Śląsk nie ma dziś szans? O Wiśle też tak mówili (WIDEO)
Po 4:1 w Sevilli szanse Śląska na awans są już czysto matematyczne. Tymczasem historia polskiej piłki klubowej zna już taki przypadek, gdy nasz zespół eliminował rywala, przegrywając w pierwszym meczu właśnie 1:4, właśnie na wyjeździe i właśnie z hiszpańskim faworytem. I wcale nie musimy cofać się do czasów Pucharu Zdobywców Pucharów.
fot. Andrzej Banaś/Polskapresse
13 lat i 1 dzień temu Wisła Kraków odesłała z kwitkiem Real Saragossa po meczu, w kontekście którego do dziś używa się słów „niemożliwe”, „sensacja” i „cud”. A najlepiej po prostu „piłkarski cud nad Wisłą”. Zanim jednak do tego doszło, krakowianie musieli sobie naważyć piwa, aby je wypić.
Stara, dobra Wisła
Trzynaście sezonów to w futbolu cała epoka. Co latem 2000 roku działo się przy Reymonta? Bogusław Cupiał był właścicielem Białej Gwiazdy dopiero drugi rok, o znudzeniu i braku cierpliwości nie było jeszcze mowy. Wisła zaczynała panoszyć się w ekstraklasie, która przecież miała być tylko odskocznią do wielkiej Ligi Mistrzów. W maju po mistrzostwo sięgnęła Polonia Warszawa, detronizują Wisełkę. Tylko srebrny medal dymisją przypłacił nie kto inny, a Franciszek Smuda. W jego miejsce przyszedł Orest Lenczyk. W szatni jeszcze ciekawiej. Ciasno w bramce, Adam Piekutowski to była wówczas zbyt mała konkurencja dla Artura Sarnata, więc ściągnięto Macieja Szczęsnego. W obronie główne skrzypce grali Marcin Baszczyński i (dzisiaj weteran) Arkadiusz Głowacki. Wielkie nadzieje wiązano z Łukaszem Nawotyczyńskim, w odwodzie pozostawały jeszcze dwa Zające, Bogdan i Marek. W drugiej linii to nawet nie wiadomo od kogo zacząć wymieniać. Niechciany dziś w Wiśle Kamil Kosowski, ekspert telewizyjny Mirosław Szymkowiak, doświadczeni Ryszard Czerwic, Grzegorz Pater, Kazimierz Moskal, Tomasz Kulawik… Większość z nich w Wiśle przeżywała swoje najlepsze piłkarskie lata. No i atak z duetem Maciej Żurawki – Tomasz Frankowski. Do tego Łukasz Sosin, młody Paweł Brożek czy Grzegorz Niciński.
Wiślacy sezon rozpoczęli od udanego ataku na pozycję lidera, a w Pucharze UEFA pierwszym rywalem okazał się Zeljeznicar Sarajewo. Po bezbramkowym remisie na wyjeździe, w Krakowie gości złudzeń pozbawił „Franek” popisując się hattrickiem (skończyło się 3:1). W następnej rundzie miało już być dużo trudniej, na drodze stanął Real Saragossa.
Z piekła do raju
Faworytami byli Hiszpanie, dobre chociaż to, że rewanż przy Reymonta. Choć Wisła nieźle weszła w pierwsze spotkanie, to skończyło się tragicznie. Lenczyk nie szarżował, ustawienie 4-5-1 z Frankowskim na szpicy, tylko po co „Żuraw” na prawym skrzydle? Krakowianie nastawili się na kontry, gospodarze od początku starali się zdominować środkową strefę boiska. Tymczasem sprzed pola karnego jak z armaty huknął Kałużny, a piłka po sekundzie wylądowała w okienku bramki.
Szału radości nie było, a wiara w sensacyjne rozstrzygnięcie zgasła kilkanaście minut później. Z jeszcze dalszej odległości odpowiedział Acuna, choć mniej efektownie, bo po ziemi.
Piłkarze Realu umiejętnie stłamsili wiślaków, zmuszając ich do ciągłego biegania za piłka. Statystyki jej posiadania (chwilami nawet 70% do 30%) mówiły same za siebie. Golkiper z Saragossy spokojnie obserwował przebieg wydarzeń, nie biorąc w nich udziału. Po przerwie dominacja gospodarzy była już bezsprzeczna. Trzy gole w kwadrans podłamały krakusów ustawiając mecz, a wydawało się, że i przesądzając o losach rywalizacji. Ponad 20 tys. widzów oklaskiwało swoich pupili.
Rewanż wzbudził w Krakowie ponad trzykrotnie mniejsze zainteresowanie, choć aż 7 tys. widzów (70% wypełnienia starego stadionu) niewielu się spodziewało. Wisła grała o honor, o godne pożegnanie z pucharami. Nie było wielkiej motywacji, podgrzewania atmosfery, w szatni Lenczyk nie wygłosił płomiennej mowy. Tymczasem nadzieje odżyły po dwóch minutach, wrzawa podniosła się, gdy Żurawski znalazł się w sytuacji sam na sam. I… tylko jęk zawodu, a po kolejnych kilkudziesięciu sekundach trybuny opanowało zażenowanie. Na listę strzelców wpisał się Baszczyński po strzale głową z sprzed pola karnego do… własnej bramki. Chyba gorzej być nie mogło, czy ktokolwiek wierzył wówczas, że jeszcze można wyeliminować Hiszpanów?
A ci zadowoleni z wyniku nie kwapili się do podwyższenia prowadzenia. Wiślacy próbowali doprowadzić chociaż do wyrównania, lewą flanką przedzierał się zwłaszcza Kosowski, ale bezskutecznie. W przerwie cisza w szatni, pozostało po prostu dograć drugie 45 minut i strzelić coś, żeby wyjść z twarzą. Lenczyk mógł jedynie wstrząsnąć zespołem, i to też zrobił. Za jednym zamachem „Oro Profesoro” wykorzystał wszystkie trzy zmiany, zdejmując z boiska Kulawika, Moskalewicza i Czerwca, czyli piłkarzy bez których ciężko sobie było wówczas Wisłę wyobrazić. W miejsce Iheanacho, Niciński oraz Sosin. Myśl przewodnia Lenczyka? Gramy na całość, na murawę wróciło pięciu napastników! Podziałało…
Piłkarze Białej Gwiazdy nie mieli już nic do stracenia, więc ruszyli do ataków. Pierwsze efekty już po sześciu minutach. Najpierw Sosin po rożnym uderzył głową, ale piłkę z linii wybił obrońca, dobił Iheanacho, a golkiper niefortunnie wrzucił sobie futbolówkę do bramki. Pomimo prób wybicia jej, sędzia nakazał wznowić grę od środka boiska. Remis, honor uratowany. Po 240 sekundach zrobiło się już 2:1. Żurawski ruszył z kontrą prawym skrzydłem, po chwili piłka po zgraniu głową trafiła do „Franka”, a ten dopełnił formalności. Zanim goście zdążyli się otrząsnąć było już o włos od dogrywki, na 3:1 podwyższył Moskal kapitalną bombą w okienko bramki gości. Hiszpanie w szoku, trzy gole stracili w dziesięć minut. Do obrony! Wisła straciła na impecie, ale gdy wydawało się że to już koniec, stadion oszalał po strzale Frankowskiego. Najpierw po wrzutce w pole karne w poprzeczkę trafił Sosin, po chwili Niciński tak samo, w końcu z kilku metrów dobija „Franek”. Dogrywka!
Czyli horror, obie strony miały po kilka dogodnych sytuacji. W ostatnich sekundach Wisłę ratuje Baszczyński, wybijając zmierzającą do siatki piłkę, zmazując swoje winy. Karne, to biorąc pod uwagę przebieg dwumeczu wyjątkowo sprawiedliwe rozstrzygnięcie. Pierwsze cztery jedenastki trafione, potem zaczęły się wielkie emocje. Sarnat wyczuł intencję Juanele, ale euforia szybko ucichła bo presji nie wytrzymał „Baszczu”. W ostatniej serii nie zawiódł za to bohater meczu, Frankowski, a Sarnat tylko patrzył jak piłka po strzale Ignacio przelatuje obok bramki. Niemożliwe stało się możliwe, awans!
Skrót meczu
Jaka z tego nauka dla piłkarzy Śląska? Żeby zagrać pięcioma napastnikami? Będzie trudno, bo w składzie nie ma już praktycznie żadnego... Albo zastosować w pierwszej połowie zasłonę dymną, by po przerwie rozegrać najlepszą połowę meczu w życiu? Nie, nikt w Krakowie tego nie planował, nawet wiary pewnie i brakowało. Pozostaje po prostu pamiętać, że w piłce wszystko może się zdarzyć. Banał, choć ile razy już się sprawdził…"Śląsku, Śląsku ty nasz, pokaż światu, jak w piłkę grasz!"
Czytaj więcej o meczu Śląsk - Sevilla: