Oceny piłkarzy Lechii za mecz z Koroną: za dużo schematu, za mało ryzyka
Lechia Gdańsk tylko zremisowała z Koroną Kielce 0:0. Tylko, bo grała u siebie i z paroma klasowymi zawodnikami w składzie. Oto oceny jakie wystawiliśmy biało-zielonym.
fot. KAROLINA MISZTAL/POLSKA PRESS
Oceny piłkarzy Lechii za mecz z Koroną (w skali 1-10):
Marko Marić (5) – W zasadzie to ani razu nie został przez Koronę wystawiony na poważną próbę. Gdyby wziął na mecz „Morfinę” Twardocha albo inną opasłą powieść, to spokojnie dałby radę przeczytać parę rozdziałów, bo tak niewiele miał do bronienia.
Grzegorz Wojtkowiak (5) – Wrócił po krótkiej przerwie związanej z kontuzją. Poradził sobie całkiem nieźle. Wykazał ochotę do współpracy ze skrzydłowym. Pozwoliło to Lechii osiągnąć przewagę w trzech-czterech akcjach na prawym boku. Jedna z nich mogła (powinna?) zakończyć się golem.
Rafał Janicki (5) – Na poziomie, jak reszta obrońców. Nie pozwolił na to, by któryś z zawodników Korony wjechał z piłką w pole karne Lechii. Dlatego też skończył mecz na zero z tyłu.
Mario Maloca (5) – Na dobrą sprawę to nie miał za dużo okazji, by się wykazać. Korona po prostu nie atakowała. Jedna akcja, dwie i nic więcej. Pozostało mu więc zbierać oddane za darmo piłki i później wprowadzać je do gry.
Neven Marković (5) – Pierwszy z trzech debiutantów. Całkiem przyzwoicie zagrał. Nogi nie odstawiał, parę piłek odebrał. Nie za bardzo jednak wiedział, w jaki sposób współpracować z Peszką. Nie ma co się dziwić, wspólnych treningów to mieli tyle, że można by je policzyć na palcach jednej ręki.
Maciej Makuszewski (5) – Dostał opaskę kapitana. To podziałało na niego mobilizująco. Częściej niż dotąd był pod grą, częściej podejmował ryzyko. Słabo było jednak z jego ostatnim podaniem. Jeżeli w jednej lub dwóch sytuacjach, które przecież wykreował, podniósłby głowę i poszukał partnera, to efekt mógłby być lepszy.
Ariel Borysiuk (5) – W odbiorze bez zarzutu. Szkoda jedynie, że nie chciał (nie umiał?) zabrać się za rozegranie. To przecież w Lechii kulało, zwłaszcza w drugiej połowie. I w paru poprzednich meczach, naturalnie.
Aleksandar Kovacević (5) – On także zadebiutował. Wpisał się w krajobraz walki i nic poza tym. Kibice życzyliby sobie, żeby prócz nieodpuszczania dołożył coś ekstra, to znaczy narzucił tempo, nadał rytm, pograł na jeden kontakt. Bo szarych walczaków to już się naoglądali.
Michał Mak (4) – Wyjątkowo zagrał w środku pomocy. Miał jedną okazję. Zmarnował. Kopnął tylko w lewy słupek. Tylko, bo miał czas na podjęcie decyzji, a i odległość nie była jakaś strasznie spora – raptem dwanaście-trzynaście metrów.
Sławomir Peszko (4) – Wiele się po nim spodziewano. Chyba za wiele. W pierwszym meczu po prostu nie dał rady w pojedynkę rozmontować przeciwnika. Debiut z gatunku tych do zapomnienia.
Grzegorz Kuświk (4) – Beznadziejne ma to wejście do Lechii. Zagrał po raz siódmy (piąty od początku) i jeszcze nie zdobył debiutanckiej bramki. Czy to kwestia przygotowania fizycznego, czy niezrozumienia z kolegami – nie wiemy. Kuświk to przecież przyzwoity napastnik. W ostatnim sezonie strzelił czternaście goli. We wcześniejszym – dwanaście.
Weszli z ławki:
Adam Buksa (4) – Dostał niecałe pół godziny. Nic jednak nie wskórał.
Gerson i Milos Krasić grali zbyt krótko, by ich ocenić. Odnotujemy natomiast to, w jaki sposób zostali przywitani. Otóż 11 tys. widownia nagrodziła obu gromkimi brawami.