menu

Probierz: Z ostatnim zespołem w tabeli powinniśmy pokazać więcej cwaniactwa

3 października 2013, 08:46 | Paweł Stankiewicz/Dziennik Bałtycki

Mecz z Koroną Kielce miał być dla piłkarzy idealnym momentem na przełamanie, po czterech spotkaniach bez zwycięstwa - trzy remisy i jedna porażka. Tymczasem spotkanie na PGE Arenie okazało się przełamaniem, ale właśnie dla Korony, która zdobyła pierwszy punkt na obcym terenie.

ME 2013 siatkarzy. Andrea Anastasi odejdzie? Związek czeka z podjęciem decyzji

A gdańszczanie znowu tylko zremisowali. Trzeba pochwalić zespół, że w 10 meczach doznał tylko jednej porażki, ale trzy wygrane to rozczarowanie. - Od stanu 0:2 zagraliśmy jedno z lepszych spotkań w tym sezonie. Były sytuacje bramkowe, ale zabrakło zimnej krwi i nie postawiliśmy kropki nad "i". Z ostatnim zespołem w tabeli powinniśmy pokazać więcej cwaniactwa, ale nie zgadzam się z tym, że jesteśmy w kryzysie - ocenił Michał Probierz, trener biało-zielonych.

Kibice mieli bardzo dużo pretensji do pracy sędziego Daniela Stefańskiego z Bydgoszczy. Arbiter jednak podyktował prawidłowe dwa rzuty karne i słusznie nie uznał bramki dla Lechii w końcówce meczu.

Największy zarzut można mieć o powtórzenie pierwszego karnego, który Sebastian Małkowski obronił. Bramkarz Lechii ruszył się przed strzałem, ale tak się broni karne na całym świecie i nikt ich nie powtarza.

- Sędzia najpierw mówił, że to ja wyszedłem za wcześnie z bramki, a potem zmienił zdanie, że któryś z naszych piłkarzy za szybko wbiegł w pole karne. Myślę, że to był przełomowy moment meczu. Gdyby sędzia nie nakazał powtórki, to byśmy wygrali ten mecz 4:0 albo 5:0 - uważa Małkowski.

Mieszane odczucia może mieć Paweł Dawidowicz. Pomocnik Lechii najpierw w juniorski sposób sprokurował rzut karny dla Korony, ale potem sam strzelił gola. Swojego pierwszego w ekstraklasie. - To było bardzo nieodpowiedzialne. Błąd karygodny i mogę tylko wszystkich kibiców przeprosić - powiedział Dawidowicz.

- Paweł, jako młody chłopak, jeszcze nie raz popełni błąd, ale na nich się uczy - bronił zawodnika szkoleniowiec Lechii.

Niepocieszony po meczu był Paweł Buzała, który miał okazje, aby zapewnić zwycięstwo biało-zielonym. - Szkoda mi najbardziej tej sytuacji sam na sam, bo mogłem zrobić wszystko, a wybrałem najgorzej. W dwóch innych nie zdążyłem do piłki, ale też nie mogłem wcześniej wystartować, bo byłby spalony - przyznał popularny "Buzi".

Dziennik Bałtycki


Polecamy