Wygrani i przegrani żółto-czerwonych derbów
Jagiellonia Białystok zremisowała bezbramkowo w 28 żółto-czerwonych derbach. Tym samym trwa niepokojąca niemoc ekipy z Podlasia, która znacznie lepiej spisuje się na wyjazdach i nie potrafi wygrać u siebie od… pierwszej kolejki. Podobnego odwrócenia się wyników nikt się nie spodziewał. Przecież mówimy o drużynie, która mało kogo odprawiała od siebie bez zerowego dorobku punktowego, i która tragicznie spisywała się na wyjazdach.
Największym wydarzeniem tego spotkania był z pewnością powrót dopingu na stadion przy ulicy Słonecznej. Ryk tysięcy gardeł mobilizował graczy obu ekip i z pewnością znacząco przyczynił się do dość dobrego tempa tego spotkania.
Drugim wydarzeniem bez precedensu mogłoby być podanie Niki Dzalamidze do któregokolwiek z kolegów. Niestety do niczego podobnego nie doszło. Gruzin za każdym razem, gdy tylko miał piłkę przy nodze próbował samodzielnie atakować. Nie miało znaczenia, ilu rywali musiałby wcześniej okiwać. Skutkiem tego była cała masa strat młodego pomocnika. Jedyną dobrą okazję wypracował sobie, gdy przypadkowo wypuścił sobie piłkę… ramieniem. Trudno ocenić, czy obecność Dzalamidze należy zaliczyć na plus czy na minus.
W ekipie z Podlasia na wyróżnienie zasłużył także Michał Pazdan. Jego wyróżnienie jest jednak jak najbardziej pozytywne. Miał on bowiem niewdzięczne zadanie powstrzymywanie lidera ofensywy Kielczan czyli Macieja Korzyma. Pomimo jednej wpadki cały czas był on niemal nie do przejścia i znacząco wpłynął na zerową liczbę bramek ze strony zawodnika Korony.
W Koronie na wyróżnienie zasłużył natomiast Tomasz Lisowski. Wszędzie było go pełno, a gdy nie mógł zatrzymać rywala, akcje Jagi przerywał inteligentnym faulem, za który nie groziła mu kartka. Ponadto był przydatny przy stałych fragmentach gry dzięki swojej umiejętności precyzyjnego dogrywania.
Na minus z kolei należy zaliczyć działania Leszka Ojrzyńskiego. Wprowadzone przez niego zmiany nie dały żadnej zmiany jakościowej, a wręcz osłabiły zespół. Kijanskas był najsłabszym elementem defensywy, a Szekely skutecznie przechodził koło gry. Może ktoś zasugeruje, że zmiany wynikały z braku sił podstawowego składu. W takim jednak wypadku wina też spadałaby na szkoleniowca – oznaczałoby to bowiem, że nie potrafił on dobrze przygotować kondycyjnie piłkarzy.