menu

Rafał Leszczyński: To był szok. Nie byłem przygotowany na pierwsze powołanie

26 listopada 2018, 11:42 | Kaja Krasnodębska

Adam Nawałka dwukrotnie powołał Rafała Leszczyńskiego na zgrupowania reprezentacji. Bramkarz wystąpił raz, w wygranym 3:0 meczu towarzyskim z Norwegią w 2013 roku. Nigdy jednak nie zadebiutował w ekstraklasie, choć przez dwa lata był zawodnikiem Piasta Gliwice. Teraz walczy o swoje w Podbeskidziu Bielsko-Biała.


fot. Lucyna Nenow / Polska Press

Gdy Podbeskidzie spadało z ekstraklasy, mówiło się o szybkim powrocie. Minęło dwa i pół roku, a awansu wciąż nie ma na horyzoncie.

Pierwsza liga to bardzo specyficzne rozgrywki. Gra się tutaj nieco inaczej niż w ekstraklasie - bardziej siłowo, mniej można zaplanować. Taktyka jest ważna, ale więcej tu walki niż ułożonego grania. My w każdym meczu walczymy o zwycięstwo, chcemy osiągać jak najlepsze wyniki, nie zawsze jest to jednak możliwe. Na pewno nie można nam jednak odmówić ambicji. Zawsze człowiek dąży do tego, żeby grać na jak najwyższym poziomie. Cały czas jest marzenie o ekstraklasie. Nie tylko u mnie, ale i u pozostałych chłopaków.

Pan już się o tę ekstraklasę otarł. Przez dwa lata był Pan zawodnikiem Piasta Gliwice, z którym też zdobył Pan wicemistrzostwo Polski.

Kilkakrotnie siedziałem na ławce rezerwowych, więc nawet mam medal. Fajna pamiątka, ale przyznam szczerze, że nie był to najlepszy okres w mojej karierze. Przede wszystkim dlatego że nigdy w tej ekstraklasie nie zadebiutowałem, a przed wypożyczeniem do Podbeskidzia występowałem jedynie w zespole rezerw. Nie na to liczyłem, odchodząc z Dolcanu Ząbki. Gdy podpisywałem kontrakt, Gliwice wydawały się najciekawszą opcją. Była tam spora rotacja w bramce i wydawało mi się, że będę miał tam szansę pograć. Nie szedłem poziom wyżej, aby pełnić rolę rezerwowego. Choć i to nie zawsze wychodziło. Wówczas w zespole byli Dobrivoj Rusov oraz Jakub Szmatuła. Drugi z nich błysnął formą, a ja siadałem na trybunach.

Wcześniej przez moment rezerwowym był Pan także w Dolcanie.

Pokłosie podpisania kontraktu w Gliwicach. Kontrakt z Dolcanem wygasał w czerwcu, a już w styczniu związałem się z Piastem. Przez pół roku chciałem grać w Ząbkach, ale dowiedziano się o mojej umowie i posadzono na ławce. Domyślałem się, że tak będzie, i dlatego zależało mi na zachowaniu dyskrecji. W Polsce, jeśli chodzi o kulturę, klubom jeszcze trochę brakuje. Piłkarz teoretycznie może się związać z nowym pracodawcą już pół roku wcześniej, ale źle jest to widziane. Odsuwanie go od składu czy przesuwanie do rezerw nie wydaje się niczym dziwnym. Na Zachodzie wygląda to inaczej, spójrzmy chociażby na Bundesligę - gdy Robert Lewandowski przenosił się z Borussii do Bayernu, to nie tylko grał do końca, ale jeszcze dostał podwyżkę.

Miał Pan kiedyś okazję wyjechać za granicę?

Po powołaniu do reprezentacji Polski zrobiło się o mnie nieco głośniej i rzeczywiście wtedy pojawiały się głosy, że obserwują mnie Belgowie. Nie dostałem jednak konkretnej propozycji, nie było to więc nic poważnego.

Zaproszenie od Adama Nawałki nadeszło niespodziewanie?

Był szok, nie byłem na to przygotowany. Wcześniej selekcjoner się ze mną nie kontaktował. Zadzwonił do mnie natomiast trener Podoliński. Powiedział, żebym obserwował powołania do pierwszej reprezentacji, bo może być petarda. Wziąłem to za żart, nie miałem czasu się dłużej zastanawiać. Prowadziłem akurat trening bramkarski z dzieciakami, ale ta myśl gdzieś z tyłu została. Później patrzę na tę listę i mówię: jestem! Było to fajne przeżycie i coś, czego raczej do końca życia nie zapomnę.

Nie za szybko? Z pierwszoligowca stał się Pan reprezentantem.

Nagle powstało olbrzymie zainteresowanie moją osobą, nie byłem do końca na to przygotowany. Na Zachodzie od małego uczą kontaktów z mediami i jak reagować na takie sytuacje. Ja nie do końca wiedziałem. Rozdzwoniły się telefony. Zacząłem widzieć się w telewizji i czytać nagłówki o sensacji i zaskoczeniu. W tym wszystkim najbardziej dotykały teksty - nie wiadomo o czym - pisane przez niektóre portale. Można było z nich wywnioskować, że to moja wina, że trener Nawałka powołał mnie do reprezentacji.

Jak zareagowano na to w klubie?

Szydera musiała być. Nie tylko tuż po powołaniu, ale praktycznie do końca mojego pobytu w klubie. Szatnia piłkarska jest specyficzna i trzeba mieć dystans do siebie. Mnie się wydaje, że go mam, dobrze się w niej czuję. Reakcje w większości były pozytywne, przez pierwsze godziny telefon praktycznie się nie wyłączał. Cały czas ktoś dzwonił, pisał SMS-y z gratulacjami.

A jak wspomina Pan zgrupowanie? Nagle znalazł się Pan wśród znacznie lepszych, przynajmniej na papierze, zawodników.

Na szczęście znałem wcześniej Artura Jędrzejczyka. Spotkaliśmy się jeszcze w Dolcanie Ząbki i mieliśmy kontakt. Mieszkałem z nim w pokoju, wspominaliśmy stare czasy. Trochę wprowadził mnie do zespołu, ale już wtedy w szatni tworzyły się grupki. Podczas dwóch zgrupowań nie sposób złapać kontakt ze wszystkimi. Nie mogę powiedzieć, że znam się z Robertem Lewandowskim czy Grzegorzem Krychowiakiem. Parę osób jednak poznałem i na pewno nie żałuję tych wyjazdów.

Wielu piłkarzy narzekało na zimowe obozy.

Różnica temperatur pomiędzy Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi a Polską w styczniu rzeczywiście jest spora. To bardziej przeszkadzało jednak już po zgrupowaniu, w lidze. Po powrocie zanotowałem kilka gorszych spotkań, ale też nie chcę wszystkiego zrzucać na pogodę. Dla mnie tamten styczniowy obóz był fajną opcją na potrenowanie pod okiem Adama Nawałki, który jest naprawdę solidnym fachowcem. Coś zupełnie innego niż to, co miałem na co dzień w Dolcanie. Nowe doświadczenie, treningi z lepszymi zawodnikami i przede wszystkim debiut w kadrze. Nie miałbym nic przeciwko kolejnemu zaproszeniu na zgrupowanie po Nowym Roku.

W I lidze debiutował Pan w 2011 roku, od tej pory było ponad 160 meczów. Jak zmieniły się rozgrywki?

Od mojego pierwszego spotkania bardzo się zmieniły. Moim zdaniem, na lepsze, i nie chodzi tutaj tylko o coraz lepsze stadiony czy większe zainteresowanie ze strony mediów czy kibiców. Rośnie także poziom piłkarski. W ekstraklasie pojawia się wielu zawodników z zagranicy, którzy wypychają stamtąd Polaków. Ci schodzą do pierwszej ligi, choć umiejętnościami pasowaliby także do lepszych rozgrywek. Podnoszą poziom, gra staje się ładniejsza dla oka. Młodzi też mają się od kogo uczyć.

Dla nich przepustką jest przepis o młodzieżowcu.

Mam ambiwalentne uczucia. Z jednej strony my, już nieco starsi zawodnicy, nieco na nim tracimy. Z drugiej pamiętam, że ja też kiedyś na nim skorzystałem. Wiem, że sporo piłkarzy narzeka na to rozwiązanie, rozumiem ich. Gdy na swojej pozycji masz młodzieżowca, rywalizacja o wyjściową jedenastkę staje się bardzo ciężka. Sam tego doświadczyłem, gdy w Podbeskidziu występował Mateusz Lis, a w polu mieliśmy Daniela Mikołajewskiego. Kiedy ten drugi wyjeżdżał na zgrupowania reprezentacji, ja musiałem siadać na ławce rezerwowych. Z tej perspektywy oglądałem m.in. pamiętne starcie przegrane z Zagłębiem Sosnowiec 4:5.

Po porażce z trzecioligową Wisłą Sandomierz odpadliście też z Pucharu Polski.

Najchętniej nie wracałbym już do tamtego meczu. Tamtego dnia nic się nie układało po naszej myśli. Piłka skakała, wszystko na nie. Do 20 minuty rywale w ogóle nie zaglądali pod naszą bramkę. Jedno długie dośrodkowanie, faul, rzut karny i wszystko się zaczęło. Nie pomógł gol wyrównujący, Wisła wówczas dwukrotnie wyszła na prowadzenie. Do tego kontuzja Przemka Płachety, która sprawiła, że ostatni kwadrans graliśmy w dziesiątkę. Wiemy, jak ważne było to spotkanie i że zawiedliśmy naszych kibiców. Przeanalizowaliśmy popełnione błędy, teraz plamę zmazać możemy jedynie dobrymi występami w lidze.