menu

Piotr Stokowiec – wielki wygrany perturbacji na Konwiktorskiej

17 lutego 2013, 04:11 | Jacek Słyk

W ostatnim półroczu każdy dziennikarz, który pisał o Polonii Warszawa automatycznie zamieniał się w biegłego rewidenta, albo co najmniej księgowego, bo problemy organizacyjno–finansowe klubu tak bardzo wysuwały się na pierwszy plan, że nie sposób było pominąć ich milczeniem. O finansach Polonii napisano już niemalże wszystko, dlatego skupmy się na aspektach sportowych w zespole z Konwiktorskiej.

Kaczmarek dla Ekstraklasa.net: Polonia nadal jest silna. Ma reprezentacyjny atak

W Polonii Warszawa od kilku dobrych lat sytuacja jest niezwykle dynamiczna praktycznie w każdym elemencie funkcjonowania klubu. O wiele można posądzać klub z Konwiktorskiej, ale na pewno nie o to, że jest tam nudno. W ostatnich latach zaskakujących zwrotów akcji było tak wiele, że nie sposób ich policzyć. Jak w filmach Hitchcocka. Zaczęło się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie tylko rosło. Jednak wśród wielu zmiennych w Polonii zachowała się jedna stała. Ciekaw jestem czy zgadniecie, co mam na myśli? Zachęcam do zastanowienia się, zanim zdradzę, o jaką stałą chodzi.

Destrukcyjne metody zarządzania klubem

O destrukcyjnych metodach zarządzania klubem prezesa Wojciechowskiego napisano bardzo wiele. Chciałbym się jednak skupić na jednej z tych metod, najbardziej wyniszczającej drużynę. Mianowicie na skłonności prezesa do bardzo częstych zmian trenerów. Za kadencji JW zdarzały się rundy, kiedy zespół trenowało nawet trzech szkoleniowców.

Piotr Stokowiec - żartowniś z angielskim humorem

Skłonność ta całkowicie rujnowała drużynę pod względem sportowym. Piłkarze - pisząc kolokwialnie - głupieli. Innej taktyki uczyli się na obozach przygotowawczych, inną stosowali w środku sezonu, a jeszcze innej uczyli się od nowa pod koniec rundy. Gra trzema różnymi systemami gry w ciągu jednej rundy zdezorientowałaby nawet najbardziej inteligentnego piłkarza. Czy którykolwiek piłkarz Polonii po takim trenerskim przekładańcu wiedział jeszcze, co ma grać?

Karuzela trenerska na Konwiktorskiej

Kiedy piszę, że prezes Wojciechowski sam niszczył to, co za ogromne pieniądze budował, to w pierwszej kolejności mam na myśli horrendalną liczbę trenerów, jaką zatrudniał. Podobnych skłonności, które destrukcyjnie wpływały na drużynę, Wojciechowski miał więcej, ale ta była zdecydowanie najbardziej wyniszczająca. Jednak jak mówi stare polskie przysłowie: „Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. Opatrzność z każdej, nawet skrajnie złej sytuacji umie wyprowadzić dobro. Tym dobrem i tą stałą jest… No właśnie. Kto?

Kto jedyną stałą?

Piotr Stokowiec! Odniósł największą korzyść z częstych zmian trenerów na Konwiktorskiej. Miał szansę uczyć się warsztatu trenerskiego od Jose Mari Bakero, Pawła Janasa, Theo Bosa, Jacka Zielińskiego I i Czesława Michniewicza. Niewielu asystentów w Polsce dostało szansę pracy u boku tak dobrych fachowców. Inni uczący się tego zawodu, żeby „liznąć” hiszpańskiej, czy holenderskiej metodyki szkoleniowej, muszą zabiegać o zagraniczne staże, słono za nie płacić, a i tak nie zawsze mogą obserwować wszystkie elementy pracy pierwszego trenera. Piotr Stokowiec mógł patrzeć i uczyć się do woli, bez ograniczeń. Myślę, że w jego obecnej pracy najmocniej procentuje nauka, jaką wyniósł ze współpracy z Bakero i Bosem, bo to trenerzy z krajów o najwyższej kulturze piłkarskiej na świecie. Natomiast Janas, Zieliński I, czy Michniewicz to także są trenerzy, u których wiele można podpatrzeć. Jeśli Stokowiec od każdego z nich nauczył się jednego, najlepszego elementu pracy, to powstała z tego niezwykle interesująca mieszanka, która w warunkach polskiej ekstraklasy może gwarantować wielkie sukcesy.

Jak to się zaczęło?

Były zawodnik „Czarnych Koszul” po raz pierwszy w roli trenera na Konwiktorską zawitał w letnim okresie przygotowawczym w 2010 r. Do klubu ściągnął go Paweł Janas, który wcześniej współpracował z rudowłosym trenerem w Widzewie. Janas przyszedł do Polonii jako dyrektor sportowy, a Stokowca włączył do sztabu szkoleniowego Jose Marii Bakero. Po dymisji Baska, „Stoki” pracował jako asystent „Janosika”. Trafił pod dobre skrzydła, bo przy kim, jak przy kim, ale przy Janasie asystent ma pełne ręce roboty, przez co ma szansę nauczyć się naprawdę dużo.

Harówka Stokowca u Janasa

Paweł Janas zapatrzony w coachów z największych klubów Europy gros treningów Polonii oglądał z trybun z cygarem w ustach. Wydawał „Stokiemu” dyspozycje, jakie elementy gry na danym treningu trzeba wyćwiczyć i prowadzenie ćwiczeń pozostawiał ambitnemu asystentowi. Zresztą nie tylko prowadzenie ćwiczeń. Rozpracowywanie taktyki rywala, charakterystykę poszczególnych zawodników również powierzał asystentowi. Dla każdego początkującego trenera to najlepsza szkoła zawodu, jaką może sobie wymarzyć. Zresztą Stokowiec nie jest jedynym asystentem Janasa, który dzięki specyficznemu podejściu „Janosika” do pracy trenerskiej wypłynął na szerokie wody. Weźmy choćby obecnego trenera GKS-u Bełchatów Kamila Kieresia. O nim też krąży opinia, że wykonywał za Janasa 90% pracy trenerskiej, przez co główny boss na treningach mógł planować kolejne polowania na dziki. Dzięki tak mocnemu przetarciu w zawodzie dziś pracuje w ekstraklasie.

Podsumowanie zimowych transferów w Ekstraklasie: Gwiazdy opuściły Polskę

Czas nauki - czas pracy na własne nazwisko

Rządy prezesa Wojciechowskiego to był dla „Stokiego” czas nauki, rządy Ireneusza Króla to czas prezentacji swoich umiejętności i pracy na własne nazwisko. Zaskakująco płynnie przebiegają kolejne etapy pracy trenerskiej Piotra Stokowca. Uczył się fachu w czasach, gdy w Polonii nie dało się normalnie pracować jako pierwszy trener. A samodzielnie przejął stery w momencie, gdy już normalna praca stała się możliwa. Ireneusz Król nie wtrąca się bowiem do pracy szkoleniowej, nie traktuje trenerów jak ubezwłasnowolnione marionetki, nie ustala im składu, nie wchodzi do szatni w przerwie meczu, nie dyktuje, kto ma grać i na jakiej pozycji. Generalnie w tym aspekcie w Polonii zapanowała normalność, za którą wszyscy tęsknili. Co prawda warszawski szkoleniowiec również w erze dewelopera pracował jako pierwszy trener, ale był to tylko epizod. Poprowadził zespół tylko w jednym przegranym meczu z Widzewem.

Diametralna zmiana warunków pracy na Konwiktorskiej

Jak bardzo na Konwiktorskiej poprawiły się warunki pracy trenerskiej niech zobrazuje zdarzenie z 27 października 2012 r. kiedy to trener postanowił ukarać jednego z kluczowych i najdroższych zawodników drużyny – Edgara Caniego. Zawodnik wszedł w Bełchatowie na boisko w 90 minucie, wypracował karnego, po czym pokłócił się z Tomaszem Brzyskim o to, kto ma go wykonać. Wyrywali sobie piłkę. O kolejności wykonywania rzutów karnych decyduje określona przez trenera hierarchia.

Kaczmarek: Polonia nadal jest silna. Ma reprezentacyjny atak

Gdyby Cani stosował się do decyzji trenera, nie doszłoby do tej idiotycznej przepychanki. W opinii wszystkich obserwatorów Cani swoim zachowaniem wyprowadził kolegę z drużyny z równowagi, przez co ten nie wykorzystał jedenastki. Jednak to nie koniec ekscesów Albańczyka. Po meczu wszczynał awantury, doszło do ostrej scysji w klubowym autokarze, po czym do akcji wkroczył Stokowiec. Wyrzucił Caniego z autokaru i zawodnik musiał wracać do stolicy na własną rękę. Następnie podjął decyzję o odsunięciu piłkarza do drużyny Młodej Ekstraklasy. Rudowłosy trener następnego dnia przyznał w jednym z wywiadów, że gdyby klubem nadal kierował Wojciechowski, to wracałby do stolicy z duszą na ramieniu i w myślach już pakowałby walizki. Mając nad sobą szefa w osobie Ireneusza Króla miał pełen komfort podejmowania decyzji, ponieważ wiedział, że prezes nie pozwoli sobie na podważanie jego decyzji i autorytetu w oczach piłkarzy. Pod tym względem w Polonii zapanowała normalność. Szkoda tylko, że prezes Król ma tak duże problemy z płatnościami, bo to na pewno nie pomaga trenerowi w prowadzeniu drużyny. Ale o finansach Polonii miałem w tym artykule nie pisać.

Koszmary z przeszłości

Jak znam życie, to Wojciechowski zrobiłby z zdarzenia z Edgarem Canim wielką „szopkę medialną”, serwery tabloidów znowu by się dławiły, a w klubie poleciałby głowy i to poleciałby w całkowitym chaosie, bez zastanawiania nad przyczynami zdarzenia. Decyzje personalne podejmowane bez żadnego ładu i składu to był znak firmowy Wojciechowskiego. Drużyna znowu zostałaby rozbita. Jednak opatrzność czuwa nad Stokowcem. Kiedy stał się na tyle doświadczony, żeby objąć stery pierwszej drużyny, to klubem zaczął rządzić człowiek, który daje trenerom autonomię pracy. Bezcenne!

Czytaj koniecznie: O co Polonia powalczy na wiosnę?