Szybka kontra: Jeleń z bielskiego lasu
Powroty przeważnie bywają piękne. No bo jak tu nie nazwać pięknym, powrotu marynarza po trzymiesięcznych morskich wojażach, kiedy to piękna ukochana czeka na niego w nadbałtyckim porcie tuż przed zachodem słońca? Jak piękny jest powrót, kiedy dziecko wraca do rodziców, po tym gdy wcześniej zerwało z nimi kontakt. Jednak nie zawsze tak bywa… A przykładem jest na to, o chociażby pewien ligowy piłkarz.
Powrót Ireneusza Jelenia na polskie boiska był wielkim wydarzeniem medialnym. Nie było w Polsce gazety, telewizji, stacji radiowej, serwisu internetowego (zajmującego się sportem), który nie poinformowałby o tym wydarzeniu. A było to na pewno wydarzenie istotne dla polskiej piłki, bo na ekstraklasowe boiska powracał zawodnik, który jeszcze w 2006 r. podczas MŚ w Niemczech pędził z piłką, niczym najnowsze cacko Ferrari, podczas wyścigów Formuły 1. Wydawało się więc, że Podbeskidzie dokonało świetnego interesu zatrudniając popularnego „Jelonka”. Jak na razie jest jednak zupełnie inaczej…
Jeleń zadebiutował w Bielsku w meczu przeciwko Lechii Gdańsk. Nie zachwycił, ale też dało się zauważyć, że na ligowych boiskach, to jest” jakiś zupełnie inny poziom”, cytując Mateusza Borka. Widać było po nim, że ma za sobą kilka sezonów gry w lidze francuskiej. Ja sam miałem przyjemność oglądać go w akcji „na żywo” podczas spotkania z Piastem Gliwice. Naprawdę widać było po facecie, że ma to coś. Wyróżniał się na boisku i podczas tamtego meczu można było pokusić się o stwierdzenie, że gdyby po boisku biegało „11 Jeleni” (wcale nie czulibyśmy się jak w Parku Yellowstone), to mecze naszej Ekstraklasy z wysokości trybun oglądałyby tłumy, bo naprawdę byłoby na co popatrzeć. Jedyny problem Jelenia polegał na tym, że zapomniał jak się strzela. Być może zbyt często poczytuje gdzieś na boku Redutę Ordona – „Nam strzelać nie kazano. – Wstąpiłem na działo, I spojrzałem na pole; dwieście armat grzmiało…” Coś w tym musi być! No, bo jak wytłumaczyć fakt, że tak wybitny zawodnik w pięciu ligowych kolejkach nie strzela ani jednej bramki, mając ku temu kilka świetnych okazji…
No właśnie… Kilka świetnych okazji… We wczorajszym spotkaniu chciał się w końcu przełamać. No a w jaki sposób najłatwiej się przełamać? Stanąć z piłką na jedenastym metrze i rąbnąć w dowolne miejsce bramki, omijając tylko jedną przeszkodę – bramkarza. I nasz „Jelonek” wziął do rąk futbolówkę i uderzył! A co! Na przełamanie! Niestety strzelił tak, jak Karol Strasburger strzelał dowcipami za swoich „najlepszych czasów”, czyli bez smaku, bez przekonania i z pytaniem cisnącym się na usta - czy to co robię w tym momencie ma jakikolwiek sens? Szkoda, bo bramka mogła dać remis Podbeskidziu, a Jeleniowi upragniony „nowy rozdział” na polskich boiskach. A tak… Żegnały go gwizdy, tak przeraźliwe, jak przy pamiętnym koncercie Enrique Iglesiasa w Warszawie, kiedy to okazało się, że bożyszcze nastolatek najzwyczajniej w świecie nie potrafi śpiewać.
Jeleń ma jeszcze czas w Podbeskidziu. Zostały mu dwie kolejki… (i wcale nie mam tu na myśli ulubionego hobby kolegów spod monopolowego). Po nich najprawdopodobniej opuści Bielsko-Białą i Polskę. Mówi się, że spróbuje sił w MLS. USA? No to w Yellowstone na pewno już sobie pohasa…