność główki Łukasza Staronia posłała piłkę tuż nad poprzeczką. Bardzo niekonwencjonalnych rozwiązań poszukiwał Veljko Batrović. W 65. minucie usiłował zmieścić futbolówkę pod poprzeczkę z ostrego kąta. Pomylił się o centymetry. Tuż po tym Maciej Mielcarz miał dużo miejsca w polu karnym. Zdając sobie jednak sprawę z wracających defensorów postanowił odegrać kozłem w kierunku Visnakovsa. Łotysz doszedł do zagrania i... kopnął z bliska nad poprzeczką, czym wywołał jęk zawodu kibiców Widzewa.

Za to chwilę później cały stadion piał z zachwytu i świętował. A to dlatego, że nowy nabytek Widzewa rodem z Łotwy stał tyłem do bramki na 17. metrze, odwrócił się i kapitalnym uderzeniem w dalszy róg zapewnił Widzewowi trzy punkty.

Korona jeszcze walczyła, lecz nie mogła na wiele liczyć, bo Widzew był już w pełni skoncentrowany i konsekwentnie zażegnywał niebezpieczeństwo. A zamiast 2:1 mógł wygrać 3:1. Sam na sam z bramkarzem znalazł się pod koniec spotkania Visnakovs. Jednak w tej dogodnej sytuacji pomylił się o centymetry.


Polecamy