Podbrożny: Projekt awansu do Ligi Mistrzów musi być przynajmniej dwuletni
- Jak się Legii teraz nie uda, to powinna być konsekwentna i próbować za rok, w kolejnym okienku transferowym już zimą sprowadzać zawodników z myślą o kolejnych letnich kwalifikacjach. Wymieniać słabsze ogniwa na mocniejsze i w żadnym razie nie osłabiać drużyny - uważa Jerzy Podbrożny, dwukrotny król strzelców polskiej ekstraklasy, były napastnik Lecha Poznań, Legii Warszawa i Chicago Fire.
Legia w 1995 r. była pierwszym polskim zespołem, który zagrał w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Od wtedy przy Łazienkowskiej kilkakrotnie próbowano nawiązać do tamtych czasów, ale za każdym razem bezskutecznie. Jest szansa, aby tym razem się udało?
Legia wykonuje jakieś ruchy, tak jakby chciała pokazać, że uda się o ten awans zawalczyć. Ale czy to są tylko pozory, czy działania, które naprawdę spowodują wzmocnienie tej drużyny... O tym przekonamy się już niebawem. Tak naprawdę chodzi tu tylko o ten dwumecz w trzeciej rundzie. Pod niego powinno być wszystko szykowane.
Hiszpania, Brazylia, Portugalia to aktualny kierunek, który obowiązuje, jeśli chodzi o wzmocnienia Legii. Za Pana czasów obcokrajowiec w drużynie był właściwie jeden...
Eee tam, jeden. W ogóle nie było obcokrajowców. Dopiero później przyszedł Ukrainiec, który praktycznie nie grał. Drużyna była stuprocentowo Polska. Tak do końca to jednak nie można porównywać tego, co jest teraz, do naszych czasów. Z prostego powodu - teraz nie ma już tak wielu Polaków, którzy prezentują odpowiedni poziom. A proszę sobie przeanalizować tamten nasz skład. To nie było tak, że my wszyscy stanowiliśmy o sile reprezentacji Polski. W reprezentacji Polski grali jeszcze mocniejsi. Ten kierunek, o którym pan wspomniał, to może i nawet jest dobry, bo w tych krajach naprawdę świetnie grają w piłkę. Pytanie jest jednak inne. Czy zatrudniając zawodników kilka tygodni przed godziną zero, da się to wszystko pozbierać do kupy i stworzyć przyzwoitą drużynę. Moim zdaniem nie ma takiej możliwości.
Czyli Pana zdaniem zgromadzenie najlepszych polskich zawodników w jednym klubie, jak to kiedyś robił na przykład Widzew Łódź, nic by dziś nie dało?
Na arenie europejskiej raczej nie. Trzeba by dodać trochę jakości, której u nas się nie znajdzie.
Ale mieliśmy już próbę dostania się do elity przy pomocy niemal wyłącznie obcokrajowców. Wisła Kraków do dziś nie może się pozbierać po tamtym eksperymencie...
Bo w Wiśle nie wzięli zawodników o odpowiednio wysokiej klasie. Zamiast zatrudniać obcokrajowców na potęgę, trzeba było wziąć trzech, czterech za duże pieniądze. Takich, którzy byliby w stanie dać coś ekstra. Pomóc Polakom. Tymczasem wyszło na to, że świetnie opłacani, ale przeciętni obcokrajowcy zabrali miejsce Polakom, jednak Ligi Mistrzów w Krakowie jak nie było, tak nie ma. Legia tym bardziej nie może sobie pozwolić na wariant, jaki zastosowała Wisła. Ma przecież całkiem sporą grupę swoich utalentowanych, młodych graczy. Im nie wolno szkodzić. Jak już się kogoś zatrudnia z Brazylii lub Hiszpanii, to tylko pod warunkiem, że ten nowy będzie naprawdę sporo lepszy od naszych.
Jak długo trwało konstruowanie waszej drużyny, która jako pierwsza z Polski dostała się do Champions League?
Na pewno nie kilka tygodni. My mieliśmy już mocną drużynę podczas pierwszego nieudanego podejścia w 1994 r. Ale to było jednak za mało, aby pokonać Hajduka Split, który stanął nam na drodze w eliminacjach. Nie było to tak profesjonalnie zrobione jak rok później. Za tym pierwszym razem to było mniej więcej jak teraz w Legii. Chcieliśmy wejść do Ligi Mistrzów z marszu. Na zasadzie: a może się uda. Bez odpowiednich przygotowań, bez realnych wzmocnień. Rok później klubowi działacze naprawdę się postarali. Mieliśmy dwa zgrupowania we Francji i w Niemczech. Graliśmy tam z bardzo dobrymi drużynami: z Olympique Lyon, Auxerre, Bastią, Duisburgiem, Besiktasem Stambuł. I żadnego z tych spotkań nie przegraliśmy - od razu było widać, że w tym składzie naprawdę można powalczyć. Drużyna długo funkcjonowała na wysokim krajowym poziomie, a jeszcze doszli do składu Tomek Wieszczycki, Czarek Kucharski i kilku innych dobrych graczy. Taki projekt awansu do Ligi Mistrzów musi być przynajmniej dwuletni. Liczenie na przypadek może być złudne. Mało tego - jak za pięć dwunasta sprowadzimy jakieś prawdziwe gwiazdy, to szansa awansu też będzie marna. To musi trwać. Jak się Legii teraz nie uda, to powinna być konsekwentna i próbować za rok, w kolejnym okienku transferowym już zimą sprowadzać zawodników z myślą o kolejnych letnich kwalifikacjach. Wymieniać słabsze ogniwa na mocniejsze i w żadnym razie nie osłabiać drużyny.
Ale wygląda na to, że przez dwa lata to nawet nie da się utrzymać drużyny, nie mówiąc o realnych wzmocnieniach. Borysiuk, Rybus, Jędrzejczyk - sprzedaje się wszystkich, na których są bogaci kupcy...
Jeśli natychmiast w ich miejsce sprowadzisz lepszego, to będzie można powiedzieć, że drużyna jest lepsza. W Legii nie ma już Jędrzejczyka, ale zimą przyszedł Bereszyński i na pewno nie jest to osłabienie na pozycji prawego obrońcy.
Bereszyńskiego też zaraz wezmą, może nawet przed kwalifikacjami Ligi Mistrzów...
Po to sprowadzili Brozia, który nie jest słabszy. Tu akurat bym się nie martwił.
Pan przeszedł tę samą drogę co Bereszyński. Też z Lecha do Legii, co było niezwykle obrazoburcze z punktu widzenia kibiców...
Byłem w barwach Lecha dwukrotnym królem strzelców. W Legii byłem dwa razy wicekrólem. Mogłem osiągnąć ten sukces także w Legii, ale w ostatnim meczu sezonu 1994/95 trener Paweł Janas posadził mnie na ławce rezerwowych, podobnie jak Leszka Pisza i Wojtka Kowalczyka, bo byliśmy zagrożeni żółtymi kartkami przed finałem Pucharu Polski. No i w efekcie korona króla strzelców przepadła, bo Bogusław Cygan ze Stali Mielec strzelił w ostatniej kolejce gola i wyprzedził mnie o jedno trafienie. A Legia w tym ostatnim meczu wygrała 4:0, był rzut karny, pewnie coś bym tam strzelił. Mój przypadek i Bartka były o tyle podobne, że nas do końca nie doceniano w Lechu. W Poznaniu mnie nie chcieli - uważali, że jestem za stary, bo miałem 28 lat. Chcieli, żebym odszedł, a że akurat przyszła propozycja z Legii, to już nie moja wina. Nie poszedłem do Warszawy dla pieniędzy, bo wcale nie zarabiałem więcej, jak to wielokrotnie sugerowano. Bartka też w Poznaniu nie chcieli, nie miał w Lechu nawet swojego miejsca.
Miał Pan jakieś kłopoty w związku z odejściem do największego sportowego wroga?
Raz oblali mi samochód farbą, gdy przyjechałem po rzeczy podczas przeprowadzki.
Co Pan teraz porabia?
Trenuję Orła Kampinos w B-klasie.
Bogusław Leśnodorski, nowy prezes Legii, zaczyna dbać o dawne sławy. Nie chciałby Pan w związku z tym popracować w Legii? Choćby w Akademii z juniorami?
Bardzo bym chciał i jest to moja pasja, nie dostałem jednak dotąd żadnej propozycji.
Czytaj cały wywiad w Polska The Times!








