Szczęśliwy i cenny wyjazdowy remis Legii z Molde. Norwegowie kończyli w "10" (ZDJĘCIA)
Legia Warszawa po pierwszym meczu eliminacji Ligi Mistrzów z Molde może być zadowolona jedynie z wyniku, bo już na pewno nie z gry. Z przebiegu spotkania Norwegowie byli zespołem lepszym i mogli wygrać różnicą kilku goli, ale wyrównująca bramka Wladimera Dwaliszwilego w końcówce meczu postawiła ich w trudnej sytuacji przed rewanżem w Warszawie.
Trener Urban lubi w tym sezonie zaskakiwać. Nie inaczej było dzisiaj, gdy okazało się, że w słowniku szkoleniowca Legii pojawiło się nowe słowo: bezkompromisowość. Mimo przedmeczowych wypowiedzi o szacunku do rywala i asekurowaniu się, że porażka z Molde to nie będzie sensacja, Urban wystawił bardzo ofensywny skład i znalazł miejsce dla dwóch napastników. Przekaz już przed meczem był jasny - liczy się tylko zwycięstwo i to najlepiej wysokie, a zapewnić to mają Saganowski, Dwaliszwili, Kosecki, Radovic i dwóch włączających się do akcji ofensywnych obrońców: Brzyski i Bereszyński.
Odważne na papierze ustawienie Legii, nie przełożyło się jednak na postawę legionistów. Pierwsze minuty gry to zdecydowana przewaga Norwegów, która przełożyła się na kilka strzałów. Jednak tylko jeden był zagrożeniem dla Dusana Kuciaka, gdy po rzucie rożnym i strzale Vegarda Forrena piłka minimalnie minęła słupek po szczęśliwej dla Legii stronie. Gra podopiecznych legendarnego Ole Gunara Solskjaera charakteryzowała się bardzo aktywnym pressingiem, a warszawiacy nie mieli żadnych argumentów, aby przeciwstawić się stylowi Norwegów.
Z każdą minutą sytuacja na boisku wyglądała coraz gorzej. Najpierw rozpaczliwym wślizgiem w ostatniej chwili piłkę spod nóg Linessa wybił Junior. W 20. minucie sytuację sam na sam zmarnował Gulbrandsen, a po chwili napastnik Molde zamiast między słupki posyła piłkę wprost w Jodłowca.
W 29. minucie stało się to, co się stać musiało. Chima Chukwu ograł na lewej stronie 3 legionistów i nie atakowany przez nikogo z łatwością pokonał Kuciaka. Nigeryjczyk zrobił to z takim spokojem i opanowaniem, że nie sposób nie dostrzec nauk pobieranych u byłego super strzelca Manchesteru United.
Gracze Legii byli bezradni i przestraszeni. Grę próbował rozruszać Bereszyński, ale jego dośrodkowanie i późniejszy strzał nie zaskoczył by podrzędnych bramkarzy z polskiej ligi, a co dopiero goalkeepera mistrza Norwegii. Gracze Molde nie zamierzali poprzestać na skromnym prowadzeniu i chcieli już w pierwszej połowie zapewnić sobie solidną zaliczkę przed rewanżem. W 39. minucie po raz kolejny Kuciak stanął oko w oko z Norwegiem i fantastycznie sparował piłkę na rzut rożny. Cztery minuty później znów bramkarz „wojskowych” musiał wykazać się kunsztem i końcówkami palców obronił strzał Gulbrandsena.
Pierwsza połowa w wykonaniu Legii to było coś więcej niż koszmar. Tylko nieskuteczności i niedokładności Norwegów przy ostatnim podaniu, legioniści zawdzięczali to, że nie przegrywali wyżej. Poza Kuciakiem, nie było żadnego zawodnika, którego można było wyróżnić. Nikt nie był w stanie wziąć gry na swoje barki. Legia nie była drużyną, ale też nie miała indywidualności, którymi podobno warszawski klub stoi...
Od początku drugiej połowy gra Legii wyglądała nieco lepiej. Za kompletnie bezproduktywnego Saganowskiego wszedł Ojamma, który starał się rozruszać prawą flankę warszawiaków. Nieśmiały sygnał do ataku indywidualną akcją chciał dać Radovic, jednak strzał po ponad 30 metrowym biegu nie był w stanie zaskoczyć Nylanda.
Mimo poprawy gry to jednak Molde mogło podwyższyć rezultat meczu. W 57. i 63. minucie Gulbrandsen ponownie stanął do walki z Kuciakiem. Okazało się, że to bramkarz Legii ma więcej zimnej krwi niż potomek Wikingów i zmusił napastnika Molde do wykonania, w obu przypadkach, niecelnych strzałów.
W 65. minucie oglądaliśmy pierwszą tak naprawdę groźną akcję meczu w wykonaniu Legii. Radović zagrał prostopadle do Ojammy, a Estończyk strzelił tuż nad poprzeczką. Gracze Molde nieco uśpieni swoją dobra grą dali się zaskoczyć trzy minuty później. Tomasz Brzyski najpierw zamarkował dośrodkowanie, poprawił swoją pozycję i wrzucił piłkę wprost na głowę Dwalishwiliego. Gruzin lekkim, ale precyzyjnym strzałem pokonał Nylanda i ucieszył 116 kibiców Legii obecnych na meczu. Cała obrona Molde stała jak wryta i jak jeden mąż wskazywali spalonego. Niestety powtórki telewizyjne nie uchwyciły dobrze momentu podania i będzie to chyba największa tajemnica tego meczu.
Z każdą minutą po stracie bramki Norwegowie grali coraz bardziej nerwowo. Kulminację tego mogliśmy obserwować w 75. minucie. Typowa sytuacja w tym spotkaniu, czyli wychodzący sam na sam Gulbrandsen, został zatrzymany tym razem nie przez Kuciaka, ale przez sędziego liniowego. Arbiter tym razem na pewno się pomylił, ale Norweg zbyt mocno protestował i został ukarany drugą w tym meczu żółtą kartką. Grecki sędzia Anastasios Kakos - który gdyby nie bródka i wąsik, mógłby być uznany za brata bliźniaka Howarda Webba - nie miał wyjścia i ukarał gracza Molde czerwoną kartką. Gulbrandsen gdyby wykorzystał choć jedną z wielu doskonałych sytuacji mógł być bohaterem, jak to często bywa został jednak antybohaterem swojej drużyny.
Ostatni kwadrans to spokojna i mądra gra Legii. Gracze ze stolicy wykorzystując grę w przewadze kontrolowali mecz i bez zbędnej ekstrawagancji próbowali stworzyć dobrą akcję, która mogła przeważyć szalę na korzyść „wojskowych”. Gra na poszanowanie remisu mogła się jednak zemścić w 90. minucie, gdy mocny strzał z ponad 30 metrów z wielkim trudem obronił niezawodny Kuciak.
Legia niewątpliwie może być zadowolona z wyniku. Bramkowy remis na wyjeździe to w pucharach jest zaliczka nie do pogardzenia. Jednak legioniści przez prawie 70 minut rozgrywali fatalny mecz. Mecz o którym wszyscy chcieliby jak najszybciej zapomnieć. Legię po raz kolejny uratował Kuciak, który jako jedyny może wrócić do Warszawy z czystym sumieniem. Zawodnicy Urbana w rewanżu na Łazienkowskiej 3 muszą zagrać przynajmniej tak jak przez ostatnie 20 minut, ale i to nie zagwarantuje im awansu. Polscy kibice muszą mieć nadzieję, że Legia nie zagra już tak słabo jak na Aker Stadion. Zawodnicy z Molde spokojnie mogli już dziś zapewnić sobie awans do kolejnej rundy. Gdyby tylko wykazali się taką skutecznością jak kiedyś ich trener, wynik byłby dla Legii druzgocący. Jednak banalna i trywialna piłkarska prawda sprawdziła się po raz kolejny. Niewykorzystane sytuacje po prostu się mszczą...