menu

Koniec epoki Barcelony? Tej drużynie nadal należy się szacunek! [KOMENTARZ]

27 lutego 2013, 16:19 | Damian Sobolewski

Wczorajszy mecz na Camp Nou potwierdził wszystkim to, o czym tylko nieliczni mówili wprost po ubiegłotygodniowej porażce Barcelony na San Siro. Pewna formuła w stolicy Katalonii została wyczerpana. Czy jednak potrzebna jest rewolucja?

Do wczorajszego meczu półfinałowego w Pucharze Króla zawodnicy Dumy Katalonii mieli przystąpić z dużo większą ambicją, wolą zwycięstwa i przede wszystkim, z pomysłem na rozmontowanie obrony odwiecznego wroga z Madrytu. "Once de gala", czyli galowa jedenastka Barcelony, na San Siro zupełnie nie zdała egzaminu. Jeden strzał na bramkę to jedynie brutalne potwierdzenie tego, co na boisku wyprawiali (albo raczej czego nie robili) podopieczni Tito Vilanovy. Jaki był więc sens wystawiania identycznego składu (jedyną zmianą był Pinto w bramce, który broni we wszystkich meczach w rozgrywkach o Copa del Rey) jaki zawiódł na całej linii w starciu z Milanem?

Zobacz także: Ghańczycy załatwili Barcelonę. Milan niespodziewanie wygrał z "Dumą Katalonii"

Już kilka miesięcy temu zauważyłem pewne prawidłowości w grze Barcelony, które zrodziły we mnie pewne obawy co do dalszego funkcjonowania maszyny tiki-taki. W swoim ostatnim sezonie na Camp Nou, Pep Guardiola próbował stworzyć utopijny obraz drużyny składającej się z jednej wielkiej linii pomocy. Rozgrywać mieli obrońcy, rozgrywać miał Xavi z Iniestą, rozgrywać miał Messi a także skrzydłowi. W ten sposób Pep chciał znaleźć miejsce na boisku dla Fabregasa. Początkowo funkcjonowało to nieźle. Cesc znakomicie współpracował z Messim czego efektem były ich statystyki w punktacji kanadyjskiej. Wiele goli oraz wzajemne asysty prowadziły Barcę do kolejnych zwycięstw. Funkcjonowało to do momentu, kiedy Mourinho aż nadto obnażył wszystkie mankamenty nowej taktyki Guardioli.

Po objęciu sterów przez Tito, wiązałem duże nadzieje z powrotem do sprawdzonego systemu 4-3-3. Moje przypuszczenia okazały się prawdą, bowiem Vilanova w każdym meczu wychodził takim samym ustawieniem taktycznym. Nie przypuszczałem jednak, że aż tak bardzo będzie chciał upodobnić się do swojego wielkiego przyjaciela i poprzednika. Mowa tutaj o upartym szukaniu w składzie miejsca dla Fabregasa, Xaviego, Iniesty i Messiego jednocześnie. Największą "ofiarą" tego pomysłu okazał się Iniesta, który został przesunięty na lewe skrzydło, aby Cesc mógł być bliżej Messiego oraz swobodnie operować w środku pola. Mecz na San Siro najdobitniej pokazał, że Iniesta na skrzydle, to tak na prawdę kolejny środkowy pomocnik, gdyż Andresa do środka boiska ciągnęła jakaś niewidzialna siła. Prawdopodobnie siła przyciągania Xaviego działa na Iniestę jak magnes. Ta dwójka najlepiej ze sobą współpracuje kiedy obaj grają blisko siebie, kiedy mogą wymienić kilka podań z pierwszej piłki w zastraszającym dla przeciwnika tempie oraz posłać jedno zabójcze prostopadłe podanie. Z Milanem pozycje Cesca i Iniesty dublowały się, przez co Barcelona sama odebrała sobie atut w postaci szybkiego skrzydłowego mogącego w pojedynkę minąć obrońcę i stworzyć przewagę w polu karnym.

Zobacz także: Nieszczęsne Camp Nou. Real upokorzył Barcelonę i zagra w finale Pucharu Króla

W swoim pierwszym sezonie Guardiola opierał swoją taktykę na wymianie piłki w środku pola i momentalnym, szybkim zagraniu na skrzydło. Któż nie pamięta powtarzających się schematycznie akcji, kiedy to Xavi z chirurgiczną precyzją zagrywał na prawo do grającego na linii spalonego Daniego Alvesa, by ten wykorzystując swoją niebywałą szybkość mógł wbiec w pole karne i zagrać do środkowego napastnika lub też samemu zakończyć akcję? Przekwalifikowany na lewoskrzydłowego Thierry Henry, wykorzystując szybkość, dynamikę, technikę i doświadczenie znakomicie przystosował się do nowej roli. Jego zabójcze rajdy, ale i niebywały instynkt snajperski powodował, że Barcelona mogła swoją grę opierać na znakomitych skrzydłach. Czy ktoś jeszcze pamięta Leo Messiego biegającego na prawej flance? Tak tak, jego współpraca z Danim Alvesem w sezonie 2008/2009 urosła do rangi legendarnej, niemożliwej do powtórzenia. Rolę środkowego napastnika pełnił wówczas urodzony killer - Samuel Eto'o. Tak wyglądające trio napastników Dumy Katalonii budził strach nie tylko w Madrycie, ale i w Londynie, Manchesterze czy Monachium. Każdy z napastników miał tę iskrę, która gdy tylko została zapalona, potrafiła siać spustoszenie w szeregach każdej ekipy globu.

Najpierw Guardiola, a teraz i Tito świadomie zrezygnowali z zabójczych ataków skrzydłami. Stając się zakładnikami własnej filozofii futbolu, skazali się również na stagnację. Jeśli nie idziesz do przodu, to stoisz w miejscu. Jeśli stoisz w miejscu, to znaczy że się cofasz. Chcąc udoskonalić grę środkiem, gdzie niezliczona ilość podań jest podstawą filozofii klubu z Camp Nou, trenerzy zapomnieli o tym, co przyniosło im sukces. Dobrowolnie zrezygnowali z dynamicznych akcji, wymienności pozycji na skrzydłach oraz typowego goleadora. Co prawda Leo Messi ustawiony na środku ataku bije wszelkie możliwe rekordy strzeleckie, jednak i jego gra została rozszyfrowana przez najlepsze linie defensywne w Europie.

Messi również potrzebuje uwolnienia. Boiskowa przestrzeń niczym tlen, potrzebna jest mu teraz bardziej niż kiedykolwiek. Sądzę, że Leo powinien rozegrać kilka meczów na prawym skrzydle, by wrócił do korzeni i odzyskał pełną dynamikę i radość płynącą z mijania kolejnych rywali. Sam Messi mówił przed wczorajszym spotkaniem, że drużynie potrzebne są dokładniejsze podania i większa ilość stwarzanych okazji do zdobycia gola oraz prawdziwy snajper w polu karnym, który przy jednej jedynej okazji zachowa jasność umysłu i zimną krew. Mowa tutaj o Davidzie Villi, który w spotkaniu ligowym z Sevillą zagrał na swojej ulubionej pozycji, czyli środku ataku. To właśnie El Guaje w starciu z drużyną z Andaluzji dał swoim golem sygnał do walki o zwycięstwo. Sam Messi widzi więc, że w taktyce potrzeba kilku zmian. Sadzanie na ławce najlepszego strzelca w historii hiszpańskiej reprezentacji to istne Seppuku. Ani Pedro, ani tym bardziej Alexis Sanchez w obecnej formie nie mogą sprawić, by rywale czuli przed nimi respekt w polu karnym. Pedro nigdy wybitnym strzelcem nie był, jednak jest specjalistą w strzelaniu goli bardzo ważnych. Sanchez z kolei to cień samego siebie z poprzedniego sezonu. Można mu wyliczać kolejne mecze bez gola, jednak prawda jest taka, że Alexis jest również jedną z ofiar katalońskiej manii na punkcie filozofii tysiąca podań. Jego niezaprzeczalne atuty to szybkość, technika oraz błyskotliwość. W taktycy Tito nie ma miejsca na indywidualne popisy skrzydłowych, wszyscy muszą pracować na wielkość Leo Messiego.

Zarówno w starciu z AC Milan, jak i z podopiecznymi Jose Mourinho piłkarze Barcelony nie mieli planu B. Nie przewidywali, że coś może pójść nie tak, jak sobie założyli. Być może jednak zakładali taki scenariusz, tylko co z tego, skoro trenerzy nie wykazali na tyle kreatywności i pomysłowości, aby swoich podopiecznych na taką ewentualność przygotować. W swojej autobiografii Zlatan Ibrahimović stwierdził, że wszyscy zawodnicy Dumy Katalonii to fantastyczni piłkarze. Jedynym ich mankamentem jest to, że ślepo robią to, co nakazuje im trener. Zachowują się niczym uczniowie w podstawówce i nigdy nie odważą się na słowo sprzeciwu czy powątpiewania w postępowanie swojego coach'a. Tak właśnie wyglądali chłopcy z La Masii w meczach z drużynami bardzo zaawansowanymi taktycznie i fizycznie. Widząc niekorzystny rezultat na tablicy wyników, wciąż ślepo wierzyli w swoją taktykę i odmienienie losów meczu. To piękne, wzniosłe i szlachetne, ale też niesamowicie głupie i naiwne zachowanie.

To przecież paradoks, by nakazywać swojemu zespołowi grę jednowymiarowo i schematycznie, bez żadnego elementu zaskoczenia tylko po to, by być wiernym swojej filozofii. Wydaje mi się bowiem, że pierwszą i nadrzędną filozofią klubu takiego jak FC Barcelona, powinno być wygrywanie. Aby to czynić, trzeba mieć co najmniej kilka schematów gry przygotowanych właśnie na taką ewentualność, jaka dziś nadciągnęła na Camp Nou. Mimo wszystko, tej drużynie nadal należy się szacunek do samego końca. W oczach kibiców będą nieśmiertelni, dostaną tyle kredytu zaufania, ile tylko będą potrzebować. Jednak historia pamięta wyłącznie zwycięzców, stąd też sztab szkoleniowy powinien jak najszybciej zabrać się do pracy i przewartościować pewne rzeczy, aby sezon zakończyć w glorii chwały.


Twitter


Polecamy