menu

Lech Kulwicki, były piłkarz Lechii Gdańsk: Po meczu Boniek się z nami wykąpał [ROZMOWA]

28 lipca 2015, 11:20 | Paweł Stankiewicz/Dziennik Bałtycki

Lech Kulwicki był kapitanem Lechii, która w 1983 roku rywalizowała w meczach z Juventusem Turyn w Pucharze Zdobywców Pucharów. Jak wspomina tamte chwile?

W muzeum Lechii jest wiele pamiątek związanych z meczem z Juventusem Turyn
W muzeum Lechii jest wiele pamiątek związanych z meczem z Juventusem Turyn
fot. Jacek Czaplewski / Ekstraklasa.net

Lechia zagra w środę z Juventusem. Lepszego meczu na 70-lecie klubu nie można sobie wymarzyć.
Oczywiście, bo to jest powrót do historii. Ciekawi mnie tylko, czy frekwencja będzie taka jak na Wolfsburgu czy Schalke. Mam nadzieję, że stadion będzie pełny i będzie frekwencja podobna do tej, z naszego meczu z Juventusem. To jest rocznica klubu i wszyscy sympatycy Lechii powinni na to spotkanie przyjść. To moje osobiste odczucie.

Jak by Pan porównał Juventus, z którym graliście, do obecnego?
Trudno porównywać. Juventus w tamtym czasie to była najlepsza drużyna w Europie, a może i na świecie. O ile pamiętam, wtedy w drużynie grało pięciu mistrzów świata z 1982 roku. Do tego Michel Platini, najlepszy piłkarz Europy, i najlepszy Polak, Zbigniew Boniek. I mamy praktycznie zespół idealny. Tak, tamten Juventus był chyba jednak mocniejszy od obecnego.

W tamtym czasie nie było losowania na żywo, internetu. W jakich okolicznościach dowiedzieliście się, że zagracie z Juve?
W nagrodę za Puchar Polski i wyniki w lidze klub zafundował nam wyjazd z rodzinami nad Balaton. Takie rodzinne wakacje. Dowiedzieliśmy się przy kolacji. Trener Jurek Jastrzębowski powiedział, że zna wyniki losowania i ogłosił totka, z kim chcemy zagrać. Różne były typy, ale jak pamiętam tylko śp. Andrzej Salach wytypował Juventus. Nie przypominam sobie kogo ja konkretnie chciałem, ale na pewno życzyłem sobie silnego rywala.

Juve było naszpikowane gwiazdami. Były obawy przed tą konfrontacją czy raczej euforia?
Młodzi zawodnicy się cieszyli. Jacek Grembocki, jak się dowiedział przy kolacji, to wpadł w euforię. Nie dziwię mu się. Miał 18 lat, a on ma taki charakter do dzisiaj, że dla niego nie ma nic trudnego. Już wtedy nikogo nie bał się na boisku. Starsi piłkarze to losowanie przyjęli z powagą. Myślę, że jak każdy wrócił do swojego pokoju, to analizował z kim przyjdzie zagrać i co się wydarzyło. To na pewno dla wielu była noc nieprzespana.

Zarobiliście dodatkowe pieniądze za Puchar Polski i grę w pucharach?
Gdzie tam. To były inne czasy. Dziś płaci się z góry i jak się dobrze gra i jest poukładane w głowie, to można życie sobie ustawić. Tamte czasy były inne. Chcieliśmy się pokazać, wybić, a nie graliśmy o pieniądze. Mieliśmy charakter, a dziś nie zawsze go widać u piłkarzy w polskich klubach.

Jak Pan wspomina wizytę we Włoszech?
Dla wszystkich to była nowość. Żyliśmy w innym systemie, a pojechaliśmy do zachodniej Europy. Każdy był ciekawy. Wtedy o paszporty było ciężko i nie można było się przemieszczać. Wyjazd potraktowaliśmy bardzo poważnie. Pojechaliśmy tydzień przed meczem na rekonesans. Sam mecz to już koncentracja, co zrobić, żeby dobrze wypaść. To jest historia. Z Juventusem każdy zespół miałby potężne problemy, nie tylko Lechia, która niedawno grała w trzeciej lidze. Kluby w Serie A dostawały od nich baty. Staraliśmy się grać jak potrafimy i wstydu w dwumeczu nie przynieśliśmy.

Udało się zrobić jakieś ciekawe zakupy podczas tego pobytu?
Nie byłem nastawiony na pamiątki czy zakupy. Mnie interesowało, żeby zobaczyć, jak kluby działają na Zachodzie, jak są zorganizowane. Może kupiłem jedynie jakąś drobnostkę dla rodziny. Teraz już nie pamiętam.

To była niepowtarzalna historia. Rozmowa z autorami książki "Lechia - Juventus. Więcej niż mecz"

Bycie kapitanem w takim meczu to zaszczyt i nobilitacja czy obowiązek wobec całego zespołu?
Jedno i drugie. Młodzi zawodnicy, nie tylko Grembocki, ale też Wójtowicz czy Marchel, patrzyli na kapitana, na jego zachowanie i na to, co robi. Miałem duży autorytet nie tylko w drużynie, ale i w klubie, ale wydaje mi się, że na niego zasłużyłem. Koledzy wybrali mnie na kapitana i chyba się nie zawiedli. Postępowałem tak, jak uważałem za słuszne, a relacje między zawodnikami na boisku były bardzo dobre. Na treningach leciały iskry, a w meczach tworzyliśmy kolektyw. To zasługa nas wszystkich, ale też Jurka Jastrzębowskiego i Józka Gładysza. Ja byłem łącznikiem między trenerem a drużyną. To był dobry podział, na którym młodzi skorzystali.

We włoskim zespole grał m.in. Zbigniew Boniek. Dało się odczuć z jego strony pozytywne nastawienie do rodaków?
Po meczu w Turynie, gdzie przegraliśmy 0:7, Boniek przyszedł do naszej szatni i z nami się wykąpał. Rozmawialiśmy. Boniek powiedział, że nie mamy się o co martwić, bo w lidze też tak wysoko wygrywają. Jego zdaniem graliśmy dobrze, a wynik był trochę za wysoki. Mieliśmy pomyśleć z kim graliśmy, zanim siebie będziemy dołować. Boniek zachował się fantastycznie, a młodych zawodników podniósł na duchu i nastawił ich optymistycznie przed rewanżem.

A jak wspomina Pan rywalizację z nim na boisku?
Boniek, gdyby nie był tak wielkim piłkarzem, nie grałby w takiej drużynie jak Juventus. Zawodnicy z szerokiej kadry Włoch nie mieli miejsca w składzie, a on grał. To świadczy o jego klasie i więcej nie trzeba dodawać. Bardzo dużo dawał drużynie i był jej potrzebny.

Rewanż przy Traugutta był wielkim przeżyciem. Ten stadion pękający w szwach...
No tak. Kiedyś mówiłem, bo w rocznicach tych wywiadów jest dużo, że gdyby stadion miał 70-80 tysięcy miejsc, to też byłby zapełniony. Ludzie byli spragnieni dobrej piłki, zobaczenia mistrzów świata. Pomimo że przegraliśmy wysoko w Turynie, to i tak przyszło około 35-40 tysięcy kibiców. Ludzie byli na drzewach, byli wszędzie.

Co czuliście, kiedy w pewnym momencie prowadziliście 2:1?
Wówczas nikt nie kalkulował, czy się cofnąć. Jurek powiedział przed meczem w Gdańsku, do młodych głównie, żeby się pokazali. Mieliśmy grać swoją piłkę, to, co potrafimy, żeby się pokazać kibicom ze strony bardziej ofensywnej. I to się udało. Zawodnicy dali z siebie więcej niż sto procent, ale tylko dlatego, że ta drużyna miała charakter i mogła wykonać takie zadanie. Oba mecze pokazały, że w Lechii drzemały duże możliwości, czego efektem był nie tylko Puchar Polski, ale też Superpuchar, bo wygraliśmy z mistrzem Polski, Lechem Poznań. Grembocki, Kruszczyński, Polak grali w piłkę bardzo dobrze, ale po tych dwóch meczach dostali takiego powera, że więcej im dały wysoka porażka i fantastyczny mecz w Gdańsku, niż jakby trenowali 3-4 lata w jakimś klubie. To było duże przeżycie, ale nabrali pewności siebie, że z każdym można powalczyć.

Mecz miał wydźwięk także pozasportowy. Wiedzieliście, że na trybunach jest Lech Wałęsa?
Nie wiedzieliśmy. W przerwie meczu w szatni słyszeliśmy: "Solidarność!, Solidarność!". Jak wychodziliśmy na drugą połowę, to dowiedzieliśmy się, że naprzeciwko trybuny honorowej siedzi Lech Wałęsa i grupa solidarnościowa. Ludzie tam patrzyli i my też zobaczyliśmy, w którym miejscu siedzi. Historyczna chwila.

Lechia zagra z Juventusem po latach, ale to mecz towarzyski. Różnica wielka?
Oczywiście. Patrząc na mecze z Wolfsburgiem i Schalke, było widać, że mecze sparingowe tracą na randze. Niedługo będą odchodzić do lamusa. Te 5-6 tysięcy widzów na tak dużym stadionie to jednak nie było zbyt dobre wrażenie. Lechii te mecze na pewno coś dały, ale drużyny niemieckie dopiero przygotowują się do sezonu. Mecze mistrzowskie i pucharowe to sól futbolu, bo kibic chce walki o punkty i puchary i na takie mecze przyjdzie. My też na to czekamy, bo wtedy trybuny będą zapełnione.

Dziennik Bałtycki


Polecamy