Z tego zakrętu ŁKS nie wyjdzie żywy. "Nie ma już nadziei"
Pieniędzy na spłatę zadłużenia nie ma, kolejni byli piłkarze skarżą się do PZPN, a obecni zawodnicy chcą rozwiązać kontrakty z winy klubu. ŁKS przetrwał w swojej historii wiele zakrętów, ale z tego żywy wyjść już chyba nie może.
PZPN podtrzymał zawieszenie licencji ŁKS-u. Co to oznacza dla klubu?
Po tym, jak Najwyższa Komisja Odwoławcza PZPN utrzymała w mocy decyzję Komisji Dyscyplinarnej, która miesiąc temu zawiesiła licencję ŁKS, klub musi albo spłacić swoich czterech wierzycieli, albo zawrzeć z nimi ugody. Próbował zresztą już to zrobić, ale bez rezultatu, bo zaproponował spłatę długu w miesięcznych ratach po trzy tysiące złotych. A ponieważ w niektórych przypadkach dług wynosi 90 tysięcy złotych, to spłata trwałaby trzydzieści miesięcy.
Wiadomo, że decyzja NKO nie wpłynie na działania szefów ŁKS. - Na inną propozycję nas nie stać. Nic więcej zaproponować nie możemy - mówi Filip Kenig, właściciel ŁKS. To jego nazwisko będzie kojarzone z upadkiem klubu, chociaż to on włożył w klub najwięcej pieniędzy. Według różnych źródeł, Kenig na ŁKS stracił 5-8 mln złotych.
W piątek szefowie klubu mają zwołać konferencję prasową. W czwartek wydali tylko lakoniczny komunikat, w którym napisali, że "zarząd i pracownicy dołożą wszelkich starań, by licencja została odwieszona". Trudno powiedzieć, w jaki sposób pracownicy ŁKS "starają" się doprowadzić do odwieszenia licencji. Janusz Matusiak, prezes UKS SMS, którego piłkarze tworzą w większości kadrę ŁKS nie chce komentować problemów klubu.
Tymczasem piłkarze nie ukrywają, że nie chcą najbliższych miesięcy spędzić poza rozgrywkami. Wiadomo, że jeśli klub zostanie relegowany z pierwszej ligi - nastąpi to po trzecim walkowerze, czyli prawdopodobnie 20 kwietnia - PZPN rozwiąże ich kontrakty z winy klubu i pozwoli na zarejestrowanie w innych zespołach poza oknem transferowym. Wprawdzie zawodnicy, którzy jesienią grali w Turze Turek teoretycznie mogliby mieć problem - byłby to trzeci ich klub w ciągu sezonu - ale pewnie z powodu szczególnej sytuacji PZPN zgodziłby się na ich kolejne potwierdzenie.
Nawet gdyby szefowie ŁKS jakimś cudem znaleźli teraz 200 tysięcy złotych lub namówili wierzycieli do podpisania porozumień, to i tak za chwilę mieliby kolejny problem. W czwartek klub został poinformowany, że 18 kwietnia odbędzie się posiedzenie Komisji Dyscyplinarnej w sprawie kolejnych długów, m.in. wobec Marcina Mięciela. Tym razem ŁKS musiałby zapłacić 400 tysięcy zł. - Nie ma już nadziei - przyznają nieoficjalnie osoby, które rządzą dziś ŁKS.
ŁKS płaci dzisiaj za wieloletnie życie ponad stan. Jego właścicieli nie było stać na utrzymywanie klubu, który z różnych powodów, m.in. z powodu przestarzałego stadionu, nie miał szans, by przynosić zyski. Z miesiąca na miesiąc sytuacja się pogarszała, kolejni ludzie, którzy zasiadali na fotelu prezesa - Jakub Urbanowicz, Andrzej Voigt i Maciej Janicki - nie mieli pomysłu na naprawę finansów klubu. Voigt brylował na konferencjach prasowych, ale obiecanych trzech milionów złotych do klubu nie wpłacił. Z kolei Janicki nigdy nie zabrał głosu w sprawie ŁKS, a wszystkich pytających go dziennikarzy podczas jednej z konferencji prasowej odsyłał do rzecznika prasowego.
ŁKS wycofałby się z rozgrywek pewnie już w rundzie zimowej, gdyby nie UKS SMS, który zaproponował bezpłatne wypożyczenie piłkarzy i trenera. Pierwszy problem pojawił się przy zatwierdzeniu nowych graczy do gry, bo ŁZPN domagał się spłaty zaległości. Wtedy prywatne pieniądze wyłożył Kenig. Drużyna wystartowała w rozgrywkach, ale zdołała rozegrać tylko trzy mecze. I jest mało prawdopodobnie, by zagrała w kolejnych.