Kazimierz Moskal: Nie szpieguję Wisły
Kazimierz Moskal jest prawdziwą legendą Wisły Kraków. W sobotę będzie się jednak starał ją ograć jako trener Pogoni Szczecin. „Białą Gwiazdę” jednak chwali i docenia, choć jednocześnie dodaje: – Z remisu nie będziemy zadowoleni. Gramy u siebie i przed meczem nie wziąłbym podziału punktów w ciemno, choć mecze różnie się układają i czasami po 90 minutach optyka się już zmienia, a punkt trzeba przyjąć z pokorą.
fot. Andrzej Szkocki
– W Wiśle doszło do zmiany trenera. Dla Pana to jest utrudnienie w przygotowaniu do meczu z „Białą Gwiazdą”, czy zna Pan na tyle krakowski zespół, że nie ma to żadnego znaczenia?
– Każdy ma swoje problemy, więc nie chciałbym się odnosić do tego, co stało się ostatnio w Wiśle. A czy przez te zmiany gra Wisły będzie dla mnie zagadką? W jakimś stopniu na pewno, bo każdy trener ma swoje pomysły na grę, ustawienie wyjściowej jedenastki. Musimy się z tym liczyć, że w grze Wisły pojawi się coś nowego.
– Dla Pana fakt, że gracie akurat z Wisłą ma dodatkowe znaczenie?
– Oczywiście, że jest dodatkowy smaczek, nie da się uniknąć wspomnień, dodatkowych emocji. Na pewno takie się pojawią, choć staram się przede wszystkim przygotować zespół jak do każdego ligowego spotkania.
– Oglądał Pan ostatnio Wisłę na żywo w meczu w Lubinie. Wcześniej krakowianie mieli serię porażek, teraz nie przegrywają. Jaki jest prawdziwy obraz tej drużyny?
– Na pewno ten ostatni. W Wiśle było trochę problemów na początku sezonu, co nie pozostało bez wpływu na grę drużyny. Seria niezłych meczów, jakie ostatnio notują krakowianie, pokazuje, że w tej drużynie jest potencjał. A że wcześniej był dołek... Cóż, każda drużyna coś takiego przechodzi. Różne są przyczyny, przychodzi jedna, druga porażka, to się odkłada w głowach. Później jednak nadchodzi przełamanie i tak się stało w przypadku Wisły. To jest zespół, który wciąż ma w swoich szeregach wielu bardzo dobrych zawodników.
– Skoro oglądał Pan mecz w Lubinie z Zagłębiem, to pewnie rzuciło się Panu w oczy, że Wisła to zespół, który potrafi podyktować warunki mocnemu przeciwnikowi, ale też ma tę słabość, że czasami szybko traci kontrolę nad meczem. Będzie Pan szukał w tym klucza do wygranej Pogoni?
– Oczywiście, że będę szukał sposobu, żeby ograć Wisłę i zrewanżować się jej za porażkę, jaką odnieśliśmy w pierwszej kolejce w Krakowie. Wolę jednak patrzeć przede wszystkim na mocne strony przeciwnika, a zdajemy sobie doskonale sprawę, że Wisła jest zespołem, który lubi i potrafi grać dobrze w piłkę. Pod tym względem nie będzie zaskoczenia i na to będę uczulał moich piłkarzy.
– W piłkę lubi grać też Pogoń. Wy też nie uniknęliście w tym sezonie problemów, ale ostatnio konsekwentnie zbieracie punkty i nie przegraliście już sześciu kolejnych spotkań.
– Ostatnie mecze były dla nas udane. Początek rzeczywiście nie był dla nas szczęśliwy, ale myślę, że w Szczecinie też mamy zespół z potencjałem, który potrafi grać w piłkę. Naszą rolą jest, żeby ten potencjał wykorzystać jak najlepiej. Myślę, że w sobotę zapowiada się bardzo ciekawy mecz, bo obie drużyny są ostatnio na fali.
– Te problemy z początku sezonu wynikały ze zmiany pomysłu na grę Pogoni, która w poprzednim sezonie prezentowała inny, zdecydowanie bardziej defensywny styl?
– Na pewno miało to wpływ. Przychodziłem do Szczecina z konkretną wizją tego, jak ma grać zespół. Nie będę ukrywał, że ta wizja różniła się od tego, co Pogoń grała wcześniej. To co, chcemy grać nie jest łatwe i potrzeba było trochę czasu, żeby zespół do tego się przyzwyczaił. Szukaliśmy też optymalnych rozwiązań jeśli chodzi o skład, o odpowiednie ustawienie na boisku.
– Jednym z tych rozwiązań jest ustawienie w ataku Adama Frączczaka. Skoro strzelił on pięć goli, to chyba można mówić, że ten pomysł Panu wypalił.
– Nie był to do końca mój autorski pomysł, bo słyszałem, że Adam wcześniej grał już w ataku. Tak jak powiedziałem, szukałem różnych rozwiązań. Próbowaliśmy w ataku Łukasza Zwolińskiego i Seiyę Kitano, w końcu postawiliśmy na Adama. On jest tak uniwersalnym zawodnikiem, że może nam zagrać jeszcze na kilku innych pozycjach.
– Tylko, że on sam mówić, że nie chce już grać gdzie indziej, bo tak mu się spodobało strzelanie bramek w ataku…
– To fajnie, że mu się spodobało, ale piłkarz jest od tego, żeby grać i wykonywać zadania, jakie stawia przed nim trener. Najważniejszy jest zespół, więc nie wiadomo, czy jeśli będzie taka konieczność, nie wystawimy Adama na innej pozycji.
– Jak spotykają się dwie drużyny, które ostatnio nie przegrywają, to pół żartem, pół serio można powiedzieć, że wychodzi z tego remis…
– My z remisu nie będziemy zadowoleni. Gramy u siebie i przed meczem nie wziąłbym podziału punktów w ciemno, choć mecze różnie się układają i czasami po 90 minutach optyka się już zmienia, a punkt trzeba przyjąć z pokorą.
– Ma Pan jakiś kontakt z wiślakami, czy raczej nie jest Pan zwolennikiem takich kontaktów przed meczem?
– Nie preferuję tego typu gierek, nie ma mowy o dogryzaniu, czy podpytywaniu. Koncentruję się na przygotowaniu Pogoni, choć oczywiście jakieś informacje o Wiśle do nas docierają. Całkowicie nie da się od tego odciąć, ale nie szukam na siłę kontaktu i na pewno Wisły nie szpieguję.
– Na trenerskiej ławce Wisły usiądzie obok Kazimierza Kmiecika Radosław Sobolewski. Pan prowadził go w Wiśle. Czy już jako zawodnik zdradzał swoim zachowaniem w szatni, że może być kandydatem na dobrego trenera?
– Już nawet słyszałem, że jest kandydatem na polskiego Diego Simeone… Charakter ma na pewno podobny. Nie chcę się jednak mądrzyć. Ja sam nie wiedziałem do końca po zakończeniu kariery jak moja droga będzie przebiegać. Myślę, że dla Radka to nie jest łatwy moment, bo wskoczył w nowe buty. Ma jednak na tyle silny charakter, że powinien sobie z odpowiedzialnością poradzić.
– Kamil Kosowski powiedział nam, że Sobolewski nienawidził przegrywać, że bardzo źle znosił porażki, reagując na nie wręcz alergicznie.
– A kto lubi przegrywać? Po to się wychodzi na boisko, żeby wygrywać. Byłoby to dziwne, gdyby zawodnik po porażce był zadowolony. Radek w swojej karierze też nie odnosił samych sukcesów. Musiał czasami przełykać bolesne porażki. Sam wiem po sobie, że czasami po nieudanych meczach człowiek trzy dni dochodził do takiego stanu, żeby normalnie funkcjonować. W zawodzie trenera trzeba się jednak tego nauczyć, bo z doświadczenia wiem, że nieco inaczej przeżywa się porażki w roli trenera, a inaczej zawodnika. Piłkarz może popatrzeć tylko na siebie, a znam takich zawodników, którzy nawet po słabym meczu i tak uważają, że zrobili wszystko jak trzeba. Ale są i tacy, którzy zagrają bardzo dobrze, a będą szukać minusów, czegoś, co mogli zrobić jeszcze lepiej. Z trenerem jest natomiast tak, że on musi ogarnąć całość i za całość wziąć odpowiedzialność. I to na pewno jest trudniejsze, tym bardziej, że na wynik meczu składa się mnóstwo elementów, na które czasami my trenerzy wpływu nie mamy.
– A jak jest z budowaniem autorytetu w szatni? Trudniej o to, jeśli w są w niej jeszcze zawodnicy, z którymi niedawno grało się w jednej drużynie?
– Może czasami trudno, choć myślę, że to akurat nie dotyczy Radka Sobolewskiego. On autorytetu w szatni Wisły budować nie musi, bo ma go w niej od bardzo dawna. To było widać już w jego grze na boisku. Nie oznacza to, że łatwo jest na początku trenerskiej drogi ogarnąć to wszystko, popatrzeć na grę drużyny chłodnym okiem. Czasami spojrzenie na zespół jest jeszcze takie typowo boiskowe, a na boisko wejść już nie można. Trzeba się przyzwyczaić do nowej roli.