menu

Tomasz Wietecha: Trener Janusz Białek przekazał mi, że mam zakaz wstępu do szatni [WYWIAD, ZDJĘCIA]

6 marca 2014, 10:51 | Bartosz Michalak

Wieloletni bramkarz i kapitan Stali Stalowa Wola opowiedział nam m.in. o kulisach wyrzucenia go z klubu zimą 2009 roku, specyficznych testach w ekstraklasowej Polonii Warszawa, a także zdradził tajemnicę, dlaczego musiał zdecydować się na zostanie golkiperem.

Tomasz Wietecha jest ulubieńcem kibiców Stalówki.
fot. STALOWKA.PL
Na zdjęciu ze swoim ojcem, Świętej Pamięci Henrykiem Wietechą, który jako legendarny pomocnik Stali Stalowa Wola słynął m.in. z potężnego uderzenia z dystansu.
fot. archiwum prywatne
Podczas meczów nazwisko Tomasza Wietechy jest bardzo często skandowane przez kibiców Stali.
fot. STALOWKA.PL
Podczas meczów nazwisko Tomasza Wietechy jest bardzo często skandowane przez kibiców Stali.
fot. STALOWKA.PL
Szczera radość po zwycięskim meczu kapitana Stali Stalowa Wola.
fot. STALOWKA.PL
Tomasz Wietecha treningi w klubie z ulicy Hutniczej 15 w Stalowej Woli rozpoczął w wieku 7 lat.
fot. STALOWKA.PL
Tomasz Wietecha ze Stalówką grał przez kilkanaście lat na zapleczu Ekstraklasy, do której jak najszybciej chciałby powrócić.
fot. STALOWKA.PL
Podczas meczów nazwisko Tomasza Wietechy jest bardzo często skandowane przez kibiców Stali.
fot. STALOWKA.PL
1 / 8

Lubiany przez kibiców, lubiany przez środowisko, szczęśliwy mąż i ojciec. Jak tu z Panem zrobić kontrowersyjną rozmowę?
(uśmiech) Co ja ci poradzę?

To może odniesie się Pan jakoś do komentarzy skierowanych pod Pana adresem przez prezydenta Tarnobrzega po meczu Stali z Siarką, po którym doszło do przepychanek na boisku (uśmiech)? Został Pan określony m.in. mianem zapaśnika…
Nie wciągniesz mnie w takie zabawy. Fakt, jestem człowiekiem z dużym temperamentem i łatwo potrafię się „zagotować”, ale myślę, że najlepszą okazję na udowodnienie swojej siły będę miał w nadchodzącej rundzie na boisku. Nie ma żadnego sensu prowadzić jakiejś korespondencyjnej wojny na słowa, ponieważ moim pierwszorzędnym zadaniem jest dobrze prezentować się między słupkami, a nie błyszczeć w dodawaniu komentarzy na jakiś portalach społecznościowych, Bądźmy poważni…

Kibice Stali nie zostaną wpuszczeni do Tarnobrzega na najbliższe derby.
Z tego co wiem, to nie jest to jeszcze taka oczywista sprawa. Zostawmy to jednak. Balon o nazwie „Wojna Stalówki z Siarką” i tak jest już wystarczająco sztucznie napompowany. Uwierz mi, że mam wielu kolegów, którzy są siarkowcami z krwi i kości. Mamy do siebie szacunek, lubimy się i normalnie ze sobą gadamy.

Wtedy po meczu w Stalowej Woli piłkarze Siarki zaczęli prowokować kibiców. Na trybunie były też moje dzieci. Ale zauważ jedną rzecz! Ci którzy wykonywali te prowokacyjne odruchy od ilu miesięcy, bo o latach to nawet nie ma co gadać, są związani z Siarką? To jest poważne, żeby zawodnicy którzy większość życia spędzili w innych miejscowościach nagle zgrywali wielkich siarkowców, bo wygrali jeden derbowy mecz? (uśmiech)

Czuje się Pan słabszy od bramkarzy, którzy bronią w T-Mobile Ekstraklasie?
Ciężko mi powiedzieć, bo w niej nie gram.

Prawdziwa czy sztuczna skromność?
Prawdziwa. Nie lubię być tzw. „papierowym cwaniakiem”. Po co mam opowiadać, że jestem od kogoś lepszy, skoro na dobrą sprawę nawet o tym nie wiem? Jeśli miałbym okazję się przekonać, to wtedy inaczej byśmy rozmawiali (uśmiech).

Skoro Michał Gliwa co chwila robiąc „babole” ma już na koncie 72 mecze w polskiej Ekstraklasie, a teraz na dodatek trafił do silnej rumuńskiej drużyny, Ladislav Rybansky jako golkiper Podbeskidzia za bardzo nawet nie wie o co chodzi w tym zawodzie, to czego zabrakło Tomaszowi Wietesze, żeby bronić w najwyższej klasie rozgrywkowej?
(uśmiech) Nie wypowiem się na temat wymienionych golkiperów, bo preferuję pilnowanie własnego ogródka. Uważam, że byłem trochę za mało odważny w swoim życiu. Kiedy już nawiązałem współpracę z piłkarskim menedżerem i ten chciał mnie wysłać np. do Floty Świnoujście, to od razu byłem na nie. Tym samym nie dałem na dłużej poznać się kibicom, piłkarskim działaczom w innej części kraju niż Podkarpacie. Wychowałem się w Stalowej Woli, tutaj ułożyłem sobie życie, moje dzieci chodzą tu do szkoły i wyjazd na drugi koniec Polski był mi trochę nie na rękę.

Kiedyś do ekstraklasowej Odry Wodzisław chciał mnie trener Janusz Białek, ale wówczas miałem już podpisaną umowę ze Stalówkę i nie chciałem kombinować. Innym razem wybrałem się na testy do Polonii Warszawa, ale w stolicy chyba nie zaprezentowałem się najlepiej (uśmiech).

To znaczy?
Szkoleniowcem „Czarnych Koszul” był wówczas Krzysztof Chrobak. W sumie wziąłem udział w dwóch treningach. Pierwszy tzw. tlenowy, a drugi opierał się na… grze w koszykówkę. Moim zdaniem radziłem sobie całkiem przyzwoicie na parkiecie, ale mimo to podziękowano mi.Do tej pory nie do końca rozumiem co wspólnego z profesją bramkarza ma gra w kosza (uśmiech).

W pewnym jednak momencie był Pan zmuszony szukać sobie klubu, ponieważ został Pan wyrzucony ze Stali…
Było minęło. Trochę się zahartowałem dzięki tej przykrej, zarówno dla mnie, jak i mojej rodziny, sytuacji.

Zdradzi Pan jej kulisy?
To był sezon 2009/10, graliśmy wówczas na zapleczu Ekstraklasy. Runda wiosenna w naszym wykonaniu była kiepściutka. Oprócz tego nie dostawaliśmy z chłopakami od dłuższego czasu pensji i zaczęły pojawiać się problemy. Jako kapitan drużyny kilkukrotnie dopytywałem się w imieniu całego zespołu ówczesnego dyrektora Stali, Dariusza Schlage, kiedy w końcu dostaniemy jakiekolwiek pieniądze. Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia i każdy z nas ich potrzebował. Któregoś dnia jak zwykle przyjechałem na stadion na trening. Wchodząc do szatni, to znaczy… próbując do niej wejść, trener Janusz Białek poinformował mnie, że nie mam już do niej wstępu.

Ten sam, który próbował Pana ściągnąć kilka lat wcześniej do Odry Wodzisław…
Nie mam do niego żadnego żalu o tamtą sytuację. On miał tylko wykonać rozkaz. Decyzję o wyrzuceniu mnie z klubu podjął pan Schlage, którego paradoksalnie chwilę potem zwolniono za najwyraźniej nie do końca wzorowo wykonywaną pracę…

I tak trafił Pan do Stali, ale tej z Rzeszowa.
Wcześniej jeszcze musiałem rozwiązać kontrakt ze Stalówką, który jak się jednak okazało wciąż istniał. To była komiczna sytuacja. Wcześniej kiedy wręczono mi wypowiedzenie powiedziano jasno, że ze Stalówką nic mnie już nie łączy.

Zanim znalazłem się w Rzeszowie przez pewien czas trenowałem indywidualnie. Świętej Pamięci Dyrektor stalowowolskiego MOSiR-u, Tadeusz Duszyński powiedział mi jasno: „Tomek, wiem jak Cię potraktowano. Dla mnie wciąż jesteś częścią Stali. Możesz przychodzić i trenować na MOSiR kiedy tylko chcesz”. W tamtym okresie potrzebowałem takich słów.

Czemu Schlage Pana nie lubił? Musiał mu Pan czymś podpaść… Tylko szczerze (uśmiech).
Pewnie dlatego, że nie wchodziłem mu w d***, jakby tego sobie życzył. Jako wychowanek Stali, ale przede wszystkim jej kapitan stanowczo stawiałem się w imieniu całej drużyny. Poza tym otwarcie twierdziłem, że byli już lepsi dyrektorzy w historii tego klubu. Tacy, którzy nie narobili długów, obiecując ludziom finansowe eldorado…

Miałem z tym panem kiedyś dość bezpośrednie spotkanie, ale lepiej nie opisuj jego szczegółów, bo jeszcze wyjdzie, że faktycznie jest ze mnie jakiś zapaśnik (uśmiech).

Koledzy z zespołu nie próbowali jakoś interweniować, kiedy pozbyto się Pana jak jakiegoś gówniarza?
Nie mieli nic do powiedzenia. Poza tym wciąż liczyli pewnie na spłatę zaległości finansowych. Większość chłopaków była z zewnątrz i nie było mowy o jakimś niesamowitym zżyciu ze sobą.

Rozumiem, że miał Pan w pewnym momencie wstręt do Stali…
Można tak powiedzieć, ale to już przeszłość. Teraz ten klub znowu zaczyna dobrze funkcjonować. Może nie zarabiamy kokosów, jesteśmy jednym z biedniejszych klubów w polskiej II lidze, ale ludzie w Stali są wobec siebie szczerzy! Jeśli umawiają się z tobą na jakieś warunki, to możesz być pewien, że nikt tu z gęby cholewy już nie robi. Wolę skromne, ale realnie widziane zarobki, niż obiecywane kokosy, których potem nigdy nie zobaczę.

Czego się Pan obawia przed startem rundy wiosennej?
Czemu miałbym się czegoś obawiać (uśmiech)? Wiadomo, że zawsze jest ta niepewność jak wejdzie się w sezon, ale żaden strach nie wchodzi w grę. Całą zimę trenowaliśmy na hali lub orlikach. To sprawiło, że na pierwszych sparingach rozgrywanych na pełnowymiarowych boiskach trochę nie czułem bramki. Nie ma jednak co narzekać.

Domyślam się, że zarówno Pana córka jak i syn już nie mogą doczekać się startu ligi.
(uśmiech) Szczególnie Maks. Czasami zastanawiam się czy on tych wszystkich kibicowskich przyśpiewek nauczył się podczas meczów, czy dodatkowo studiuje je w domu. Mam tylko nadzieję, że w przedszkolu nie zmusza wszystkich do ich nauki na pamięć. Czasami oglądamy coś z żoną, nagle przychodzi młody i ni stąd, ni zowąd zaczyna te swoje śpiewy o Stalówce (uśmiech).

Pana ojciec był jednym z najlepszych pomocników w historii Stali. Dysponował piekielnie mocnym uderzeniem. Skąd u młodego Wietechy chęć stania między słupkami?
(uśmiech) Miałem 7 lat, był ze mnie trochę grubasek, nie chciało mi się biegać, to najłatwiej było mi stać na bramce. Pamiętam, że zawsze mama z babcią zabraniały mi gry na tej pozycji. Zapewniam, że nie dlatego, że wiedziały jaka krąży opinia o bramkarzach (uśmiech). Bały się, żebym nie rozbił sobie głowy o stalową bramkę. W czasach, w których zaczynałem trenować o aluminiowych bramkach można było tylko pomarzyć, a faktycznie jak się czasami przyrżnęło o taki stalowy słup, to potrafiło zaszumieć w głowie. Pierwszym moim mentorem na pewno był mój Tata, a następnie trener Józef Leś. Świetny facet, któremu nie tylko ja zawdzięczam bardzo wiele w swoim życiu.

Pana ojciec też był takim boiskowym nerwusem?
Zdecydowanie (uśmiech). Podobnie jak ja na boisku zamieniał się w diabła, a po powrocie do domu pokorniał. Czasami chłopaki po meczu mówią mi rzeczy, które rzekomo miałem zrobić lub powiedzieć, a których ja po spadku adrenaliny kompletnie nie pamiętam. Potrafię się nakręcić, odpowiednio zmobilizować, ale na tym też polega moja praca.

Kiedyś próbowałem grać na tzw. luzie. Robić swoje, ale aż tak nie szaleć, tylko spokojnie obserwować boiskowe wydarzenia. To nie byłem jednak prawdziwy ja, dlatego dałem sobie spokój z takim swego rodzaju kamuflażem.

Ma Pan świadomość, że po zawieszeniu przez Pana butów na kołku Stal albo ściągnie jakiegoś bramkarza z zewnątrz, albo znowu będzie miała sportowe kłopoty?
Wysyłasz mnie na emeryturę (uśmiech)?

Nie, po prostu stwierdzam fakty. Dobrze Pan wie jak prezentowała się Stal zanim wrócił Pan na Hutniczą…
Osobiście widzę potencjał w Dawidzie Wołoszynie. Niewykluczone, że w tej rundzie to on będzie stał w bramce. W okresie przygotowawczym pracował równie ciężko co ja. Od razu jednak podkreślę, że nie w głowie mi kończenie z piłką.

W klubie od jakiegoś czasu prowadzę bramkarskie zajęcia z młodymi chłopcami, więc możliwe, że pojawi się niedługo jakiś talent (uśmiech).

Może Pana syn zdecyduje się na treningi pod skrzydłami ojca?
Historia zatoczyłaby koło (uśmiech). Ja też na pierwsze treningi chodziłem razem z tatą, który po zakończeniu kariery prowadził w Stali grupy młodzieżowe. Trenowałem ze starszymi chłopakami, byłem początkowo od nich słabszy, ale mimo to nie poddawałem się. Od początku wiedziałem co chciałbym robić w życiu. Czy tak samo będzie w przypadku Maksa?
Niewykluczone…W końcu teraz bramki są już aluminiowe, więc jego mama nie powinna mieć nic przeciwko temu (uśmiech).

I ostatnie pytanie: skąd wziął się Pana pseudonim „Balon”?
Któryś z kolegów mnie tak nazwał i tak już zostało. Może dlatego, że tak jak już wcześniej mówiłem, byłem małym grubasem (uśmiech).

Rozmawiał: Bartosz Michalak

Podziękowania za udostępnienie zdjęć dla administratorów portalu: STALOWKA.PL


Polecamy