Stanislav Levy zostaje we Wrocławiu. I co dalej?
Decyzja zapadła, kontrakt sympatycznego trenera z Czech został przedłużony o rok. Dla przypomnienia Levy objął stery w Śląsku we wrześniu ubiegłego roku po zwolnieniu Oresta Lenczyka. Wrocławianie byli rozbici psychicznie po krótkiej pucharowej przygodzie i sponiewierani fizycznie po letnich obozach z Lenczykiem. Od września Śląsk pod wodzą Levego rozegrał 29 spotkań, z czego wygrał 15, 7 zremisował i 7 przegrał. Przegrał również w finale Pucharu Polski, a obecnie walczy o 3 miejsce w Ekstraklasie. Dużo to czy mało?
Szampany na Oporowskiej
Dla włodarzy Śląska to dużo. Informując o przedłużeniu kontraktu prezes Piotr Waśniewski podkreślał jak bardzo wszyscy są zadowoleni ze współpracy z Czechem. Obiektywnie rzecz ujmując Levy spełnił wymagania postawione przed nim we wrześniu: zespół gra bardziej ofensywnie (wiem, brzmi to kontrowersyjnie, ale analizuję to niżej) i awansował do europejskich pucharów (jeszcze niezupełnie, ale wątpliwe by tego nie dokonał). Bez dwóch zdań trener ma dobre stosunki z piłkarzami, z zarządem i mimo wszystko większość kibiców jest także po jego stronie. Levy również świetnie czuje się we Wrocławiu, więc teoretycznie całe miasto powinno dziś otwierać szampana i świętować. Wszak biorąc pod uwagę bałagan panujący na Oporowskiej, mało jest powodów do optymizmu. W klubie praktycznie nie ma właściciela, włodarze dostali sądowy nakaz zwrotu 12 milionów złotych miastu, w dalszym ciągu piłkarze nie otrzymali premii za Mistrza Polski 2012. Jakby tego było mało to kluczowi zawodnicy jak Mila, Ćwielong i Elsner (kluczowy do niedawna, dziś na cenzurowanym) mają podpisane kontrakty tylko do czerwca. Dlatego przedłużenie kontraktu z trenerem to taka malutka oznaka normalności. Mimo to możemy rozliczyć Czecha z tego, co do tej pory dokonał i zastanowić się, co powinien zmienić w Śląsku.
Spadek po poprzedniku
Trzeba to jasno napisać - Czech miał ciężko od początku, bo dostał piłkarzy w spadku po Lenczyku. Transfery przeprowadzał były szkoleniowiec, a kierował się on zasadą "mierny, ale wierny". Dlatego ze Śląskiem pożegnali się piłkarze Tarasiewicza, jak chociażby Madej, a na ich miejsce Lenczyk sprowadził wynalazki typu Patejuk czy Grodzicki. Piłkarzy jakościowo gorsi, ale nie tacy, którzy piszą na portalach społecznościowych o Lenczyku "pan od wf". Dodatkowo zawodnicy byli zajechani po dwuletnim bieganiu z piłkami lekarskimi i materacami. Nic zatem, że jesienią Śląsk grał w kratkę, czasem dramatycznie słabo, a chwilami świetnie jak chociażby z Lechem w Poznaniu (3:0) czy z Legią we Wrocławiu (1:0). Jakby tego było mało przydarzyła się jeszcze afera z Mrazem.
Teoretycznie zatem powinno się rozliczać Czecha tylko za to czego dokonał wiosną, ale tu też trzeba wziąć pod uwagę słabiutką sytuację finansową Mistrzów Polski. Zamiast wzmocnień musiał sięgnąć po juniorów, a dwa jedyne transfery przeprowadził w ostatnich godzinach okienka transferowego. Wtedy do Śląska trafili Kokoszka i Mouloungui. Warto też zaznaczyć, że transfer tego pierwszego był reakcją klubu na stracenie ważnego elementu jakim był jesienią Jodłowiec. Ciężko zatem przyjmować, że Levy wiosną miał do dyspozycji wymarzony skład. Bardziej starał się po swojemu poukładać klocki, którymi dysponuje.
Układanie klocków
Trener Levy nie zmienił w Śląsku ustawienia. Dalej tak jak za Lenczyka Wojskowi grają 4-5-1 z dwoma defensywnymi pomocnikami. Mimo to sama taktyka zmieniła się diametralnie. Za Lenczyka Śląsk grał schematycznie. Ustawiał się defensywnie i czekał na stałe fragmenty gry. A wtedy wrzutka Mili i Celeban, Elsner lub Kaźmierczak decydowali o wyniku spotkań. Sławny autobus Lenczyka był często nie do przejścia dla rywali. Czeski Śląsk gra inaczej. Ba, mam często wrażenie, że stara się grać inaczej ze wszystkich sił. Dlatego często stałe fragmenty wykonują inni zawodnicy niż Mila lub kapitan zagrywa w inny niż dotychczas sposób. Na przykład po ziemi. Filozofię Czecha było widać chociażby podczas finału Pucharu Polski w Warszawie, czy podczas pierwszej połowy pucharowej potyczki z Wisłą we Wrocławiu. Dużo gry na jeden kontakt, szybkich wymian w trójkątach, a do tego agresywny pressing i przeciwnicy nie wiedzieli co się dzieje. Dużo ofensywniej grają boczni obrońcy, czy to Socha, czy Ostrowski. Po drugiej stronie ofensywniej niż kiedykolwiek stara się grać Pawelec. Ale jemu brak umiejętności, by kogoś minąć bądź dośrodkować. Mniej zadań w defensywie mają również skrzydłowi. Sobota i Ćwielong mniej wracają, większość czasu spędzają na połowie rywala. Nic zatem dziwnego, że Śląsk traci więcej bramek. Zwłaszcza biorąc pod uwagę kiepską formę Kelemena i skandaliczną wprost grę Kaźmierczaka. Gromy sypią się na Stevanovicia, Kokoszkę czy Pawelca, a tymczasem najsłabszym elementem wrocławskiej układanki jest Kaźmierczak. Przeraźliwie wolny, nonszalancki, często gubiący piłkę pod własnym polem karnym, czy przewracający się o własne nogi. Kaźmierczak rozlicza się jednak z bramki sezonu w Chorzowie, nie zaś z tego jakie błędy popełnia. Szkoda tylko, że nikt nie liczy ile zanotował w tym sezonie asyst dla rywali.
Wracając do gry ofensywnej wrocławian. Sytuacji Śląsk stwarza więcej niż za Lenczyka czy Tarasiewicza. Więcej strzela z dystansu, jest też atakuje częściej skrzydłami. Bramki jednak nie padają, bo nie ma napastnika. We Wrocławiu złośliwie mówi się, że Diaz przegrał z "polską wódką, polskimi dziewczynami i polskim jedzeniem". Sympatyczny Voskamp nigdy nie był graczem na poziomie Ekstraklasy. Jaki jest Gikiewicz każdy wie - waleczny, ale wątpliwe, by sobie poradził na poziomie I ligowym. Wreszcie Mouloungui. Nie zgadzam się może z ciskaniem w niego gromami, bo na pewno jest w ataku graczem ruchliwym, szybkim i przebojowym. Problem w tym, że nie jest to gracz do polskiej ligi. Musiałby przejść sezon przygotowawczy i nabrać trochę masy, by sobie radzić z rosłymi defensorami, a tak ma statystyki jakimi mógłby się pochwalić Więzik czy Przybylski.
Łyżka dziegciu
Trener Levy mimo to nie jest doskonały. Spełnił oba warunki prezesa klubu i Prezydenta Wrocławia (puchary oraz bardziej widowiskowa gra), ale moim zdaniem nie radzi sobie z motywacją zawodników. Policzmy ile spotkań Śląsk zagrał na pełnych obrotach: z Jagiellonią (tylko pierwsza połowa), Lechem, Legią, Flotą (dwumecz), Wisłą (pierwsza połowa u siebie oraz rewanż), Legią (rewanż finału PP). Trochę mało. Oczywiście można to zrzucić na garb tego, że pracuje z polską drużyną, a wiadomo że po zeszłym sukcesie większość piłkarzy ma za sobą już życiowe osiągnięcie. Nie potrafię powiedzieć, kto po trzech latach sukcesów umiałby zmobilizować kopaczy, którzy nigdy nie uchodzili za wirtuozów futbolu.
Drugi problem jaki mam z trenerem Śląska to skład. We Wrocławiu z przekąsem mówi się, że skład Levy otrzymuje przed meczem na karteczce od Mili i Kaźmierczaka. Coś w tym jest. Już kiedyś pisałem, że Mila woli grać ze Stevanoviciem niż Elsnerem i faktycznie Mistrz Rok najpierw wygrzewał ławkę, a dziś jest odsunięty od składu. Zastanawiające jest dlaczego przy tak zbliżonych klasą bramkarzach jak Gikiewicz i Kelemen, ten drugi broni, choć powinien wylądować na ławce po pierwszej poważnej wpadce. Słowak zaliczył kilka żenujących interwencji wiosną, a mimo to bronił dalej kosztem Gikiewicza. Wyżej już pisałem, że trzymanie na boisku Kaźmierczaka to samobójstwo. Facet grał dobrze w piłkę, ale to było dwa-trzy lata temu. Dziś nic nie daje zespołowi. Wreszcie nie do końca jestem przekonany do reakcji trenera na wydarzenia na boisku. Czasem jego marazm przypomina mi Lenczyka. Kiedy zespół gra słabo, to potrafi czekać ze zmianami przez cały mecz. Albo zdejmować zawodnika, który gra przyzwoicie pozostawiając na placu boju piłkarzy kopiących się w czoło.
Co dalej ze Śląskiem?
Jak mniemam sytuacja finansowa we Wrocławiu tak szybko się nie polepszy. Solorz już taki jest, że nie odpuści, dopóki będzie szansa zarobić chociaż złotówkę na Śląsku. Można zatem postawić pieniądze na to, że Levy będzie dysponował skromnym budżetem na przyszły sezon. Śląsk to w tej chwili wiekowa i droga w utrzymaniu drużyna, zatem musi dojść do zmiany pokoleniowej. W pierwszej kolejności Levy powinien pozbyć się piłkarzy, którzy widnieją tylko na liście płac i/lub są wiekowi: Spahić, Voskamp, Diaz, Kaźmierczak, Patejuk, Kelemen. Zasługi zasługami, ale Kelemen i Kaźmierczak powinni jak rok temu Dudek dostać kwiatek na pożegnanie i do widzenia. Nie wiem natomiast co na przykład zrobić z Pawelcem czy Wasilukiem. Zostawić go tylko dlatego, że zawsze walczy o każdą piłkę? Na pewno Śląsk powinien przedłużyć kontrakty z Milą, Ćwielongiem i chyba Elsnerem. Być może Słoweńcowi nie po drodze z czeskim trenerem i forma nienajlepsza, ale jednak zawsze gra z sercem i zaangażowaniem. Wydaje mi się, że na Oporowskiej powinna także zapaść decyzja o sprzedaży Soboty. Lepiej sprzedać go teraz niż puścić za rok za darmo.
Trzon zespołu powinien zatem wyglądać następująco Rafał Gikiewicz - Kokoszka - Kowalczyk - Socha - Ćwielong - Mila. Od lat wiadomo, że najsłabsze formacje Śląska, to lewa obrona i napastnik. Zresztą każda formacja wymaga wzmocnień, bo chyba tylko na prawej obronie jest względny spokój w postaci Ostrowskiego, Sochy i Dankowskiego. Myślę, że właśnie zbudowanie nowego Śląska to najważniejsze zadanie Levego na dziś. Nie zgadzam się przy tym z prezydentem Dudkiewiczem, który twierdzi, że w Śląsku powinny grać gwiazdy na które przyjdą kibice. Nic bardziej mylnego. Wrocławianie muszą postawić na wychowanków i talenty z Dolnego Śląska. Po pierwsze są tani w utrzymaniu, po drugie chłopaki z Krzyków czy Kłodzka będą biegali z większym zaangażowaniem niż wynalazki np. z Bałkanów. Po trzecie oglądać tych piłkarzy przyjdą rodziny, znajomi, koledzy. Pamiętam mecz Śląsk - Legia z lutego czy marca zeszłego roku. Nade mną siedziało kilku chłopaczków ze Świdnicy i głośno rozmawiało. Oni nie byli za Śląskiem, nie byli za Legią. Przyjechali obejrzeć Janusza Gola. Daje do myślenia? Tym bardziej, że w ostatnich latach Wojskowi stali się idolami dla dzieciaków z Jeleniej Góry czy Nysy. Młodzi ludzie zobaczyli, że mogą grać na pięknym Stadionie Miejskim, zdobywać Mistrza Polski, grać w europejskich pucharach, trafić do reprezentacji (jak Sobota), czy wyjechać do dobrego klubu w Europie (Celeban i niedoszły transfer Fojouta). Mogą marzenia zrealizować we Wrocławiu, a nie wyjeżdżać do Warszawy czy Poznania. Dlatego chciałbym, aby w przyszłym sezonie w zielonych koszulkach na Maślicach biegali Dankowski, Przybylski, Fedyna, Krzemiński czy Tetłak. Ale to jest właśnie obowiązek czeskiego trenera. Jeśli w pierwszym sezonie wywiązał się z zadania wyznaczonego przez zarzą klubu, to niech w drugim buduje nowy, młodszy Śląsk. Nie oparty na armii najemników, lecz na młodzieży z Dolnego Śląska.
Czytaj piłkarskie newsy w każdej chwili w aplikacji Ekstraklasa.net na iPhone'a lub Androida