Konformizm zabija futbol [KOMENTARZ]
Kazik Staszewski, znany z zamiłowanie do piłki nożnej, przyznał niedawno, że w ogóle go nie interesuje Liga Mistrzów. I jeśli ma wielkiego pecha do wyboru meczów i trafia na takie gnioty jak wczorajszy Manchesteru City z Dynamem Kijów to trudno mu się dziwić.
Spotkanie na Etihad Stadium było nędzną podróbką 1/8 finału najważniejszych klubowych rozgrywek w Europie. Z naciskiem na słowo spotkanie, bo w żadnym wypadku nie pasują tu takie określenia jak pojedynek czy starcie. Kilkunastu gości z dwóch krańców kontynentu spotkało się aby pobiegać trochę za piłką. Oczywiście trenerzy obu ekip zgodnie powtarzali przed meczem, że mimo zwycięstwa The Citizens w pierwszym meczu 3:1, dwumecz nie jest jeszcze zamknięty. Wiadomo, trener Dynama Serhij Rebrow nie powie otwarcie, że strzelenie trzech goli na wyjeździe jest niemożliwe. W sumie szkoda, bo byłby wtedy szczery i kibice mieliby szansę zaoszczędzić na biletach, a telewidzowie wybrać np. „M jak Miłość”, tempo akcji w obu przypadkach jest podobne.
Oczywiście nikt nie spodziewał się po Dynamie awansu. Faktycznie, misja odrobienia dwubramkowej straty po pierwszym meczu u siebie to ta z gatunku niemożliwych. Nie znaczy to jednak, że nie trzeba spróbować. Tym bardziej, że los Ukraińcom sprzyjał. Po opuszczeniu boiska przez Vincenta Kompany’ego już w 5. minucie, Twittera zalały wyrazy współczucia dla nękanego kontuzjami Belga. I o ile w Internecie jest to bardzo miłe, to na murawie na żadne sentymenty nie może być miejsca. Teodorczyk i spółka powinni od razu rzucić się na rywala i z premedytacją wszystkie akcje prowadzić przez nierozgrzanego Mangalę, aby ten popełnił kilka błędów, zanim w ogóle zda sobie sprawę z tego co się dzieje dokoła. Nic takiego nie miało miejsca, podobnie jak po kontuzji drugiego ze stoperów, Nicolasa Otamendiego. Dynamo chyba wyszło z bezsensownego założenia, że strzelanie goli w takiej sytuacji byłoby nieeleganckie.
Ukraińcy wyraźnie stwierdzili, że lepiej zremisować 0:0, nikomu się nie narazić, a po latach wspominać jak to potrafili wywieźć remis z Manchesteru, być może ze stadionu przyszłego mistrza lub finalisty Champions League, niż zaatakować całym zespołem i narazić się na kontry. Choć sukces graczy Manuela Pellegriniego po tym co ostatnio prezentują wydaje się raczej mało prawdopodobny. Takie podejście jest prawdziwą plagą dzisiejszej piłki. Bardzo rzadko widuje się mniejsze zespoły, które po utracie pierwszej bramki nie tracą wszelkiej nadziei na korzystny rezultat i skupiają się na tym, aby nie zostać zmasakrowanym przez rywala. Fakt, piłkarze Troyes pewnie woleliby przegrać 0:1, zamiast 0:9 z PSG, ale punktów daje im to tyle samo.
Trudno mieć pretensje do City, że im się nie chciało, mieli w końcu trzy bramki zapasu i pewny awans. Taka sytuacja daje jednak wielkie pole do popisu dla sztuczek technicznych, rozmaitych kombinacji i niestandardowych zagrań. Można chociaż ucieszyć kibiców pokazem techniki. A tu tego też nie było – tylko kilka akcji na alibi i raczej nie sądzę, aby wynikało to z braku umiejętności, tylko ze złego nastawienia.
I tak dzielni Ukraińcy opowiedzą wnukom jak to nie dali się pokonać wielkiemu Manchesterowi City, a sami gospodarze najmniejszym nakładem sił dopełnili formalności. Wszyscy szczęśliwi? No nie do końca bo tysiące kibiców zmarnowało prawie dwie godziny na oglądanie żenującego substytutu zawodów sportowych.