Miałaś Lechio złoty róg, miałaś Lechio czapkę z piór... [KOMENTARZ]
Narodziny polskiego Arsenalu – w ten czy w inny sposób z Lechii śmieje się teraz pewnie cała piłkarska Gdynia, i nie tylko. Inni mówią, że żal takiej drużyny – że wreszcie w Gdańsku udało się coś zbudować, a i tak skończyło się jak zawsze. Jakby nie patrzeć – skończyło się tak na własne życzenie ekipy Biało-zielonych.
Komentarze po ostatniej kolejce, jak nietrudno się domyślić, są skrajne, w zależności od długości i szerokości geograficznej pod którą są wygłaszane. A to, że Lechia się sfrajerzyła (o tym za chwilę), że Jagiellonia zagrała wybitny sezon, a Legia... no cóż, wiadomo, w jaki sposób stołeczny klub jest odbierany przez lwią część kibiców w kraju. Ale nie da się przejść obojętnie obok rewelacyjnej postawy warszawian pod wodzą Jacka Magiery i niesamowitego pościgu, który stał się ich udziałem. W chwili zwolnienia Besnika Hasiego "legioniści" zajmowali 14. lokatę, tracąc 10 „oczek” do prowadzącej Termaliki (!), Jagiellonii i Lechii. Po kolejnych sześciu spotkaniach, czyli na półmetku sezonu zasadniczego gracze Legii byli wprawdzie już na 5. miejscu, ale stratę zmniejszyli ledwie o 2 punkty. Na koniec rundy rewanżowej tracili już tylko punkt do podopiecznych Michała Probierza, wyprzedzając Lechię o 5 punktów. Sezon miał być spisany na straty, a warto zauważyć, że przy takich rozstrzygnięciach, jakie padły w rundzie finałowej, Legia zdobyłaby mistrzostwo nawet bez podziału punktów. W żaden sposób nie wypada zatem umniejszać triumfu „Wojskowych”.
Mówi się, że mecze wygrywają napastnicy, ale trofea – defensywa. No cóż, Lechii to nie dotyczy. Zespół Piotra Nowaka, choć w decydującej części sezonu nie stracił nawet jednej bramki, kończy sezon bez premii za awans do europejskich pucharów.
Odkąd w Gdańsku dokonała się rewolucja właścicielska, trenerska i transferowa, piłkarze BKS-u zajmowali najpierw czwarte, następnie dwukrotnie piąte i w tym roku ponownie czwarte miejsce. Piękny stadion, wysoki budżet i kolejny rok, koniec końców – poniżej oczekiwań. Spośród wszystkich wyśmiewających, a jednocześnie nadających się do cytowania komentarzy, najtrafniejszy wydaje się właśnie ten o narodzinach polskiego odpowiednika Arsenalu. Przy czym The Gunners potrafią choć częściowo zatrzeć złe wrażenie triumfami w krajowym pucharze. Lechia przegrała w tym roku wszystko, co było do przegrania. Na własne życzenie i w pełni zasłużenie.
Nie żeby Legia zagrała w Warszawie wybitnie, bo zagrała słabo. Tyle tylko, że to Lechia, chcąc na pewno awansować do pucharów, musiała ostatni mecz sezonu bezwzględnie wygrać. Tymczasem zamiast walki o każdy skrawek boiska i wymiany ciosów na miarę bokserów wagi ciężkiej zobaczyliśmy człapanego. Jeden celny strzał przez 90 minut w starciu dwóch drużyn, które walczyły bezpośrednio o mistrzostwo Polski, a także pewnie większe premie – bo przecież Lechia wygrywając zapewniłaby sobie co najmniej wicemistrzostwo. Nie było motywacji czysto sportowej, nie widać było by mobilizujące okazały się nawet pieniądze – zobaczyliśmy tylko beznamiętną, pozbawioną ambicji kalkulację, która aż do ostatniej chwili mogła zakończyć się tragicznie dla jednej ze stron, i tak też się stało – padło na Lechię, choć równie niewiele zabrakło, by zabójczy strzał trafił w Legię.
Jaka z tego lekcja dla Lechii? Najlepszą obroną jest atak. A najlepiej, gdy trwa dłużej niż 5 minut.
Wygląda na to, że w najważniejszym meczu sezonu Lechię ponownie – jak w marcu w Poznaniu – zawiodły przede wszystkim nie umiejętności piłkarskie, ale głowy. Ponownie odcięło prąd Sławomirowi Peszce, który znów osłabił zespół w arcyważnym momencie. Zabrakło fantazji, odwagi, kreatywności w stwarzaniu sytuacji. Jeden celny strzał w najważniejszym meczu w historii klubu - to brzmi jak kiepski żart. Zwycięstwo dałoby mistrzostwo Lechii, kalkulacja – wywaliła gdańszczan poza podium.
W kwietniu, po pierwszej multilidze w roku pisałem: W poprzednich latach do zdobycia mistrzostwa Polski trzeba było zgromadzić co najmniej 43 punkty (a w sezonie 2013/14 Legia wywalczyła 50 punktów). Nazwijcie mnie człowiekiem małej wiary, ale szanse Lechii na osiągnięcie takiego dorobku określić umiem tylko jednym słowem – matematyczne.
Chętnie to odszczekam, jeśli okaże się inaczej. Być może Piotr Nowak przygotował na finisz rozgrywek coś ekstra, tego nie wiem. Wiem za to, że Lechia, aby zagrać w europejskich pucharach, musi zagrać jeszcze 7 bardzo dobrych meczów. Tymczasem Arce Gdynia wystarczy „tylko” jedno rewelacyjne spotkanie – z Lechem w finale Pucharu Polski. Gdyby Gdynianie ukradli rywalom zza miedzy miejsce w rozgrywkach UEFA, pretendent do tytułu przegranych roku mógłby być tylko jeden.
Było blisko, naprawdę. Bardzo cienka potrafi być granica między bohaterem, a największym przegranym.
EKSTRAKLASA w GOL24
Więcej o EKSTRAKLASIE - newsy, wyniki, terminarz, tabela, strzelcy
#TOPSportowy24 - SPORTOWY PRZEGLĄD INTERNETU
[wideo_iframe]//get.x-link.pl/5bcf3d17-b247-6342-3898-89eade7f6960,dbc28b01-7f32-28c1-07ad-eaa0fbd877b6,embed.html[/wideo_iframe]