menu

Lech zniszczył twierdzę Gdańsk i powrócił na fotel lidera! Dramatyczna końcówka (ZDJĘCIA)

24 maja 2015, 19:44 | jac

W hitowym meczu 34. kolejki T-Mobile Ekstraklasy Lech Poznań wygrał w Gdańsku z Lechią 2:1 (1:0). Dzięki zwycięstwu powrócił na pierwsze miejsce, spychając z niego Legię Warszawa. Niewykluczone, że właśnie ten mecz zadecyduje o losach mistrzowskiego tytułu.

Lechia Gdańsk - Lech Poznań
fot. KAROLINA MISZTAL/POLSKA PRESS
Lechia Gdańsk - Lech Poznań
fot. KAROLINA MISZTAL/POLSKA PRESS
Lechia Gdańsk - Lech Poznań
fot. KAROLINA MISZTAL/POLSKA PRESS
Lechia Gdańsk - Lech Poznań
fot. KAROLINA MISZTAL/POLSKA PRESS
Lechia Gdańsk - Lech Poznań
fot. KAROLINA MISZTAL/POLSKA PRESS
Lechia Gdańsk - Lech Poznań
fot. KAROLINA MISZTAL/POLSKA PRESS
Lechia Gdańsk - Lech Poznań
fot. KAROLINA MISZTAL/POLSKA PRESS
Lechia Gdańsk - Lech Poznań
fot. KAROLINA MISZTAL/POLSKA PRESS
Lechia Gdańsk - Lech Poznań
fot. KAROLINA MISZTAL/POLSKA PRESS
1 / 9

Wygrać i powrócić na fotel lidera – z takim właśnie celem piłkarze Lecha podeszli do niedzielnego pojedynku. Zadanie wydawało się niełatwe, wszak Lechia to czwarta siła ligi i jedyny zespół, który nie przegrał u siebie żadnego z ostatnich dziewięciu meczów. Ale trener Maciej Skorża powtarzał swoim podopiecznym, że nie ma rzeczy niemożliwych. Tę wiarę budował w oparciu o przykład z Warszawy, gdzie Lech niedawno wygrał z Legią 2:1.

O co toczyła się dzisiaj gra pokazały dwa pierwsze kwadranse meczu. Obie drużyny zaczęły ostrożnie, żeby nie powiedzieć zachowawczo. Ani jedni, ani drudzy nie narzucili szalonego tempa. Lech od początku próbował przetrzymywać piłkę, ale miał duży kłopot, żeby zrobić z niej użytek na połowie Lechii, na której dzielił i rządził Gerson. Zresztą po stronie gości równie świetnie bronił Paulus Arajuuri. Fin krótko trzymał Kevina Friesenbichlera i równie dobrze radził sobie ze schodzącymi skrzydłowymi.

Pierwsza zaatakowała Lechia. Po celnym, choć lekkim uderzeniu Sebastiana Mili z rzutu wolnego, w 24. minucie indywidualnie przedarł się Bruno Nazario. Brazylijczyk zszedł z piłką do środka i tuż przed szesnastką kopnął przy lewym słupku. Próba była nie najgorsza, niemniej zwycięsko wyszedł z niej bramkarz Lecha, Jasmin Burić, który zbił piłkę do boku.

Lech rozpędzał się dość wolno, ale sukcesywnie. Piąty bieg wrzucił w 30 minucie, gdy wyszedł na prowadzenie. Bramkową akcję zapoczątkował Zaur Sadajew. Czeczen wyrzucił dwóch obrońców do boku, po czym prostym zamachem zmylił ich, dogrywając do środka do Łukasza Trałka. Kapitan Lecha szybko zdecydował się na strzał. Ostatecznie wyszło z tego podanie do Kaspera Hamalainena, któremu pozostało dostawić nogę.

Od początku drugiej połowy do głosu zaczęła dochodzić Lechia – głównie za sprawą Stojana Vranjesa. Bośniak, tak jak w poprzednich meczach, dwoił się i troił: raz strzelał z dystansu, innym razem głową po rzucie rożnym. Najlepszą okazję miał w 54. minucie. Wypracował mu ją Nazario, który znalazł wolną przestrzeń na lewym boku i płasko dograł w pole karne. Vranjes wbiegł na wślizgu i w zasadzie o centymetry minął się z piłką. Gdyby zdążył ją musnąć, to Lechia doprowadziłaby do wyrównania.

Z każdą minutą mecz nabierał rumieńców. Lechia zwietrzyła szansę, a Lech wcale nie czuł się od niej gorszy. W efekcie wyszła nam bokserska wymiana ciosów. Między 60. a 70. minutą obie drużyny stworzyły po dwie dogodne sytuacje. Po stronie Lechii mieli je kolejno Maciej Makuszewski i Kevin Friesenbichler. Ich próby w genialny sposób obronił jednak Burić. Lech z kolei odpowiadał Dawidem Kownackim i Szymonem Pawłowskim. Ten pierwszy wychodził nawet w cztery oczy z Łukaszem Budziłkiem, lecz w ostatniej chwili piłkę zdołał mu wygarnąć powracający na sprincie eks-lechita, Grzegorz Wojtkowiak.

W 74. minucie Lech podwyższył prowadzenie na 2:0. O dziwo jednak bramkę wypracowali mu rywale, a konkretnie stoper Rafał Janicki, który nie porozumiał się ze swoim bramkarzem. Bezpańską piłkę przejął Pawłowski i z łatwością wpakował ją do siatki. 1,5 tys. grupie kibiców z Poznania teoretycznie pozostało odpalić race i zaprezentować oprawę: od miasta do miasta po mistrzostwo i basta.

Lechia grała dzisiaj jednak z sercem i w doliczonym czasie w końcu dopięła swego. Kontaktowego gola strzeliła z rzutu karnego. Sędzia podyktował go za dotknięcie piłki ręką przez Dariusza Formellę (napastnik Lecha otrzymał czerwoną kartkę). Do jedenastki poszedł Vranjes i pewnym uderzeniem w prawy róg nie dał szans wprowadzonego na boisko Maciejowi Gostomskiemu.

Do ostatniej minuty wynik wcale nie był przesądzony. Upływający czas jedynie podkręcał atmosferę, mnożył pytania, nie odpowiedzi. Lechia zaraz po zdobyciu bramki na 2:1 mogła doprowadzić do wyrównania. Dlaczego jednak gol nie padł wie tylko Gostomski, który jakimś cudem zdołał zbić piłkę na lewy słupek.


Polecamy