Marcin Michota (Motor Lublin): Uratować mogą nas tylko długofalowość i ciągłość w pracy
Rozmawiamy z Marcinem Michotą, zawodnikiem od 2009 roku nieprzerwanie związanym z Motorem Lublin. Pod koniec obecnego sezonu, w wyniku kontuzji starszych kolegów, 21-latek zaczął pełnić funkcję kapitana żółto-biało-niebieskich.
fot. fot. Łukasz Kaczanowski
Zakończyliście rundę zwycięstwem nad Wiślanami Jaśkowice, jednak ocena całego sezonu nie może być pozytywna, zważywszy na to, że zabrakło awansu…
Wiadomo, że na całe rozgrywki patrzymy właśnie z takiej perspektywy, więc kolejny sezon można spisać na straty. Wszyscy są źli, że nie ma awansu, ale można jednak szukać pozytywu w tym, że udało nam się stworzyć niesamowitą drużynę, w której jeden za drugiego szedł w ogień. Atmosfera była naprawdę rodzinna, sztab szkoleniowy też stanął na wysokości zadania. Może trochę zachwiało nami to, że musieliśmy się przenieść z Areny Lublin na stadion lekkoatletyczny i grać mecze w Zamościu, chociaż punkty potraciliśmy we wcześniejszych meczach. I to było w małych miejscowościach, gdzie takie wpadki nie powinny się zdarzać. Natomiast z czołowymi zespołami ligi takimi jak Stal Rzeszów, Podhale Nowy Targ czy Wisła Puławy mieliśmy lepszy bilans bezpośrednich spotkań. To wstyd, że kolejny raz przegraliśmy walkę o awans przez porażki z rywalami z niższych rejonów tabeli. Mimo wszystko, runda wiosenna była w miarę dobra, bo zdobyliśmy 40 punktów na 51 możliwych. To może i jest mały plusik, ale fakt, że kolejny rok z rzędu nie zrealizowaliśmy celu nas bardzo denerwuje i smuci.
Grasz w żółto-biało-niebieskich barwach od wielu lat i jesteś już w takiej sytuacji nie pierwszy raz. Czy jest jakiś wspólny mianownik ostatnich pięciu sezonów, który decyduje o tym, że Motorowi jest tak ciężko wygrzebać się z III ligi?
Każdy sezon na pewno nas czegoś nauczył. Jestem już w tej sytuacji po raz czwarty i poniekąd przeżywam deja vu. Co sezon jest nadzieja i duża szansa, a w pewnym momencie wydaje się, że wszystko jest już na dobrej drodze, lecz pod koniec sezonu zawsze gdzieś powija nam się noga. Rozmawialiśmy o tym z trenerem Góralczykiem po jednym z treningów i zgodnie stwierdziliśmy, że kluczem jest duża konsekwencja i to, żeby każdy mecz traktować tak samo. Niezależnie od tego, czy gramy w Wólce Pełkińskiej czy ze Stalą Rzeszów na Arenie Lublin. Nie może być tak, że do któregokolwiek meczu podchodzi się inaczej. Moim zdaniem do każdego spotkania byliśmy przygotowani w stu procentach, a każdego rywala mieliśmy rozpracowanego, ale zabrakło tego „czegoś”. Odpowiednią receptą na awans byłoby napisanie książki, w której osobne rozdziały będą stanowić kolejne nieudane sezony. Poznanie tej lektury i wyciągnięcie z niej wniosków będzie przepisem na zrobienie awansu. W niektórych sezonach mieliśmy dobrą rundę jesienną, ale zawalaliśmy wiosnę, a w innych było odwrotnie. Jest przyjęte, że winni wszystkiemu są zawodnicy i sztab szkoleniowy, dlatego całą winę bierzemy na siebie. Uratować mogą nas tylko długofalowość i ciągłość w pracy. Nie mieliśmy złej drużyny, a z walki o awans wykreśliły nas punkty stracone w niewygodnych meczach. Mam nadzieję, że w kolejnym sezonie znowu będzie nam dane walczyć, nie popełnimy tych samych błędów i będziemy grali konsekwentnie. Musimy zanotować dwie dobre rundy i nie podpalać się. To może nas wywindować wysoko.
Z twoich słów wynika, że chciałbyś pozostać w Motorze na dłużej, ale czy te kolejne nieudane sezony nie są dla zawodnika deprymujące? Nie pojawiała się myśl typu „mam już tego dość i chciałbym pójść do innego klubu”?
Oczywiście, zdarzają się chwile zwątpienia i to jest w człowieku naturalne, lecz jak najbardziej wyrażam chęć pozostania w Motorze, bo jest on w moim sercu. Jestem wkurzony kolejnym nieudanym sezonem, ale uważam, że klub trzeba budować na zawodnikach stąd i na pewno jestem jednym z nich. Chciałbym pomóc tej drużynie i dać jej swoje doświadczenie zdobyte przez ostatnie lata. Musimy w końcu awansować i bardzo chciałbym to zrobić.
Patrząc na kolegów z szatni, możesz powiedzieć, że każdy z chłopaków dawał z siebie w minionym sezonie sto procent?
Tak. Nikomu nie mam nic do zarzucenia. Daliśmy z siebie sto procent i to jest budujące. Porażki są częścią tego sportu i choć zdarzyły się w nieodpowiednim momencie, to gdybyśmy jesienią zdobyli parę oczek więcej, to pewnie bylibyśmy w grze o awans do ostatniej kolejki. Mimo to, każdy dał z siebie wszystko i możemy sobie patrzeć prosto w oczy i powiedzieć, że chcieliśmy, ale kolejny raz się nie udało.
Gdybyście od początku tego sezonu pracowali z trenerem Robertem Góralczykiem, to finał rozgrywek mógłby być inny?
Szczerze mówiąc, nie wiem. W mojej przygodzie z piłką jest to już dziesiąty albo jedenasty trener w Motorze. Było ich naprawdę dużo i nie ujmując żadnemu, to wielka szkoda, że trener Góralczyk żegna się z klubem, bo dał tej drużynie od siebie naprawdę dużo. To specjalista, który dba o każdy szczegół. Odkąd do nas przyszedł, wiele rzeczy się zmieniło. Każdy czuł się ważny i potrzebny tej drużynie, niezależnie od tego, czy grał, czy siedział na ławce rezerwowych. Osoba trenera wniosła dużo dobrego do naszego klubu i po ostatnim meczu czuć było w szatni, że każdemu z nas jest bardzo szkoda, że tak to się potoczyło. Życzę trenerowi powodzenia w przyszłości i uważam, że prędzej czy później znajdzie on swoje miejsce w Ekstraklasie, bo takich jak on jest mało.
Czy w szatni odczuwalne jest napięcie odnośnie tego, co ma się teraz wydarzyć w klubie?
Udzielając wywiadu rok temu powiedziałem, że nikt nie wie, co dalej się stanie i chyba znów jesteśmy w podobnej sytuacji. Obecnie nie wiem, kto będzie trenerem i jacy zawodnicy z aktualnego zespołu zostaną na kolejny sezon, ale trzeba to zaakceptować. Mam nadzieję, że będę mógł nadal występować w Motorze i uważam, że osoby takie jak Konrad Nowak, Tomasz Brzyski, Szymon Kamiński czy ja oraz inni, którzy znają całą otoczkę, wiedzą z czym to się je. Podobnie było z zawodnikami, którzy do nas przyszli w tym sezonie. Każdy wiedział, że Motor to wielki klub z dużego miasta, który cieszy się dużym zainteresowaniem kibiców i temu trzeba sprostać. Jeżeli ktoś sobie z tym nie radzi, to niech nawet nie próbuje. Ten klub zasługuje na to, by być w wyższej lidze i rywalizować z drużynami o uznanej marce. Niestety tak nie jest i to nasza wina. Zobaczymy, co się teraz będzie działo. Mam nadzieję na to, że Lublin w końcu zobaczy II ligę, a ja dołożę do tego swoją cegiełkę.
Masz obawy w związku z tym, że latem znów dojdzie do rewolucji kadrowej i przez całą rundę jesienną będziecie się zgrywać? Tak było w minionym sezonie i w pierwszej jego części potraciliście bardzo ważne punkty, remisując u siebie chociażby z Sołą Oświęcim…
Jest przyjęte, że w rundzie jesiennej zdobywa się jak najwięcej punktów, a wiosną gra się o miejsce w tabeli. Mogę szczerze powiedzieć, że w tym sezonie zabrakło nam punktów wyłącznie z jesieni, gdyż na wiosnę zrobiliśmy prawie „maksa”. Nie sądzę, że bylibyśmy w stanie wygrać wszystkich 17 meczów, ponieważ w tej lidze trzeba brać poprawkę na to, że może przyjść porażka. Minimum połowa remisów uzyskanych jesienią nie powinna mieć miejsca, bo wynikała z naszej niekonsekwencji w rozgrywaniu spotkań. Mam nadzieję, że mimo wszystko nie będzie dużej rewolucji i trzon drużyny oraz pozostali zawodnicy zostaną, ponieważ czujemy się ze sobą fantastycznie i tworzymy super team.
Słyszałeś o „klątwie Spartakusa”? (rzekoma "klątwa" rzucona przez kibiców na Motor, po tym jak lubelski klub odkupił licencję na grę w II lidze od Spartakusa Szarowola w 2010 roku. Od tamtej pory wszystkie sezony kończyły się dla żółto-biało-niebieskich rozczarowaniem - red.)
Słyszałem, ale chodzę do kościoła i w klątwy nie wierzę. Obyśmy w przyszłym sezonie zrobili awans i wtedy zdejmiemy tę przysłowiową klątwę.
Czy fakt, że to ostatecznie Stal Rzeszów awansowała jest dla ciebie jakimkolwiek zaskoczeniem? Do ostatniej kolejki liderem było Podhale Nowy Targ…
To był najlepiej grający przeciwnik, z jakim mierzyliśmy się w tym sezonie, a na pewno w tej rundzie. Jesienią zasługiwaliśmy z nimi na zwycięstwo, a wiosną remis był zasłużony. To naprawdę bardzo dobra drużyna i skoro wygrała ligę, to znaczy, że była najlepsza. Nie jest to dla mnie zaskoczenie. Można to rozpatrywać pod takim kątem, że w następnym sezonie będzie o jedną drużynę mniej w rywalizacji o awans. Szczerze mówiąc, to tak sądziłem, że finalnie awansuje Stal, bo Podhale od porażki z nami zaczęło grać trochę w kratkę. Byłoby chyba trochę niesprawiedliwie, gdyby rzeszowianie nie awansowali, bo zbudowali potężną drużynę. Mogliśmy im w tym przeszkodzić, lecz się nie udało.