menu

Ostoja Stjepanović: Jestem charakterny [WYWIAD]

24 maja 2017, 00:04 | Jakub Guder

- Gdy przeniosłem się z Kazachstanu do Vardaru Skopje, to zarabiałem siedem razy mniej, ale uznałem, że pieniądze nie są w życiu najważniejsze - mówi Ostoja Stjepanović, pomocnik Śląska Wrocław.


fot. fot. Paweł Relikowski
Z żoną Mariją
fot. fot. archiwum prywatne
Z żoną Mariją
fot. fot. archiwum prywatne
Z żoną Mariją
fot. fot. archiwum prywatne
1 / 4

Czego najbardziej brakuje ci w Polsce z tych rzeczy, które są na Bałkanach?
Rodziny, przyjaciół no i może trochę jedzenia. Żona na szczęście dobrze gotuje, chociaż teraz jest w ósmym miesiącu ciąży i pojechała do Serbii. Niedługo będzie rodzić.

To pewnie trochę jesteś myślami z nią.
Trochę tak, ale nie jest to dla mnie problem. Dobrze się tu czuje, a wiem, że tam jest wszystko w porządku. Jest u swoich rodziców. Pilnują ją może nawet lepiej niż ja (śmiech).

Termin porodu jest już po sezonie?
Na 4 czerwca – dwa dni po ostatnim meczu.

Czyli zdążysz do niej dojechać.
Zobaczymy. Najważniejsze, żeby było wszystko w porządku.
[przycisk_galeria]
Urodziłeś się w macedońskim Skopje, ale jesteś wychowankiem Partizana Belgrad. Jak to się stało?
Do 16 roku życia grałem w piłkę w Macedonii, ale Partizan ma wielu skautów. Spotykaliśmy się na różnych turniejach i tam nie zauważyli. Potem pojawiła się propozycja od nich i zdecydowałem się wyjechać do Belgradu. Sam, bez rodziców. To była trudna decyzja, ale ja kocham piłkę. Od zawsze była moją największą miłością. Od małego moim marzeniem było, żeby zostać profesjonalnym piłkarzem. A Partizan to bardzo znany klub – nie tylko u nas, ale też na świecie. Dlatego byłoby trudno odrzucić taką ofertę. Zastanawialiśmy się jednak z rodzicami, bo jestem jedynakiem. Ja od razu powiedziałem, że chcę się przenieść. Poszedłem za głosem serca nie myśląc o tym, że może być trudno.

I co – było trudno?
Dla mojej mamy z pewnością, ale dla mnie też. Nie tylko na początku. Inny kraj, inny język, a wiesz jak dzieci podchodzą do tego, że nie mówisz tak jak one, czy tym samym akcentem. Rok później zmarła moja matka. To była prawdziwa szkoła życia. Wszystko się wówczas zmieniło.

Twój tata grał w piłkę?
Grał, ale nie na najwyższym poziomie. Mama trenowała piłkę ręczną. W moim domu zawsze oglądało się sport – jakikolwiek, a zwłaszcza piłkę. W 1991 roku Crvena Zvezda zdobyła Puchar Europy (dzisiejsza Liga Mistrzów – przyp. JG), a w składzie miała dwóch Macedończyków. Oglądaliśmy to, wszyscy kibicowali, euforia była wielka w całej Jugosławii. To był historyczny sukces. M.in. to spowodowało, że jeszcze bardziej zakochałem się w futbolu.

Na Bałkanach właściwie wszystkie sporty drużynowe stoją na wysokim poziomie – piłka ręczna, koszykówka, piłka nożna, piłka wodna. Twoim zdaniem – z czego to wynika?
To kwestia charakteru, ale też talentu. Moim zdaniem ludzie z Bałkanów mają zwyczajnie dużo talentu do sportu.

W Partizanie spotkałeś Mirosława Radovicia, który teraz gra w Legii. Z jakimi talentami z Bałkanów miałeś jeszcze okazję tam trenować?
Z mojej generacji jest m.in. Simon Vukcević, który potem grał w Sportingu Lizbona. Srđa Knežević trafił do Legii. Nemanja Rnić przeniósł się z Belgradu do Anderlechtu Buksela, Nikola Drinčić wylądował w Spartaku Moskwa, a potem zrobił niezłą karierę w innych klubach w Rosji. W rosyjskiej lidze grał też Nemanja Tubić. Podobnie Milan Perendija. Milan Smiljanić zakotwiczył w Espnayolu. Jeszcze mógłbym wymienić kilka nazwisk… (uśmiech).

W Polsce panuje opinia, że na Zachodzie są w stanie więcej zapłacić za zawodnika z Bałkanów, niż za Polaka o takich samych umiejętnościach; że macie po prostu lepszą markę. Zgadzasz się z tym?
Tak, ale wydaje mi się, że Polska w ostatnich latach idzie dobrą drogą. Może nie do końca się to zmieni, ale doprowadzi do tego, że Polacy będą w takiej samej pozycji.

Po tym, gdy wyjechałeś z Serbii, trochę podróżowałeś. Była Austria, Kazachstan, Cypr, Polska. Z czego to wynikało? Za każdym razem przekonywały Cię pieniądze?
Partizan z jednej strony był dla mnie bardzo dobrą drogą, ale w pewnym momencie zahamował mój rozwój. Młodych było tam dużo, trudno było się przebić. Z Belgradu byłem pięć razy wypożyczany. Straciłem wtedy dużo czasu, czekałem i liczyłem, że może tym razem dostanę szansę. Polityka jest tam taka, że jest bardzo dużo zawodników z ważnymi kontraktami, a jak ktoś się wybije, to na nim zarabiają. Miałem oferty z dobrych klubów, ale Partizan chciał za mnie dużych pieniędzy. Pojawiało się jednak pytanie, dlaczego nie gram, tylko jestem na wypożyczeniach, skoro chcą tyle kasy? Sporo się oczywiście nauczyłem na wypożyczeniach, ale też zmarnowałem trochę czasu. Gdy wyjeżdżałem do Austrii to zmieniły się przepisy i Partizan nie mógł już wypożyczać swoich zawodników. Jeśli – przykładowo – chciałby mnie wówczas oddać do Śląska, to musiałby rozwiązać mój kontrakt, a potem podpisać umowę z WKS-em, że mają na przykład po 50 proc. własności mojej karty zawodniczej. Na tej zasadzie byłem wówczas w Čukaričkach Belgrad. Klub miał jednak problemy finansowe, nie płacił na czas. Skorzystałem z tej sytuacji, rozwiązałem umowę i w ten sposób uwolniłem się też od Partizanu. Tak trafiłem do Mattersburga.

II CZĘŚĆ WYWIADU --> KLIKNIJ;nf

Przeskok z bałkańskiej piłki był duży?
Grało mi się tam dobrze, ale to nie był dobry klub na ten etap mojej kariery. Nie mogłem do końca przenieść tam wszystkiego tego, czego nauczyłem się w Belgradzie i dalej się rozwijać. To był mniejszy klub, który miał inną filozofię i nie patrzył tak bardzo do przodu.

Jakim cudem trafiłeś potem do Kazachstanu?
Po dwóch latach w Austrii uznałem, że potrzebuję czegoś innego. Wówczas ufałem jednemu menadżerowi, który miał mnie umieścić we Francji. Rozwiązaliśmy więc kontrakt, on był pewny siebie, a ja byłem młody i naiwny. Zostałem oszukany.

Oferty jednak nie było?
Tak naprawdę ciężko mi teraz powiedzieć. Ja wiem tylko, że jej nie podpisałem. Koniec końców zostałem bez niczego. Oferta z Kazachstanu była dobra finansowo, ale ja od razu wiedziałem, że to nie jest mój kierunek. Chciałem zwyczajnie cieszyć się piłką, a nie tylko zarabiać. Po rozmowach z moimi przyjaciółmi uznałem, że nie mam innego wyjścia. Nie chciałem wtedy wracać do Serbii czy do Macedonii. Stwierdziłem – dobrze, idę tam. Po sześciu miesiącach uznałem, że może i pieniądze są ważne, ale nie najważniejsze. Nie warto tam siedzieć i tracić czas. Może jeszcze warto zacząć od początku. Wpływ na moje odejście miało też to, że zacząłem się wówczas spotykać z moją przyszłą żoną.

Poznaliście się, zanim wyjechałeś do Kazachstanu?
Tak – byliśmy ze sobą dwa lub trzy miesiąca, a potem wyjechałem. Od razu jednak wiedziałem, że to jest kobieta, o którą warto się starać. Doszedłem do wniosku, że najważniejsze by stworzyć rodzinę i zacząć od początku. A że jestem charakterny to powalczyłem i otworzyłem sobie znów jakieś drogi.

Jak wygląda życie w Kazachstanie?
Wszędzie jest bardzo daleko. Czas przesunięty jest o pięć, sześć godzin do przodu. Infrastruktura, jedzenie, sklepy… Wszystko, wszystko jest inaczej. Trzeba dać wiele od siebie, aby przyzwyczaić się do niektórych rzeczy. Zarabianie pieniędzy nie ma sensu, gdy jest się nieszczęśliwym.

Powrót do Vardaru Skopje był zatem świadomą decyzją.
Jak najbardziej. To był pierwszy raz w życiu, kiedy nie słuchałem nikogo, tylko samego siebie. Jestem dumny z tej decyzji. W Kazachstanie zostawiłem trochę pieniędzy i zacząłem wszystko od początku.

Ile razy mniejszy miałeś kontrakt w Vardarze w porównaniu do tego w Kazachstanie?
Czekaj, muszę policzyć... Zarabiałem siedem razy mniej.

No to odważna decyzja…
Odważna, ale i świadoma. Może było i za późno, żeby zrobić w piłce coś więcej, ale znów mogłem cieszyć się grą. Jestem też szczęśliwy, że dostałem okazję, bym mógł spełnić swoje marzenia. Grałem w Vardarze, zdobyłem mistrzostwo Macedonii, potem trafiłem do Wisły Kraków. Gdy patrzę w przeszłość, to jestem pewny, że ta decyzja była właściwa.

Kolejnym sprawdzianem była dla Ciebie poważna kontuzja, jakiej nabawiłeś się w Krakowie.
Na takie rzeczy nie mamy już jednak wpływu. Kontuzja przytrafiła się przed drugim sezonem w Wiśle, na początku okresu przygotowawczego. Czułem się wówczas bardzo dobrze. Wszystko wskazywało na to, że rok będzie jeszcze lepszy. No ale niestety. Pojechałem na operację do Austrii, na co pozwoliła mi Wisła, za co jestem wdzięczny. Na początku było bardzo nie przyjemnie, ale potem trzeba jednak szukać pozytywów. Ja mam taki charakter, że dla mnie w życiu wszystko jest możliwe.

Jak trafiłeś na Cypr?
Po kontuzji wróciłem na koniec sezonu. Mogłem przedłużyć umowę w Krakowie, ale pojawiły się jakieś nieporozumienia z klubem i menadżerem. Była jedna opcja, druga, trzecia… Chciałem zostać w Polsce, bo bardzo mi się tu spodobało. Dobrze się tu czułem, tylko że znów ze wszystkim zwlekano. Kilka złych decyzji doprowadziło do tego, że kończyło się okienko transferowe i nie miałem dużego wyboru. Po kilku miesiącach przerwy od gry każdy obawia się, żeby podpisać umowę z zawodnikiem po kontuzji. Przyszła oferta z Cypru. Okazało się, że to piękny kraj. Finansowo też było dobrze.

Na Bałkanach cały czas żywe są narodowe sympatie i antypatie?
Tak. Wszędzie są ludzie, którzy żyją z nienawiści i tacy, którzy żyją z miłości. Nie można oczywiście zapomnieć o tym, co było, ale dużo nas też łączy – powiedziałbym nawet, że 90 proc. rzeczy nas łączy, a 10 proc. dzieli.

Ostatnio regularnie dostajesz powołania do reprezentacji Macedonii i chyba jesteś tam jednych z najstarszych zawodników.
Ostatnio w naszej reprezentacji zachodzi dużo zmian. Nasza kadra do lat 21 osiągnęła historyczny sukces i wywalczyła awans na mistrzostwa Europy, które rozegrane zostaną w tym roku w Polsce. Do tej pory nie mogliśmy powiedzieć, że mamy w zespole dużo młodych piłkarzy, lecz teraz pomału odświeżamy reprezentację. Goran Pandev, Iwan Triczkowski czy Daniel Mojsow są mniej więcej w moim wieku. W sumie z tego pokolenia jest może z dziesięciu. Oni są dobrym łącznikiem z młodzieżą, która potrzebuje jeszcze doświadczenia. Nie można przecież od razu zrzucać na nią całej odpowiedzialności.

Gdzie wrócisz, gdy już nie będziesz grał w piłkę – do Serbii czy do Macedonii? A może zostaniesz w Polsce?
Nie miałbym nic przeciwko temu. Czuję się tu naprawdę dobrze. Język, kultura, mentalność – wszystko jest bardzo podobne. Decyzji jeszcze nie podjęliśmy, ale naszym centrum jest Belgrad. Żona pochodzi z tego miasta.


Polecamy