W meczu z Katowicami nie byliśmy do końca sobą - uważa Andrzej Rybski
Był cichym bohaterem meczu z GKS Katowice. Najpierw zaliczył asystę, potem strzelił gola na 2:2. Jak wspomina sobotni mecz ANDRZEJ RYBSKI?
fot. Monika Smól
Po trzech miesiącach przygotowań, przed pierwszym meczem musiała się, siłą rzeczy, wkraść niepewność. A i końcowy wynik pozostawał jedną wielką niewiadomą - uważa napastnik Chojniczanki.
Po meczu w szatni byliście zadowoleni?
Może przed pierwszym gwizdkiem rozpisaliśmy inny scenariusz tego meczu; rzecz jasna korzystny dla nas. Ale boiskowe wydarzenia go szybko zweryfikowały. Katowice nie przyjechały na wycieczkę. Dlatego inauguracja w naszym wykonaniu wyszła całkiem nieźle, nawet dobrze.
Do przerwy nie przypominaliście, raczej, tej Chojniczanki z jesieni...
[zaj_kat]
To prawda, do co najmniej 35 minuty spotkania, nie byliśmy sobą. Zapłaciliśmy za taką grę stratą dwóch bramek.
Wyglądaliście, jak sparaliżowani...
Zabrakło agresywności i wyższego podejścia. Nie wychodziliśmy z piłką z własnej połowy. Mieliśmy problemy z przejściem, po stracie piłki, z ataku do obrony. Dopiero pod koniec pierwszej połowy potrafiliśmy docisnąć rywala, wytworzyć kontrolowany chaos w jego szeregach. W tej fazie spotkania dalece odbiegaliśmy od dotychczasowego stylu grania. Nie brakowało w tym meczu momentów, że piłka latała po autach.
„Gieksa” wydaje się być dla was, w stawce I-ligowców, najmniej wdzięcznym zespołem?
Dotychczasowe wyniki pokazują, że tak jest w rzeczywistości. Gramy przeciwko tej drużynie wciąż bez zwycięstwa. Musimy, zazwyczaj, też gonić wynik. Ale zgodnie ze starym porzekadłem: jeżeli nie możesz wygrać to chociaż zremisuj.
Udowodniliście kibicom , że brak zaangażowania i charakteru trudno wam zarzuć.
Bo jesteśmy mocni sportowo i mentalnie. Ale spokojnie - jako drużyna funkcjonujemy dziś na wielu płaszczyznach. Dobre wyniki były do tego znakomitym fundamentem.
A wracając do meczu, to napotkaliście na podwójny opór. Mateusz Abramowicz w bramce ratował gości z opresji wielokrotnie.
Bronił, owszem, skutecznie. Ale byłem wewnętrznie przekonany, że w końcu polegnie. Czułem z każdą minutą, że wznosimy się na falę wznoszącą. Kiedy przycisnęliśmy, czego efektem był gol kontaktowy, spodziewałem się, że „napoczniemy” przeciwnika. I się sprawdziło.
Prócz emocji nie brakowało też... kontrowersji.
Aż prosił się w przypadku, co najmniej, dwóch sytuacji system goal-line albo wideo powtórki. W pomeczowej wypowiedzi powiedziałem, że skoro w dzisiejszym futbolu jest tyle pieniędzy, na wprowadzenie jednej z tych technologii powinny też się znaleźć. Ale błędy sędziowskie to także część widowiska piłkarskiego.
Jaką „Chojnę” zobaczymy jutro w Pruszkowie?
Taką jak, po przerwie, w meczu z GKS Katowice.