Legii wystarczyła jedna dobra połowa, by rozstrzygnąć losy dwumeczu z The New Saints
W pierwszej połowie pachniało sensacją w walijskim Wrexham. Jednak po przerwie legioniści obudzili się i wbili rywalowi trzy bramki, które w praktyce rozstrzygnęły losy dwumeczu z The New Saints.
Zobacz więcej zdjęć z meczu The New Saints - Legia Warszawa!
Legia pokazała dzisiaj dwa oblicza. Pierwsza połowa była jedną z największych kompromitacji polskich drużyn na tym etapie kwalifikacji Ligi Mistrzów. Na całe szczęście na drugie 45 minut wyszedł już zupełnie inny, lepszy zespół. Blamażu udało się uniknąć, kolejny etap eliminacji jest już w zasięgu ręki, a rewanż pozostaje formalnością. To właściwe jedyne, co może budować w postawie mistrza Polski, bo gra to już zupełnie inna bajka. I niech tego faktu nie przysłania nam całkiem korzystny wynik, bo w ten sposób awansować do Ligi Mistrzów po prostu się nie da. Pozostaje mieć nadzieję, że trener Jan Urban udzieli piłkarzom ostrej reprymendy i wyciągnie wnioski z fatalnej pierwszej połowy.
To miał być łatwy spacerek. Sparing tyle, że o stawkę. Legia chyba za dużo nasłuchała się wypowiedzi deprecjonujących klasę dzisiejszego rywala, bo na boisko nie wyszła nawet jak na sparing tylko gierkę towarzyską po mocno zakrapianej imprezie. Zaczęło wprawdzie obiecująco, gdy Phill Baker po wrzutce Miroslava Radovicia omal nie pokonał własnego bramkarza (piłka trafiła w poprzeczkę).
Kto myślał, że to sygnał do ataku, bardzo się rozczarował. W 11. minucie TNS sensacyjnie objęło prowadzenie i to po jakże kuriozalnej akcji. Ryan Fraughan nieudanie próbował dośrodkować w pole bramkowe. Wydawało się, że niebezpieczeństwo zażegna dobrze ustawiony Jakub Wawrzyniak, ale nie wiedzieć czemu przepuścił piłkę, która skozłowała tuż przed Dusanem Kuciakiem i między jego nogami wpadła do siatki.
Stracony gol miał być tylko wypadkiem przy pracy, mobilizującym legionistów do szybkiej odpowiedzi. Tymczasem zamiast ożywienia i huraganowych ataków, oglądaliśmy dzieci zagubione we mgle. Gra kompletnie się nie kleiła, brakowało jakiegokolwiek pomysłu na stworzenie ataku. Panował wszechobecny chaos. Silne i niecelne strzały seriami leciały w trybuny. Drobnym wyjątkiem była akcja z 38. minuty, kiedy Paul Harrison wyszedł do Marka Saganowskiego przy linii końcowej. "Sagan" natychmiast wycofał do Władimera Dwaliszwilego, który jednak dał się uprzedzić obrońcom.
Najgorsze to mistrz Walii sprawiał o wiele lepsze wrażenie, wyłuskiwał piłkę w środku pola, mijał obrońców jak tyczki. Na dobrą sprawę w pierwszej połowie powinien prowadzić 3:0. W 40. minucie Dusan Kuciak wyciągnął się jak struna, by zatrzymać strzał Michaela Wilde na dalszy słupek. Za chwilę w pojedynku jeden na jeden z Alexem Darlingtonem od ponownej wędrówki do siatki uratował go słupek. Obie akcje przeszły lewą stroną boiska, za która odpowiadał Jakub Wawrzyniak i w obu przypadkach dał się ograć i wyprzedzić jak przedszkolak. Zresztą nie tylko on nawalał. Tak naprawdę nawalała cała drużyna i to naprawdę poniżej granic wszelkiej krytyki.
Druga połowa po prostu musiała wyglądać inaczej. Z ust trenera Urbana musiało wyjść kilka cierpkich, szczerych, niekoniecznie miłych słów. Co się nie stało - poskutkowało. Legia wyglądała o niebo, niebo lepiej i w drugich trzech kwadransach zaprezentowała się już tak jak oczekiwano.
Wejście smoka w wielkim stylu zanotował Michał Kucharczyk. W przerwie zmienił Miroslava Radovicia, a już minutę po zmianie stron doprowadził do remisu. Akcja zaczęła w środku pola. Futbolówkę na lewym skrzydle dostał Jakub Kosecki, przebiegł kilkadziesiąt metrów i widząc zmierzającego w pole karne Kucharczyka postanowił zagrać w tempo. Rezerwowy dopadł do futbolówki i bez zastanowienia kropnął z kilkudziesięciu metrów prosto do bramki.
Kibice ledwo zaczęli świętować bramkę wyrównującą, a 60 sekund później losy meczu odwróciły się na korzyść mistrza Polski i to w niecodziennym stylu, uwielbianym przez piłkarzy angielskiego Stoke. Strzelec bramki na 1:1 wyrzucił piłkę daleko z autu prosto w pole karne, gdzie Marek Saganowski zgubił krycie i głową pokonał bramkarza. Legia błyskawicznie wróciła do gry i zaczęła podporządkowywać spotkanie pod własne dyktando.
Na skromnej przewadze nie zamierzano poprzestawać. Walijczykom dawały się we znaki trudy poprzedniej części. Nie byli już w stanie podjąć walki w ofensywie, za to cały czas rozpaczliwie próbowali rozbijać ataki przyjezdnych. Na siedemnaście minut przed końcem Jakub Kosecki zadał im trzeci cios. Wypuszczony fantastycznym podaniem Dominika Furmana, potężnie przymierzył z 17 metrów. Na obronę nie było szans.
Na drugiego gola polowali jeszcze Saganowski i Kucharczyk. Pierwszy zaskoczył z kopnięciem z półobrotu pod poprzeczkę, czym zmusił walijskiego golkipera do nadludzkiego wysiłku. Drugi starał się zaimponować indywidualnymi popisami, niestety w finalnych momentach nie dostrzegał kolegów. Wolał sam kończyć szarże w polu karnym, co niestety nie przełożyło się na kolejne bramki.