Korona pozostaje na zwycięskiej ścieżce. Co się dzieje z Lechią?!
Trzeci mecz z rzędu wygrała Korona Kielce, która w Gdańsku pokonała Lechię 2:1 (2:0). Kielczanie najgorsze mają już najwidoczniej za sobą. Ich rywal w kryzysie tkwi, bo nie wygrał żadnego z czterech ostatnich spotkań.
W Lechii było dzisiaj tyle jakości, ile mięsa w parówkach. Z tych śladowych ilości nie dało się niczego uszczknąć. Bo jak mieli podać, to podawali nie w tempo, albo w trybuny. Jak kopnąć – to owszem kopali – ale siebie w czoła. Żal było na wszystko patrzeć, a wstyd jeszcze za to oglądanie zapłacić. Nabrać dało się prawie 9 tys. kibiców, którzy postanowili przyjść na stadion. W chłodzie klęli na jedną z najgorszych sobót w roku. Bo z oglądaniem takiego meczu równać może się jedynie niezapowiedzenia wizyta teściowej…
Co innego po tym spotkaniu myślą w Koronie. Kielczanie grali pewnie, z pomysłem, momentami nawet dla oka. I co najważniejsze – wygrali. Z Lechią poszło im gładko. Sprawę załatwili w pierwszej połowie. W 25 minucie na 1:0 trafił Olivier Kapo, a w 43’ na 2:0 podwyższył Vlastimir Jovanović, dla którego był to piąty gol w Koronie i zarazem trzeci zdobyty przeciwko Lechii. Nie ma wątpliwości, że ma patent na ten zespół.
Po przerwie wynik nie uległ zmianie. Lechia może i grała nieco lepiej, ale i tak nie potrafiła w całości odrobić strat. Koronie niespecjalnie chciało się atakować. 2:0 na obcym terenie to i tak wystarczająco dobry rezultat. Do końca broniła więc przewagi i sporadycznie wyprowadzała kontrataki. Golem powinna zakończyć się akcja z 49 minuty, kiedy po dośrodkowaniu z lewej strony groźnie uderzył Paweł Sobolewski. Jeśli chodzi o samą grę w obronie, to błyszczał szczególnie bramkarz Vytautas Cerniauskas, którym zainteresowanie przejawia ponoć rumuńska Steaua Bukareszt.
Lechię stać było jedynie na honorowego gola. Dosłownie w ostatniej akcji meczu straty zmniejszył Antonio Colak. Dla Chorwata to szóste trafienie w sezonie.
T-Mobile Ekstraklasa/x-news