Pierwsze oznaki wiosny w grze Podbeskidzia. Uwierzą w siebie, zanim będzie za późno?
W ostatnich ośmiu ligowych meczach piłkarze Podbeskidzia Bielsko-Biała wygrali tylko raz, ale w ich grze na początku rundy wiosennej pojawił się promyczek nadziei na poprawę. Ostatnie tchnienia konającego czy oznaka, że podopieczni Leszka Ojrzyńskiego są bliscy przełamania?
fot. Roger Gorączniak
Po pierwszych meczach rundy w Bielsku-Białej zapanował umiarkowany optymizm. Wprawdzie Podbeskidzie niezmiennie zajmuje miejsce w strefie spadkowej, ale wiosną udaje mu się regularnie punktować. Co ciekawe, rok temu w pięciu meczach rundy wiosennej "Górale" także uzbierali sześć "oczek", a przełomowe było dla nich kolejne spotkanie, w którym zwyciężyli na wyjeździe z Ruchem 3-1. Czy są podstawy ku temu by sądzić, że teraz będzie podobnie?
"Ajwen" przejmuje pałeczkę
W Poznaniu bielszczanie przegrali swój pierwszy mecz w tym roku, ale paradoksalnie w niektórych momentach prezentowali się w nim lepiej, niż we wcześniejszych spotkaniach. Progres można było zauważyć w grze drugiej linii, gdzie ciężar rozgrywania akcji częściej brał na siebie Maciej Iwański. Wcześniej pomocnik Podbeskidzia nie wniósł do ofensywy oczekiwanej jakości, bo choć na boisku mocno pracował i spisywał się na ogół poprawnie, to w jego poczynaniach brakowało błysku czy podań zaskakujących defensywę rywala. W meczu z Lechem kilkoma zagraniami przypomniał jednak Iwańskiego z dawnych czasów - świetnie rozdzielał piłki, popisywał się doskonałym przeglądem pola i gdyby za partnerów miał lepszych egzekutorów, zapewne zapisałby na swoim koncie co najmniej dwie asysty. Widać było też jego wpływ na poprawę gry w defensywie - przy kontratakach "Kolejorza" Iwański kilka razy jako pierwszy z pomocników pojawiał się pod własnym polem karnym i przerywał ataki rywali. W Bielsku liczą na to, że "Ajwen" z meczu na mecz będzie czuł się na boisku coraz lepiej i już wkrótce przejmie pałeczkę lidera drugiej linii.
Weteran na ławkę?
Wydaje się, że wpływ na nieco lepszą dyspozycję Iwańskiego miało ustawienie obok niego Antona Slobody. W Poznaniu Słowak zagrał dopiero pierwszy raz w rundzie wiosennej, bo najpierw niespodziewanie nie znalazł się w kadrze na mecz z Widzewem, a w ostatnich tygodniach leczył kontuzję. Jesienią eksperci często wskazywali na niego jako na najjaśniejszą postać Podbeskidzia i w spotkaniu z Lechem Sloboda potwierdził swoje walory. Co prawda momentami widać było u niego brak rytmu meczowego, lepsze zagrania przeplatał ze słabszymi, ale 26-letni pomocnik to jeden z niewielu zawodników "Górali", którego pierwszym zamiarem po przyjęciu piłki nie jest "laga" do przodu. A właśnie takiej gry Podbeskidzie musi się wyzbywać.
Przed następnymi meczami Ojrzyński będzie miał twardy orzech do zgryzienia. Występem w Poznaniu duet Iwański-Sloboda zasłużył sobie na grę w kolejnym spotkaniu, ale w spotkaniu z Cracovią ten drugi będzie pauzował za kartki. Gdy jednak wróci do składu, powalczy o miejsce w wyjściowej jedenastce z Dariuszem Łatką, który w ostatnich dwóch sezonach tylko dwa razy rozpoczynał mecze "Górali" na ławce rezerwowych. 35-latek wciąż ma wystarczająco energii i ambicji by walczyć z rywalami na poziomie Ekstraklasy, ale pod względem walorów ofensywnych ustępuje Slobodzie. Czy piłkarz, który już od czterech lat stanowi trzon drużyny, straci miejsce w składzie? A może Ojrzyński znajdzie dla niego miejsce przesuwając Iwańskiego na pozycję nr 10?
Nadzieja w Lebedyńskim
Jednak nawet najlepsza forma Iwańskiego czy Slobody nie sprawi, że Podbeskidzie zacznie wygrywać swoje mecze. Leszek Ojrzyński powoli musi czuć coraz większą bezradność patrząc, jak jego podopieczni marnują kolejne doskonałe okazje pod bramką rywala. W pięciu wiosennych spotkaniach na "szpicy" grali już Jan Blażek, Krzysztof Chrapek, Charles Nwaogu, Piotr Malinowski i Mateusz Stąporski. Żaden z nich nie zaprezentował się na tyle dobrze, by zasłużyć na szansę w kolejnym meczu. Jedynym z napastników, który jeszcze nie otrzymał okazji do gry pozostaje Mikołaj Lebedyński. Były zawodnik Pogoni niedawno wrócił do zdrowia i w tej chwili stanowi największą nadzieję na to, że w ataku Podbeskidzia w końcu coś drgnie.
Problem nieskuteczności Podbeskidzia leży nie tyle w braku umiejętności, co przede wszystkim w psychice zawodników. - Mam pretensje o to, że brakuje nam wiary w swoje możliwości i umiejętności. To, jak gramy na treningach czy gierkach wewnętrznych za rzadko znajduje przełożenie w meczach ligowych. Gdy już dochodzimy do stuprocentowej sytuacji, to nie za bardzo wierzymy, że możemy strzelić bramkę - mówi wprost Iwański. Jego słowa idealnie odnoszą się do Malinowskiego, któremu w przełamaniu nie pomogło trafienie w Białymstoku. W meczu z Lechem pomocnik "Górali" zaprezentował się z dobrej strony, po przerwie rozruszał grę z przodu, ale w najważniejszym momencie, a więc sytuacji sam na sam z Gostomskim trafił wprost w niego. Przypomniało to sytuację z półfinału Pucharu Polski w 2011 roku, gdy w rewanżowym starciu z Lechem Malinowski urwał się Arboledzie i pewnym strzałem pokonał Krzysztofa Kotorowskiego. Ten sam przeciwnik, zbliżony poziom trudności, ale efekt zupełnie inny - wówczas pewności siebie nie zabrakło. Brak wiary we własne możliwości to jednak nie tylko problem Malinowskiego. Boryka się z nim cała drużyna, choć to przecież właśnie ten element w dużej mierze zadecydował o cudownym utrzymaniu Podbeskidzia w zeszłym sezonie.
Potrzebują Chmiela
Do wykonania następnego kroku naprzód bielszczanie potrzebują przede wszystkim lepszej skuteczności, ale także lepszego Damiana Chmiela. W ubiegłym roku w blasku reflektorów znalazł się Robert Demjan, ale to Chmiel był najlepiej i najrówniej grającym zawodnikiem Podbeskidzia w całych rozgrywkach. Jesienią na przeszkodzie stały mu kontuzje, a na początku wiosny jeszcze do niedawna najlepszy asystent w drużynie "Górali" jest bez formy. W meczu z Lechem nawet nie pojawił się na boisku, a jego miejsce na skrzydle zajął debiutant, Przemysław Pietruszka. Jeśli Chmiel do maja nie zacznie prezentować swojej normalnej dyspozycji, Podbeskidziu będzie ciężko powalczyć o utrzymanie. Wielu postronnych obserwatorów nie docenia jego wpływu na grę drużyny, a gdyby nie jego bardzo dobra postawa w ubiegłym sezonie, bielszczanie zapewne już teraz graliby w pierwszej lidze.
W meczu z Lechem w grze Podbeskidzia można było zauważyć pierwsze, nieśmiałe oznaki wiosny, ale podopieczni Leszka Ojrzyńskiego muszą teraz wykonać następny krok, a więc zacząć wygrywać. Choć decydująca o utrzymaniu batalia rozegra się dopiero po podziale punktów, to ostatnie cztery mecze rundy zasadniczej także mogą mieć kluczowe znaczenie. Jeśli zwycięstwami piłkarze Podbeskidzia nie odbudują w nich pewności siebie i stracą dystans do wyprzedzających ich drużyn, na odrabianie strat w maju będzie już za późno.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Pietruszka dla Ekstraklasa.net: Bramka Możdżenia była ładniejsza od mojej
Malinowski po meczu z Lechem: Nie pomogłem drużynie