Kosmiczna Barcelona wybiła Realowi piłkę z głowy [KOMENTARZ]
Dawno już nie było tak jednostronnego El Clasico. Trudno się oprzeć wrażeniu, że zagrać lepiej niż Barcelona wczoraj się po prostu nie da.
Gdyby Katalończycy zachowali koncentrację do końca to strzeliliby jeszcze więcej goli. Rozluźnili także nieco szyki defensywne, ale chyba tylko po to, aby dać się także wykazać swemu bramkarzowi, który przez pierwszą godzinę gry w zasadzie nie miał żadnego poważnego zajęcia. Wyglądało to trochę jak mecz podwórkowej starszyzny z dzieciakami po raz pierwszy dopuszczonymi do poważnego meczu. Jak już wyraźnie lepsza drużyna się wystrzela, to żeby jeszcze podirytować rywala da im pozornie dojść do słowa, po czym bramkarz ze stoickim spokojem wybroni wszystkie strzały, czym prawie doprowadzi młodziaków do płaczu. Koledzy dali się wyszaleć Claudio Bravo, który przyciągał wszystkie piłki niczym magnes.
Najlepsza Barcelona w historii?
Real standardowo szukał zaczepki. A to Ronaldo uderzył rywala łokciem, a to Ramos „przypadkowo” kogoś kopnął. W przeszłości takie zagrywki często przynosiły rezultat, gdyż w agresywnej grze i ogólnym chaosie gospodarze zwykle górują. Tym razem Luis Enrique zdołał przemówić do swych zawodników i ci nie dali się prowokować. Szybko odskakiwali od rywali i ograniczali dyskusje z arbitrem. Od pierwszego gwizdka byli przekonani o swojej wyższości pod względem czysto piłkarskim i lepszej formie, więc musieli po prostu zagrać swoje. Udało im się to niemal w stu procentach. Barcelona, którą widzieliśmy wczoraj prezentowała się chyba jeszcze lepiej niż ekipa dowodzona przez Ronaldinho, która w sezonie 2005/06 wygrała na Bernabeu 3:0, a Brazylijczyk otrzymał od madryckich fanów owację na stojąco i tak samo wyśmienicie jak w szczytowym punkcie pracy Guardioli, czyli słynnej La Manity z sezonu 2010/11. Manity tym razem nie było bo Munir okazał się gorszym zmiennikiem niż Jeffren i nie zdołał pokonać Keylora Navasa.
Pan Profesor Iniesta
I to wszystko bez Messiego! Paradoksalnie kontuzja Argentyńczyka wpłynęła pozytywnie na grę Blaugrany, która nie zależy już tak bardzo od jednego gracza. Neymar z Suarezem mają większe pole do popisu i wykorzystują ten czas znakomicie – przewodzą klasyfikacji strzelców La Liga z odpowiednio dwunastoma i jedenastoma bramkami na koncie. Jednak zdecydowanie najjaśniej świeciła wczoraj gwiazda kapitana Dumy Katalonii, Andresa Iniesty. Po kiepskim zeszłym sezonie, który zakończył bez bramki i z tylko jedną asystą (dwa lata wcześniej miał ich szesnaście!) wielu oczekiwało, że Hiszpan pójdzie raczej drogą innych wielkich środkowych pomocników ostatnich lat i tak jak Xavi, Gerrard, Lampard czy Pirlo zostawi futbol na najwyższym poziomie. Nic bardziej mylnego – Iniesta zagrał wczoraj absolutnie genialnie, jak za najlepszych lat. W zasadzie każde jego zagranie stwarzało niebezpieczeństwo dla rywala, samym przyjęciem kompletnie gubił Modricia i Kroosa, kapitalnie przerzucał piłkę z jednej strony na drugą, no i ta bramka! Jak się okazało, szybkość też jeszcze u niego nie najgorsza. W nagrodę, podobnie jak Ronaldinho dziesięć lat temu, otrzymał od madryckich kibiców owację na stojąco. I słusznie, bo cała defensywa i pomoc Realu dostała od niego porządną lekcję futbolu.
Pan Semafor Ramos
Na drugim biegunie znajdowali się w zasadzie wszyscy zawodnicy Realu. Całego trio BBC w zasadzie próżno było szukać na murawie. Grę napastników Realu najlepiej opisałaby swoją kartką premier Kopacz – 404 not found. Ich postawa świetnie obrazuje jak atmosfera w klubie wpływa na grę piłkarzy. Ronaldo ewidentnie nie był w stanie zostawić w szatni tych wszystkich plotek o jego odejściu, o braku motywacji i generalnym rozdrażnieniu. Na nieszczęście fanów „Królewskich” zabrał to wszystko ze sobą na murawę i zamiast grać w piłkę kłócił się rywalami i sędziami. Dobrych momentów w jego grze było mniej więcej tyle co w filmie o nim. Pominę już Benzemę, którego problemy wszyscy znają i tylko Benitez nie zdawał sobie sprawy, że Francuz nie jest w stanie obecnie skupić się na futbolu. O ile kapitan Barcy był najlepszy na boisku, to kapitan Realu był bodaj najgorszy. Sergio Ramos zagrał zawody KATASTROFALNE. Wróciły wszystkie demony z przeszłości – po licznych błędach w ustawieniu zamiast gonić za rywalami podnosił rękę do góry i szukał wsparcia u sędziego. Spalonych najczęściej nie było, choć sędzia faktycznie Ramosowi pomógł, bo miał podstawy aby odesłać go do szatni przed końcowym gwizdkiem, nie widział także ewidentnego faulu na Suarezie w polu karnym. Jedyny jasny punkt w ekipie gospodarzy – James Rodriguez – został zmieniony już na początku drugiej połowy.
Oglądanie Barcelony to była czysta przyjemność. Luisowi Enrique udało się połączyć najlepsze cechy drużyn Rijkaarda i Guardioli. Tiki-taka nie umarła i ma się dobrze – pierwsza bramka to kwintesencja katalońskiej piłki w myśl zasady „nie strzelimy dopóki każdy nie dotknie piłki”. Nie jest to jednak monotonne wymienianie podań w poprzek, dużo częściej Barcelona błyskawicznie kontruje. Pod nieobecność Messiego o tempo dbał Neymar, który jest obecnie w najlepszej formie w całej Europie. Ośmieszanie rywali z uśmiechem na ustach przypomina nieco samego Ronaldinho.
Włosi daleko w tyle
Podobno odbył się wczoraj także inny europejski klasyk – Juventus podejmował u siebie AC Milan. Mecz dwóch najbardziej utytułowanych włoskich klubów zawiódł na całej linii i pokazał raz jeszcze jak daleko włoski futbol odpłynął od czołówki europejskiej. Nie działo się w zasadzie nic, oglądając to spotkanie miałem podobne odczucia, gdy po Lidze Mistrzów w środku tygodnia przychodzi zderzenie z polską pierwszą ligą. Inna dyscyplina, futbol w slow motion. Nie ma co się jednak nad nimi pastwić, bo Barcelona zagrała wczoraj mecz kosmiczny.
Polub na Facebooku: Z pominięciem drugiej linii