Jeden gol od końca świata. Jak pokonać ełkaesiacki paraliż przed meczem z Wisłą Kraków?
ŁKS gra w tym sezonie ni mniej, ni więcej jak tylko do straty gola. Wisła Kraków, z którą łodzianie zmierzą się w czwartek, wie o tym doskonale i zapewne spróbuje słabość łodzian wykorzystać.
fot. Łukasz Piątek i jego koledzy z ŁKS w czwartek meczem z Wisłą zakończą piłkarski rok [Fot. Krzysztof Szymczak]
Rok temu piłkarze ŁKS i ich szkoleniowiec odpoczywali po udanej rundzie jesiennej pierwszej ligi i chociaż utyskiwano wtedy na stratę punktów w Olsztynie (łodzianie zremisowali na początku grudnia 2018 roku 2:2 ze Stomilem), czwarte miejsce zajęte przez beniaminka na półmetku rozgrywek poczytywano za sukces i dobrą pozycję startową przed rozpoczęciem rundy rewanżowej (kilka miesięcy później ŁKS awansował do ekstraklasy).
Nieco ponad dwanaście miesięcy po tamtym meczu, w którym co ciekawe też jedną z bramek zdobył Maciej Wolski, w al. Unii panują minorowe nastroje. Prawda, kibice śpią spokojnie, nikt przecież nie musi się obawiać, że kolejne sportowe niepowodzenie okaże się przysłowiowym gwoździem do trumny najstarszego łódzkiego klubu, bo akurat pod względem organizacyjnym ełkaesiacy nie odstają, jak podczas swojej poprzedniej przygody w ekstraklasie, od pozostałych ligowców.
Zawodzi „jedynie” pierwsza drużyna, z którą wiązano – i nie bez powodu - duże nadzieje. Dziś, kilkadziesiąt godzin przed arcyważnym meczem z innym ekstraklasowym słabeuszem, czyli Wisłą Kraków (też trzynaście porażek na koncie), nie ma sensu znęcać się nad podopiecznymi trenera Kazimierza Moskala, lecz gołym okiem widać, że co najmniej na pięciu z jedenastu boiskowych pozycji beniaminek ekstraklasy wymaga retuszu, bo choć ci, którzy zajmują je obecnie miewają przebłyski, są zbyt niedojrzali pod względem piłkarskim, by zagwarantować kibicom – po pierwsze jako-taką stabilizację, po drugie – zakładaną w związku z preferowanym przez Kazimierza Moskala stylem gry wysoką jakość przez więcej niż pięćdziesiąt minut.
Gliwickie déja vu obnażyło słabostki drużyny nie po raz pierwszy. Przez godzinę na boisku oglądaliśmy drużynę wymyśloną przez Kazimierza Moskala, lecz już chwilę po bramce wyrównującej pozostało po niej jedynie mgliste wspomnienie. Szczwany rywal przerobił łodzian na swoją modłę, prowokując naiwnego beniaminka do prostej gry, w której więcej od organizacji czy techniki ważyły siła, spryt i wyrachowanie. To pęknięcie dokonane we wciąż jeszcze słabo zarysowanej i podatnej na wstrząsy taktycznej strukturze ełkaesiaków, wyjąwszy z tego dwa mecze z Cracovią (bo wygrane starcia z Rakowem i Koroną rozegrał ŁKS od początku do końca na swoich warunkach) zawsze kosztowało łodzian stratę ligowych punktów.
Wisła Kraków o tym doskonale wie i pokrzepiona zwycięstwem nad Pogonią Szczecin zrobi w czwartek wszystko, by zaburzyć ełkaesiacką narracją, a jak wiemy z tym kłopoty mieli w tym sezonie nieliczni. Wytrącić argumenty z rąk łodzian jest przecież dziś niemal tak łatwo, jak oszukać ich defensywę. W niedzielę do 53. minuty piłkarze Piasta Gliwice snuli się po boisku, a i tak zdołali pokonać Arkadiusza Malarza, na domiar złego to pierwsze niepowodzenie, po którym inni starają się zapomnieć po kilkudziesięciu sekundach, zwyczajnie paraliżuje ełkaesiaków (a przecież strata gola, nawet takiego z „niczego”, jak ten Piotra Parzyszka po rzucie rożnym, nie jest końcem świata). Tak działo się po każdej straconej bramce w tym sezonie, wliczając w to zremisowany w Zabrzu pojedynek z Górnikiem (ełkaesiacy przestali grać w piłkę po golu Igora Angulo), więc chyba całe szczęście, że bramkę w wygranym 4:1 spotkaniu z Koroną stracili łodzianie do szatni, bo chyba tylko właśnie przerwa zdołała ich wtedy wybudzić z letargu (w spotkaniach z Lechem w Łodzi i Wisłą w Płocku ełkaesiacy doprowadzali do wyrównania, ale koniec końców i tak wracali z boiska na tarczy).
Dlaczego? Ponieważ piłkarze z Łodzi, z których większość z powodzeniem zakończyła w barwach „Rycerzy Wiosny” rundę jesienną pierwszej ligi, nie wypracowali w sobie rzeczonej piłkarskiej dojrzałości. ŁKS gra w tym sezonie tylko do straty pierwszego gola, a skoro Kazimierzowi Moskalowi nie udało się tego zmienić w ciągu ostatnich kilku miesięcy, zapewne nie uda się także do czwartku. I tutaj kryje się kolejna pułapka. ŁKS znajdzie się bowiem w rozkroku pomiędzy wpojoną mu przez szkoleniowca chęcią reżyserowania widowiska a obawą, że gol dla rywala będzie początkiem końca. Zaryzykują?