menu

Ghańczycy załatwili Barcelonę. Milan niespodziewanie wygrał z "Dumą Katalonii"

20 lutego 2013, 22:35 | Daniel Kawczyński

Tej nocy Mediolan nie pójdzie spać, żaden koneser futbolu nie zmruży oka. To się nazywa piękno futbolu! Skazywany na pożarcie, przeżywający ciężkie chwile Milan dokonał rzeczy niebywałej. Dzięki fantastycznemu wyszkoleniu taktycznemu zupełnie przyćmił wielką Barcelonę. Zagrał wspaniale, bez kompleksów i nie bez... kontrowersji. Jest o krok kolejnej rundy.

Drogba i Sneijder nie postraszyli Schalke. Cenny wyjazdowy remis Niemców z Galatasaray

Maj, Ateny, 1994 rok, finał Ligi Mistrzów. Naszpikowany gwiazdami słynny "Dream Team" Johana Cruyffa gra o kolejne, najcenniejsze trofeum w Europie z pokaleczonym Milanem. Włosi osłabieni brakiem takich zawodników jak Marco van Basten czy Gianluigi Lentini zdają się być kompletnie bez szans! Tymczasem team Fabio Capello rozgrywa najlepszy mecz w swojej historii i zapisuje się w niej złotymi głoskami. Skazywany na straty, wygrywa 4:0!

Luty, Mediolan, 2013 rok, pierwszy mecz 1/8 finału Ligi Mistrzów. Pretendująca do ostatecznego triumfu Barcelona podejmuje pokaleczony Milan. Jeszcze nigdy nie uchodziła za tak wielkiego faworyta. Gospodarze co prawda są na fali wznoszącej, ale grają nienajlepiej i w konfrontacji z katalońskim walcem zdają się nie mieć szans. Boisko ma jednak własne prawa...

- Jeśli Barcelony przebywa przy piłce przez 65 procent czasu, to my musimy jak najlepiej wykorzystać pozostałe 35 - mówił na przedmeczowej konferencji prasowej Massimo Allegri. Milan zdawał sobie sprawę, że otwarta rywalizacja z Katalończykami będzie niczym samobójstwo. Stąd też świadomie oddał inicjatywę, ale wcale nie zrezygnował z ofensywnych poczynań. W pierwszym kwadransie wypracował dwie znakomite okazje. Najpierw wypuszczony w tempo na prawym skrzydle Stephane El Sharawy błyskawicznie wbiegł w pole karne i znalazł się w bliskiej odległości od bramki, ale w decydującym momencie za bardzo wypuścił sobie piłkę i Carles Puyol zdążył wybić poza linię końcową. Po dośrodkowaniu z kornera Kevin Prince Boateng uderzył minimalnie nieczysto obok lewego rogu. Akcję mógł jeszcze zamknąć przy dalszym słupku Giampaolo Pazzin, ale nie zdążył.

Gospodarze całe serce wkładali w defensywę. Za każdym razem gdy Katalończycy próbowali w swoim stylu rozgrywać piłkę, Milaniści podchodzili jak najbliżej i skutecznie to uniemożliwiali. Gdy przyjezdnym udało się wymienić kilka dobrych podań, natychmiast stawiano na szczelne krycie. Świetną pracę wykonywał zwłaszcza duet stoperów Philipp Mexes - Cristian Zapata, wspomagany przez Riccardo Montolivo. Cel został osiągnięty. Barca nie potrafiła rozwinąć skrzydeł. W pierwszej połowie oddała raptem jeden celny strzał. Zawodnicy Jordiego Roury sprawiali wrażenie bezradnych. Nie szukali innych środków na stworzenie zagrożenia np. poprzez próby z dystansu. Bez polotu prezentował się Leo Messi, często tracił piłkę po indywidualnych szarżach. Kompletnie nie istniał Andres Iniesta.

"Rossoneri" z pełną świadomością rzadko przechodzili do ataku chyba, że okazja ku temu naprawdę się opłaca. Przy większości zamiarów brakowało dokładności, albo metody na sforsowanie szeregów obronnych Barcelony. Do czasu. Drugą połowę Milan rozpoczął bardzo żywiołowo - w 57. minucie przy pomocy karygodnej pomyłki sędziego wprawił w euforię całe San Siro. Z rzutu wolnego potężnie huknął Montolivo, piłka odbiła się najpierw od jednego z graczy Barcy, następnie trafiła w rękę Zapaty i spadła na 15. metr, gdzie do futbolówki dopadł Boateng i świetnym uderzeniem w lewy róg pokonał Victora Valdesa. Craig Thompson pomimo licznych protestów, nie odgwizdał ewidentnego przewinienia. Najbardziej niepokornych ukarał żółtymi kartkami, nakazując wznowić grę od środka.

Z drugiej strony tak naprawdę wicemistrzowie Hiszpanii powinni mieć pretensje tylko do siebie. Prawdą jest, że bramkę stracili w niesprawiedliwych okolicznościach, jednak to co pokazywali na boisku nie stanowiło żadnych argumentów przemawiających za zwycięstwem. Po stracie bramki w ogóle nie wyciągnęli niezbędnych wniosków. Nadal sporadycznie szukali zagrożenia strzałami z dystansu. Gdy już to zrobili, to bez efektu (Iniesta tuż obok słupka, Xavi nad poprzeczką z rzutu wolnego). A Milan? Milan po prostu czynił swoje. Taktycznie rozegrał mecz po mistrzowsku. I żeby nikt nie mówił, że wygrał dzięki pomocy sędziego, w 81. minucie wbił drugą bramkę. Tym razem nie było już żadnych wątpliwości. Rezerwowy M'baye Niang podał do Shaarawy'ego, ten natychmiast wypatrzył nieupilnowanego Sulleya Muntariego, który uderzeniem z prostego podbicia w długi róg nie dał Valdesowi żadnych szans.

W końcówce Barcelona nawet nie próbowała się zorganizować. Na klęskę bez wątpienia zasługiwała, sama się na nią skazała. Ale to jeszcze nie koniec. Dzisiaj zobaczyliśmy jak futbol jest piękny i nieprzewidywalny. Na Camp Nou dziać się będzie wiele i wiele może się jeszcze zmienić.

Daniel Kawczyński Twitter


Polecamy