menu

Petar Brlek: Powrót do Wisły Kraków nie jest rozczarowaniem. Jeszcze wrócę do Włoch i udowodnię swoją wartość!

20 marca 2018, 20:20 | Justyna Krupa

Kiedy chorwacki pomocnik latem odchodził do FC Genoa, liczono, że to początek jego pięknej przygody z Serie A. Może nie zakładał, że od razu podbije włoskie boiska, ale krok po kroku miał umacniać swoją pozycję w zespole. Tymczasem po pół roku przyszło mu znów stawić się na treningach w Myślenicach. 24–letni Petar Brlek przekonuje jednak, że czasowy powrót pod Wawel to dla niego szansa, a nie rozczarowanie. - Nie żałuję przenosin do Genoi, bo był to krok naprzód w karierze – mówi piłkarz, który wrócił do Wisły Kraków jako gracz wypożyczony.

Petar Brlek reprezentuje Wisłę Kraków z półroczną przerwą od lutego 2016 roku
Petar Brlek reprezentuje Wisłę Kraków z półroczną przerwą od lutego 2016 roku
fot. Andrzej Banas / Polska Press

Włodarze włoskiego klubu postanowili wypożyczyć go do Wisły do końca sezonu, bo tu ma szansę na regularną grę. - Moja pierwsza reakcja, gdy usłyszałem o pomyśle powrotu do Wisły? Nie oczekiwałem tego, nie spodziewałem się. Ale w mojej sytuacji nie bardzo dało się znaleźć inne rozwiązanie. Nie traktowałem jednak powrotu do Krakowa jako rozczarowania. Ważne jest też to, by czuć się dobrze w codziennym życiu. A tu jest mi dobrze, mam tu przyjaciół, również spoza świata futbolu. Dlatego powiedziałem sobie: dobra, wracam do Wisły i dam z siebie maksimum. A potem zobaczymy, co będzie dalej – wyznaje Chorwat.

W ekipie z Genoi zagrał w sumie w pięciu meczach ligowych i dwóch spotkaniach Pucharu Włoch.

- Mieliśmy dobrych graczy w środku pola i trener często stosował rotację. Ja grałem w jednym meczu, w następnym już ktoś inny dostawał szansę na tej pozycji, potem jeszcze ktoś. Wracałem do składu dopiero po kilku spotkaniach. Trudno było liczyć na stabilizację. Nawet jeśli drużyna z tobą w składzie wygrywała, nie znaczyło to, że pojawisz się na boisku w następnym spotkaniu – wspomina pomocnik.

Jesienią zdążył zagrać przeciwko Lazio Rzym, Chievo i Cagliari. Potem przez dłuższy czas nie „powąchał” już ligowych boisk. Zamiast Brleka, szanse zaczął dostawać m.in. belgijski talent Stephane Omeonga. - To młody i dobry zawodnik. Był jednym z moich rywali do miejsca w środku pola, ale poza boiskiem spędzaliśmy razem dużo czasu, miałem z nim bardzo dobre relacje – podkreśla Brlek. Kolejne występy Chorwat zaliczył na przełomie roku. Grywał u boku etatowego reprezentanta Portugalii Miguela Veloso. - To piłkarz z nazwiskiem, z bardzo dobrymi klubami w CV. Od takiego gracza człowiek może się wiele nauczyć. Ma duże doświadczenie, którym dzielił się na treningach – wspomina wiślak.

Juve - to jest to!


Czy na co dzień odczuwał, że przeniósł się do klubu z wyższej półki? - Uważam, że Genoa to wielki klub, choć jeszcze nie ten poziom co np. Juventus. Kibice tam są świetni, zresztą podobnie, jak w Wiśle. Jeśli chodzi o samo centrum treningowe, to nie ma wielkiej różnicy w stosunku do polskich realiów. Normalne warunki do pracy. Generalnie nie byłem pod specjalnym wrażeniem infrastruktury sportowej we Włoszech. Myślę, że w Polsce zdarzają się nawet bardziej nowoczesne stadiony – zaznacza Brlek. - Największą różnicę odczuwa się nie tyle w codziennym funkcjonowaniu w klubie, co wtedy, gdy człowiek wychodzi na boisko i gra przeciwko takim ekipom, jak Juventus. Wcześniej tych graczy ogląda się tylko w telewizji, a tu nagle z nimi rywalizujesz. Z drugiej strony, przekonujesz się, że to nie są piłkarze z innego świata.

Przeciwko Juve dostał szansę gry w Pucharze Włoch. - Myślę, że to był właśnie mecz, który pozostawił we mnie najmocniejsze wrażenia. Graliśmy w Turynie, trybuny były pełne. Juve ma naprawdę topowych graczy - zaznacza. Zmierzył się z Paulo Dybalą, Gonzalo Higuainem czy Claudio Marchisio. No i z Wojciechem Szczęsnym na bramce. - Jako zawodnik czujesz w takim momencie, że to jest właśnie to. To chwila, na którą pracujesz – przyznaje Chorwat. - Przegraliśmy tamto spotkanie 0:2, ale mieliśmy swoje okazje. Uważam, że zaliczyłem w Turynie dobry występ.

Przyznaje, że w Italii kładzie się większy nacisk na taktykę, niż w Polsce czy Chorwacji. - We Włoszech jest tak, że – nie licząc może czołówki drużyn Serie A – reszta gra raczej mocno defensywny futbol. Nie jest to może piłka nożna w najpiękniejszym wydaniu, ale taktyczna. Powiedziałbym, że tam miałem więcej defensywnych obowiązków na boisku, niż tu, w Wiśle – podkreśla.
Klub załatwił mu też lekcje włoskiego: - Podstawy opanowałem. Ale nadal lepiej radzę sobie z polskim, niż z włoskim.
Co zadecydowało o tym, że ostatecznie wrócił na wypożyczenie do Krakowa? - W końcówce okna transferowego Genoa ściągnęła kilku nowych graczy. Powiedziałbym, że być może zasługiwałem na to, by grać więcej. Ale racja jest zawsze po stronie trenera – zastrzega. - Zyskałem doświadczenie, przekonałem się, jak to wszystko funkcjonuje w tak renomowanej lidze. Jeśli wszystko pójdzie tak, jak na ten moment jest ustalone, to latem czeka mnie powrót do Genoi. Choć w futbolu nigdy nie wiadomo, co się wydarzy za parę miesięcy.

Co usłyszał we włoskim klubie przed wylotem do Krakowa? - Genoa stawia sprawę tak: zainwestowali we mnie pieniądze, więc zależy im, bym jak najwięcej grał. Uznali, że wypożyczenie będzie najlepszym rozwiązaniem. Powiedziano mi, że moje mecze będą pod obserwacją i że liczą na mnie w przyszłości – tłumaczy. I przekonuje, że trudno uznać, że nie sprawdził się w Serie A. - W czasie tego półrocza w Genoi grałem mnie więcej tyle, co w ciągu pierwszej rundy w Polsce - przypomina. Rzeczywiście, nie od razu stał się gwiazdą krakowskiej ekipy. Więcej, na początku okrzyknięto go tu transferowym niewypałem! Liczy więc, że we Włoszech też jeszcze zabłyśnie. - Nie chcę się teraz poddawać. Chcę udowodnić, że może nie mają w tym momencie racji, iż na mnie nie postawili.

Cieszy go to, że we Włoszech – choć ciułanie minut na koncie przychodziło mu z trudem – baczniej obserwowali go wysłannicy z kadry Chorwacji. - Na pewno częściej obserwowali moją grę, niż wtedy, gdy grałem w Polsce. To w końcu Serie A. Co nie zmienia faktu, że i tak o grę w reprezentacji na mojej pozycji jest bardzo trudno, bo konkurencja jest ogromna. Ale nadzieję mogę mieć. Gdybym w przyszłości grał we Włoszech tak, jak wcześniej w Wiśle – to czemu nie?

Na razie chce odzyskać formę. Po powrocie do Krakowa zdążył wystąpić w trzech spotkaniach, ale daleko mu do optymalnej dyspozycji. Liczy, że w jej odzyskaniu pomoże mu teraz przerwa na mecze reprezentacji. - W sumie pozostawałem bez treningu przez ok. trzy tygodnie, miałem też drobny uraz. Na pewno nie jestem jeszcze w takiej formie, w jakiej chciałbym być. Dopiero jak fizycznie czujesz się bardzo dobrze, to możesz oczekiwać od samego siebie, że będziesz robił różnicę na boisku – przyznaje.
Radą niezmiennie służy mu Radosław Sobolewski. Już raz pomógł mu wskoczyć na wyższy piłkarski poziom. - Uważam, że „Sobol” bardzo mi w przeszłości pomógł. Teraz też mi czasem doradza, bo wie, co powinienem poprawić. Choć indywidualnych treningów w tym momencie nie robimy – zastrzega.

Dość hiszpańskiej muzyki!


Przynajmniej w szatni aklimatyzować się nie musi. Czuje się tak, jakby nie było go dwa dni, a nie pół roku. Choć czasem usłyszał jakieś docinki po włosku. - Na początku było trochę żartów, zwłaszcza od Zdenka Ondraska i kierownika Jarka Krzoski. Ale to pozytywne – uśmiecha się Chorwat. Włoskich płyt do puszczania w szatni jednak nie przywiózł. – Ale mamy już dość grania tych hiszpańskich kawałków, teraz robimy sobie od nich miesiąc przerwy! – śmieje się.

Po jego powrocie grupa chorwacka w szatni stała się już prawie tak liczna, jak hiszpańska, więc mogą dyktować warunki. W międzyczasie pojawił się przecież jeszcze Marko Kolar. - Chyba chorwaccy piłkarze są dobrzy, skoro jest nas już tu aż czwórka – uśmiecha się Brlek. Z Kolarem znają się jeszcze z młodzieżowej kadry Chorwacji. - Moim zdaniem to bardzo dobry zawodnik. Jego sposób gry bardzo pasuje do polskiej ligi. Teraz Carlitos jest w takiej formie, że Marko nie pozostaje nic innego, jak być cierpliwym. Jestem jednak przekonany, że on i Tibor Halilović mogą być przyszłością Wisły – uważa Brlek.

Na treningach dostrzegł, jak duży postęp zrobił Tibor od wakacji. W ostatnim meczu z Legią to właśnie Haliloviciowi Brlek musiał ustąpić miejsca w pierwszej jedenastce. – Tibor ma wielki potencjał i może naprawdę zrobić fajną karierę. Mnie osobiście bardzo podoba się jego styl gry – zaznacza.

Miejsca w składzie Wisły za darmo Brlekowi nikt nie da, niezależnie od tego, za jaką gwiazdę uchodził, odchodząc do Włoch. – Trener Joan Carrillo stwierdził, że będzie mnie traktował jak każdego innego zawodnika i będę grać wtedy, gdy będę na to zasługiwał swoją pracą – zaznacza Chorwat.

Follow @sportmalopolska

Sportowy24.pl w Małopolsce


Polecamy