Człapiąca Legia straciła szansę na mistrzostwo. Nie zasłużyła na nie
Zespół Macieja Skorży dokonał rzeczy wprost niebywałej. Gdy równo dwa miesiące temu pokonał ŁKS i został liderem, miał 39 punktów. Po 29 kolejkach ma ich 50. Z dziewięciu kolejnych meczów wygrał tylko dwa. Trudno tu mówić o pechu - dla zespołu myślącego na serio o mistrzostwie to bilans katastrofalny!
Czytaj koniecznie: Rzeźniczak: Kolejny rok psu w dupę...
- Jeszcze to do mnie nie dociera. Nawet nie wiem, jak opisać to, co czuję. To czarny scenariusz, jakiego nie miałem w całej swojej karierze - stwierdził Michał Żewłakow po czwartkowej porażce Legii Warszawa w Gdańsku.
Miał powody. Przegrywając 0:1 z Lechią, stołeczny zespół zredukował swoje szanse na mistrzostwo Polski niemal do zera. Wciąż je ma, ale już tylko matematyczne, bo z pierwszego miejsca spadł na czwarte. Do prowadzącego Śląska Wrocław traci już trzy punkty. Do drugiego Ruchu Chorzów dwa, a do trzeciego Lecha Poznań jeden.
Ze Śląskiem i Ruchem Legia ma korzystny bilans bezpośrednich spotkań (niekorzystny z Lechem). Teoretycznie można sobie wyobrazić scenariusz, w którym cała prowadząca trójka straci w niedzielę punkty, a zespół Skorży pokona u siebie grającą już o pietruszkę Koronę Kielce (po porażce Widzewem Łódź stracił szanse na grę w pucharach). W praktyce byłaby to sytuacja porównywalna z trafieniem szóstki w Lotto. Nawet jeśli się pamięta, że Śląsk zagra z Wisłą w Krakowie.
O wiele łatwiej za to wyobrazić sobie, że to Legia po raz kolejny straci punkty. Żewłakow ma rację. Takiego scenariusza nie wyobraziliby sobie nawet najwięksi warszawscy pesymiści. Zespół Macieja Skorży dokonał rzeczy wprost niebywałej. Gdy równo dwa miesiące temu - 3 marca - pokonał 2:0 ŁKS i został liderem, miał 39 punktów i bilans bramek 35-12. Po 29 kolejkach ma ich 50, a bilans 41-17. Z dziewięciu kolejnych meczów wygrał tylko dwa, strzelając przy tym sześć goli i tracąc pięć. Trudno tu mówić o pechu - dla zespołu myślącego na serio o mistrzostwie to bilans katastrofalny! Kompromitujący! Fakt, że Legia tak długo utrzymywała się na prowadzeniu zawdzięcza wyłącznie temu, że konkurencja również zawodziła.
Jednak do czasu, bo przebudził się w końcu Śląsk i Lech. Do końca walczy Ruch. Za to zespół Skorży jak zawodził, tak zawodzi. Przez ostatnie dwa miesiące wyszły mu w zasadzie dwa mecze - z Ruchem Chorzów (2:0 w lidze i 3:0 w finale Pucharu Polski).
Nie inaczej było w czwartek w Gdańsku. Ten mecz dobitnie pokazał, że król jest nagi. Bez sprzedanych zimą Macieja Rybusa i Ariela Borysiuka oraz ze słabiej dysponowanymi Danijelem Ljuboją i Miroslavem Radoviciem (obaj mieli zimą problemy ze zdrowiem) Legia jest dziś o klasę gorszym zespołem niż jesienią. Tym bardziej, że dziur w składzie nie zdołali wypełnić sprowadzeni w lutym Nacho Novo i Ismael Blanco. Nie tylko dlatego, że nie grali zbyt dużo.
W Gdańsku ten drugi dostał w końcu szansę, by zagrać dłużej niż kilkanaście minut. Trafił nawet do siatki, ale sędzia dopatrzył się spalonego. Novo z kolei znów zagrał 10 minut i znów rozczarował. Podobnie zresztą jak koledzy. Efektem była porażka z zespołem, który nie potrafił wygrać u siebie w lidze od 28 listopada 2011 roku...
O losach spotkania przesądził rzut wolny, precyzyjnie wykonany przez Jakuba Wilka. Nie popisał się przy nim Dusan Kuciak... Trudno liczyć na sukces, skoro nawet on popełnia błędy.
Niemało popełnił ich również Skorża. Osłabienia i kontuzje to jedno, a taktyka to zupełnie inna sprawa. Na PGE Arenie po raz kolejny zobaczyliśmy Legię człapiącą. Obiecujący był tylko początek, potem dominował chaos. Tak grająca drużyna nie zasługuje na mistrzostwo Polski.
Zobacz więcej: