Zaczęli niemrawo, skończyli z przytupem. Lech zasłużenie wygrał ze Śląskiem
Prawdziwego mężczyznę poznajemy nie po tym, jak zaczyna, a po tym, jak kończy. Jeśli wierzyć przysłowiu, to piłkarze Lecha Poznań pokazali dziś iście męskie walory. Po niemrawej pierwszej połowie w przerwie przeszli kompletną metamorfozę i przez następne 45 minut dominowali na boisku. Wynik 2:0 był minimalnym wymiarem kary dla Śląska.
Początek spotkania zdecydowanie należał do gości z Wrocławia. Podopieczni Tadeusza Pawłowskiego stworzyli kilka niezłych okazji, które mogły zakończyć się strzeleniem bramki. Już w drugiej minucie Robert Pich soczystym uderzeniem sprawdził dyspozycję Macieja Gostomskiego, a test wypadł pozytywnie, gdyż bramkarz Lecha przeniósł piłkę nad poprzeczką. Chwilę później nad bramką głową strzelał Marco Paixao, a krótko po tym Paweł Zieliński zagrał dobrą piłkę w pole karne do Piotra Celebana, którego jednak zdołał uprzedzić Gostomski.
Lech pierwszą okazję miał po kwadransie gry, wynikała ona nie tyle z dobrego rozegrania akcji przez poznaniaków, ile błędu wrocławian. A konkretnie Mariusza Pawełka, któremu piłka wyślizgnęła się z rąk i trafiła pod nogi Dawida Kownackiego, grającego w tym spotkaniu na pozycji wysuniętego napastnika. „Kownaś” dostał prezent w polu karnym rywala, jednak nie miał za bardzo jak go wykorzystać, gdyż zagęszczenie jego kolegów z zespołu w okolicy było nieporównywalnie mniejsze niż rywali. Mający liczebną przewagę piłkarze Śląska spokojnie ugasili pożar.
A poza tym gracze Lecha mieli spore problemy z wyprowadzeniem składnej akcji. Szwankowało rozegranie, przytrafiało się sporo niewymuszonych błędów i wręcz głupich strat, co spowodowało reakcję publiczności. Tu i ówdzie pojawiły się gwizdy, kwitujące bierną postawę zespołu Macieja Skorży. Pierwszą wypracowaną sytuację miał dopiero po 28 minutach gry, gdy na bramkę Pawełka niecelnie uderzał Gergo Lovrencsics. Jak na zespół otwarcie walczący o mistrzostwo, wyglądało to naprawdę blado.
Z czasem napór Śląska również zmalał, przez co gra toczyła się głównie w środku pola, bez groźnych sytuacji pod którąkolwiek z bramek. Wobec kłopotów z konstruowaniem ataków lechici próbowali strzałów z dystansu (dwa w wykonaniu Szymona Pawłowskiego i jedna próba Łukasza Trałki), te jednak również pozostawiały sporo do życzenia. Niemniej były to jakieś próby przełamania niemocy i zaskoczenia Pawełka.
Na początku drugiej połowy zrobiło się ciekawie, początkowo nie ze względu na wydarzenia boiskowe. Kibice Śląska odpalili na swoim sektorze race, po czym zaczęli rzucać je na murawę. Sędzia Borski na chwilę przerwał mecz, na szczęście jednak piłkarze dosyć szybko mogli wznowić grę. Krótka przerwa najwyraźniej bardzo dobrze podziałała na poznaniaków. Najpierw groźny strzał Pawłowskiego zablokowali obrońcy Śląska, a chwilę później Barry Douglas posłał długie dośrodkowanie w pole karne rywala do Kaspera Hamalainena, który ten bez żadnych problemów wpakował piłkę do siatki z kilku metrów. Od 56. minuty Lech prowadził zatem 1:0.
Cztery minuty później mogło być już 2:0. Pawłowski posłał bardzo dobre podanie do Lovrencsicsa, ten przyjęciem zgubił Krzysztofa Ostrowskiego, po czym przegrał pojedynek sam na sam z Pawełkiem. W 63. minucie Pawłowski już nie podawał, a wszedł w drybling, znalazł pozycję do oddania strzału i bezskutecznie próbował zaskoczyć golkipera gości. Chwilę później skrzydłowy Lecha znów dał o sobie znać, zagrał w uliczkę do Karola Linettego, a ten szukał podaniem na środku Hamalainena. Ostatecznie jednak piłkę wybili obrońcy Śląska.
Wrocławianie swoją pierwszą okazję po przerwie mieli w 69. minucie. Po faulu Paulusa Arajuuriego mieli rzut wolny dwadzieścia metrów przed bramką Gostomskiego, a Mateusz Machaj niemal zamienił go na gola. Ekslechita oddał bardzo ładny strzał, trafił jednak tylko w poprzeczkę. Pięć minut później dwie kolejne szanse na podwyższenie prowadzenia mieli poznaniacy. Najpierw po dośrodkowaniu Tomasza Kędziory i strzale Hamalainena piłkę złapał Pawełek, a za moment po strzale Kownackiego i rykoszecie piłka wyszła na rzut rożny. W 80. minucie jeszcze bliżej szczęścia był Pawłowski, który po bardzo dobrym podaniu Formelli z przeciwległej strony boiska trafił w słupek.
Lechici w końcu dopięli swego w 83. minucie. Kolejną asystę zaliczył Douglas, który tym razem świetnie dośrodkował z rzutu wolnego na głowę Paulusa Arajuuriego, a ten wpakował piłkę do siatki. Strzelona bramka była udokumentowaniem ogromnej przewagi, jaką od zdobycia poprzedniej mieli piłkarze Skorży. Śląsk w zasadzie nie istniał, jedyną okazję stworzył sobie przy okazji wspomnianego strzału Machaja.
Ostatecznie Lech wygrał ze Śląskiem 2:0 i odrobił dwa punkty do warszawskiej Legii. Na kolejkę przed końcem rundy zasadniczej strata poznaniaków do pierwszego miejsca to tylko dwa oczka. Pozycja lidera przed podziałem na grupę mistrzowską i spadkową jest więc w Poznaniu całkiem realna. Aby stała się faktem, Lech musi wygrać w środę z Podbeskidziem i liczyć na to, że Legia co najwyżej zremisuje z Pogonią Szczecin.