menu

Oceniamy lechistów za mecz z Wisłą: W obronie jak spłoszone kury

17 sierpnia 2014, 21:19 | jac

Lechia Gdańsk przegrała z Wisłą Kraków 1:3 (0:1). Niezadowolenie w jej szeregach wynikać powinno nie tylko z wyniku, ale i z samej gry. Do własnej szesnastki lechiści wpuszczali przeciwników często, sami natomiast mieli duże problemy z wykończeniem akcji. Oto jak ich oceniliśmy.

Dariusz Trela (5) – Wbrew temu, co sugeruje wynik swoje wybronił. W pamięci mamy interwencje po próbach Macieja Sadloka czy Semira Stilicia. Niestety, utkwiło nam też niepewne łapanie piłki w pierwszej połowie i kompletny brak komunikacji z całą linią defensywną.

Mateusz Możdżeń (3) – Drugi raz z rzędu po jego podaniu odgwizdano dla Lechii jedenastkę. Problem polega jednak na tym, że Możdżeniowi bardzo słabo szło dziś w destrukcji. Sadlok hulał jego stroną często, choć jeszcze do niedawna był piłkarzem wypalonym.

Rafał Janicki (3) – Powinien warczeć i policzkować kolegów z obrony, bo to w jaki sposób reagują na grę przeciwników woła o pomstę. Sam oczywiście powinien popełnić harakiri. Młodzieżowemu reprezentantowi Polski i kapitanowi Lechii nie przystaje popełniać tylu błędów. Na skrócie z dzisiejszego meczu wszystko widać.

Tiago Valente (3) – Maczał palce w dwa pierwsze stracone gole. Wygląda na kogoś, komu nie wytłumaczono, co należy do jego obowiązków. Jutro szerzej napiszemy o jego występie. Po pięciu kolejkach kompletnie nie mamy do niego przekonania.

Nikola Leković (3) – Elektryczny. Źle przyjmował (skończyło się stratą i strzałem w słupek) i źle podawał (zazwyczaj górą lub w aut). Najwyraźniej potrzebuje bodźca w postaci prawdziwego konkurenta, który pokaże mu, że w składzie nie ma świętych krów.

Maciej Makuszewski (4) – To po faulu na nim podyktowano rzut karny. Sędzia mógł go odgwizdać, ale chyba nie musiał – nie ukrywajmy, że „Maki” zawsze dodaje coś od siebie. Trafnie zresztą został określony przez Mateusza Bąka mianem „cziłały”, czyli kogoś, kto trochę krzyczy i prowokuje. Wracając do jego występu, to był on przeciętny. Mamy przecież w pamięci zmarnowany kontratak 4 na 1.

Ariel Borysiuk (3) – To jego dotąd najsłabszy występ. Przede wszystkim nie wspomagał środkowych obrońców, dzięki czemu Wisła miała tak wiele miejsca na dwudziestym metrze. Dostał też głupią kartkę. Zszedł z boiska po 66 minutach. W naszym odczuciu – o kwadrans za późno.

Daniel Łukasik (3) – Oddał jeden strzał. Naturalnie – w trybuny. Co nam się głównie nie podobało w jego grze, to niedotrzymywanie kroku rywalom i proste błędy w ustawieniu. To skandal, że defensywny pomocnik pozwala na swobodną wymianę podań w okolicach własnej pola karnego. Ale nie tylko on jest temu winien.

Stojan Vranjes (5) – Wykorzystał jedenastkę (po raz trzeci w sezonie!), miał kilka ciekawych, udanych zagrań. To jeden z niewielu lechistów, do którego nie wypada mieć pretensji za ten mecz. Podobny wniosek wysunęliśmy po poprzednim spotkaniu, także przegranym.

Piotr Grzelczak (3) – Zmarnował fantastyczne podanie od Vranjesa, strzelając z 12 metra wysoko nad bramką. Generalnie wypadł bardzo przeciętnie. W szalonej wymianie ciosów raczej nie uczestniczył. A jeśli tak, to jego udział był znikomy.

Bartłomiej Pawłowski (5) – W Lechii po raz pierwszy na szpicy. Nie grał samolubnie, raczej starał się współpracować. Raz trafił w słupek, dwa lub trzy – fajnie wymienił piłkę, co stworzyło zagrożenie. Nie skreślajmy tego zawodnika. Być może jest mu pisana rola napastnika, a nie skrzydłowego.

Weszli z ławki:
Marcin Pietrowski
(4) – Nie zagrał nic specjalnego. To zresztą dziwne, że trener Machado przy niekorzystnym wyniku wprowadził najpierw defensywnego pomocnika.
Danijel Aleksić – Wszedł na ostatni kwadrans i oddał dwa groźne strzały. Pierwszy zablokował Arkadiusz Głowacki, po drugim natomiast piłka minimalnie minęła prawy słupek.
Adam Buksa grał zbyt krótko, by go ocenić.