menu

Cezary Stefańczyk po meczu Wisła Płock - Korona Kielce: Zaryzykowaliśmy, nie wykorzystaliśmy. Przegrywamy

4 sierpnia 2018, 13:23 | Kaja Krasnodębska

W piątek przerwano dwie serie. Na trzech zatrzymała się liczba porażek Korony Kielce z Wisłą Płock w 2018 roku (dwa razy w lidze i raz w rozgrywanym podczas okresu przygotowawczego sparungu), po ponad roku Cezary Stefańczyk opuścił boisko przed końcowym gwizdkiem. We wszystkich poprzednich meczach sezonów 2017/2018 i 2018/2019, jeśli nie pauzował za kartki, grał od deski do deski.

Cezary Stefańczyk przerwał swoją serię meczów rozegranych w pełnym wymiarze czasu.
Cezary Stefańczyk przerwał swoją serię meczów rozegranych w pełnym wymiarze czasu.
fot. Kaja Krasnodębska

Czwarta po rundzie zasadniczej, sezon 2017/2018 Wisła Płock zakończyła ostatecznie na piątym miejscu. Wynik ponad stan miał dobry wpływ na atmosferę wokół klubu. Dobra forma poszczególnych zawodników pozwoliła na transfery do mocniejszych klubów (Jose Kante trafił do Legii Warszawa, a Arkadiusz Reca za rekordową dla Nafciarzy sumę dołączył do Atalanty Bergamo), a Jerzego Brzęczka premiowała na selekcjonera reprezentacji Polski. Początek aktualnych rozgrywek nie jest już taki kolorowy. W trzech meczach płocczanie zdobyli zaledwie jeden punkt. - Nikt się tego nie spodziewał - przyznał Cezary Stefańczyk po piątkowe porażce z Koroną Kielce. - Oczywiście może się teraz wkraść lekka niepewność siebie, ale nie możemy na to pozwolić. Liga dopiero startuje, a nowy trener przyszedł chwilę przed pierwszą kolejką. Liczymy, że czas będzie działał na naszą korzyść i zaczniemy punktować. Nie powinniśmy tak łatwo tracić punktów, jak robimy to teraz.

Jedyne jak dotąd oczko zdobyli na wyjeździe, remisując 1:1 z Górnikiem Zabrze. - W tamtym spotkaniu mieliśmy multum sytuacji, których nie wykorzystaliśmy. Traktowaliśmy to jako porażkę - przyznał obrońca.

Prawdziwa przegrana nadeszła w piątek. Przed własną publicznością podopieczni Dariusza Dźwigały ulegli Koronie 1:2. Mogą mówić jednak o pechu. Już w 34. minucie drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę obejrzał Giorgi Merebashvili. Gruzin najpierw sfaulował jednego z rywali w środku pola, a później symulował po starciu z Matthiasem Hamrolem. - Moim zdaniem to zaważyło na wyniku meczu. W dziesiątkę w tym upale było naprawdę ciężko. Jak najdłużej chcieliśmy utrzymać remis, czekaliśmy na kontrę, jakiś stały fragment gry. Ten miała jednak Korona - opowiadał były zawodnik Zawiszy Bydgoszcz.

Grając w przewadze kielczanie długo nie potrafili zagrozić bramce Thomasa Daehne. Z pomocą przyszedł im jednak Nico Varela, który zagrał ręką we własnym polu karnym. Po konsultacji z systemem VAR Łukasz Szczech zdecydował się podyktować jedenastkę, którą wykorzystał Elia Soriano. - To podcięło nam skrzydła i wówczas zrobiło się naprawdę ciężko. Wcześniej wierzyliśmy, że jeszcze wszystko w naszych głowach oraz nogach. 0-0 dawało nam punkt.

- Nie chcę jednak deprecjonować sukcesu rywali. Przez pierwsze pół godziny, kiedy graliśmy jedenastu na jedenastu, również nie mieliśmy wielu sytuacji. Trzeba pochwalić Koronę za to, że nas zatrzymała - przyznawał Stefańczyk, który zarówno w tym jak i w poprzednim sezonie ani razu nie wypadł z wyjściowej jedenastki.

W piątek po raz pierwszy od wiosny 2017 roku nie rozegrał też pełnych 90 minut. - Do tej mojej serii nie przywiązuję większej wagi. Przegrywaliśmy, zmiana taktyczna była potrzebna, więc trener mnie ściągnął. Taka jest piłka, czasem trzeba ratować wynik. Przejście na grę trójką obrońców wydawało się najlepszą opcją, żeby wywalczyć remis z Koroną.

Oczka nie zdobyli, ale sprowadzony w letnim okienku transferowym Carlos de Oliviera strzelił honorowego gola. To efekt mocnej końcówki w wykonaniu Nafciarzy. Przycisnęli i stworzyli sobie kilka groźnych sytuacji. Bohaterem gości stał się Ken Kallaste, który wybił piłkę z linii bramkowej. - Przegrywaliśmy, więc nie mieliśmy już nic do stracenia. Porażka 0:1 czy 0:2, punktów nadal zero. Podeszliśmy wyżej i próbowaliśmy grać z kontrataku. Zaryzykowaliśmy, mieliśmy świetną szansę, nie wykorzystaliśmy. Przegrywamy - podsumował Stefańczyk.


Polecamy