Twierdza Gdańsk zatrzęsła się w posadach! Wisła o krok od pokonania Lechii (ZDJĘCIA)
18 tys. widzów było świadkami emocjonującego widowiska w Gdańsku, gdzie Lechia ostatecznie podzieliła się punktami z Wisłą Kraków, remisując 2:2 (1:0). Mecz nabrał rumieńców w drugiej połowie, kiedy goście potrafili odrobić straty i na moment wyjść na prowadzenie.
Wyjątkowo długo trwało przejście z tzw. badania sił do prawdziwego grania. Piłkarzom zajęło to przeszło pół godziny. Do tego momentu poza groźnym strzałem Dariusza Dudki z rzutu wolnego nie działo się absolutnie nic, co byłoby godne uwagi. Ot typowy mecz przyjaźni - tyle, że jej umacniania należało spodziewać się od kibiców, nie zawodników.
Lechia wyszła na prowadzenie w 34. minucie. Fazy akcji, po której padła bramka, były dość zaskakujące. Najpierw po dośrodkowaniu Sebastiana Mili machnął się w polu karnym Maciej Sadlok. Z tego prezentu nie skorzystał jednak Antonio Colak, bo uderzył prosto w bramkarza. Ale Michał Buchalik… też nie za dobrze się zachował. Do piłki, którą odbił przed siebie, na sprincie dobiegł Maciej Makuszewski i mocnym strzałem pod poprzeczkę zakończył tę próbę nerwów.
Mecz awizowano jako pojedynek bośniackich rozgrywających – Stojana Vranjesa po stronie Lechii i Semira Stilicia po stronie Wisły. Trzeba jednak zaznaczyć, że to nie oni byli głównymi bohaterami piątkowego widowiska. Stilić, który jest współliderem klasyfikacji kanadyjskiej ekstraklasy, na długie minuty znikał w gąszczu środka pola. A Vranjes, choć zaliczył niezłe zawody, to wobec kontuzji Rafała Janickiego przez większość spotkania pełnił rolę stopera, więc nie za bardzo mógł sprzedać swoje najlepsze cechy.
Wisła w pierwszej połowie nie umiała znaleźć sposobu na obronę Lechii. To nie jest bynajmniej wniosek szczególnie uwłaczający, wszak gola na bursztynowym obiekcie nie strzeliła żadna z sześciu ostatnich drużyn gości (ostatnio tej sztuki dokonał Piast Gliwice i było to w grudniu zeszłego roku). Od kiedy trenerem biało-zielonych jest Jerzy Brzęczek, punkty na PGE Arenie tracą praktycznie wszyscy – nawet Legia Warszawa.
Coś się jednak z Wisłą stało po przerwie, że zaczęła grać dojrzały, wyrachowany futbol. I w końcu, po niecałej godzinie gry, doprowadziła do wyrównania. Bramka, a uszczegóławiając główka Rafała Boguskiego, była przedniej urody. Skrzydłowy Wisły zrobił wszystko jak należy: uderzył bardzo mocno i bardzo precyzyjnie. Mimo dość sporej odległości, Łukasz Budziłek nie miał nic do powiedzenia.
Wisła poszła za ciosem i nieoczekiwanie w 69. minucie wyszła na prowadzenie. Bramkowa akcja znowu była wspaniała. W roli głównej zmiennik – Jean Barrientos. Urugwajczyk zabawił się z obrońcami Lechii i piętką umieścił piłkę obok prawego słupka.
Krakowianie zwietrzyli szansę na zwycięstwo. Ale to do gospodarzy należał ostatni głos. Lechia wynik na 2:2 ustaliła w 74. minucie. I znowu, tak jak chwilę wcześniej w przypadku Barrientosa, w blasku fleszy ocieplił się rezerwowy. Kevin Friesenbichler, bo o nim mowa, najlepiej odnalazł się w szesnastce Wisły, wykańczając dośrodkowanie od Sebastiana Mili.
To był dobry, szybki mecz. Choć pierwsza połowa nie stała na szczególnie wysokim poziomie, to jednak wszystko zrekompensowała nam druga część. Twierdza Gdańsk jeszcze nie padła, lecz Wisła potrafiła pogrozić Lechii palcem i spośród ostatnich jej rywali była najbliżej wywiezienia kompletu punktów. W samej końcówce meczu trafiła nawet w poprzeczkę za sprawą Stilicia.