Wokół meczu Lechia – Zawisza: Policja przygotowana jak na wojnę (ZDJĘCIA, WIDEO)
Ponad 800 policjantów z Gdańska i latający nad miastem śmigłowiec zabezpieczało wczorajszy mecz Lechii Gdańsk z Zawiszą Bydgoszcz, choć spotkanie de facto nie miało statusu podwyższonego ryzyka.
Policjanci w kaskach, z bronią gładkolufową i ochraniaczami na nogach poustawiani byli nie tylko na Dworcu Głównym, ale i na trasie od przystanku Stadion Expo aż do samych sektorów. Oprócz nich nad bezpieczeństwem czuwali też inni mundurowi z prewencji, których to wraz z kilkunastoma radiowozami rozmieszczono w okolicach stadionowego parkingu. Takich środków ostrożności, zdaje się, nie zastosowano nawet wtedy, kiedy kibice Lecha Poznań dwukrotnie przyjeżdżali do Gdańska w dwutysięcznej grupie. W sobotę gości z Bydgoszczy było znacznie mniej, bo około tysiąca, a meczu nie zakwalifikowano do kategorii tych podwyższonego ryzyka. Dlaczego więc zdecydowano wysłać takie siły? Gdańska policja, głosem sierżanta sztabowego Lucyny Rekowskiej, tłumaczy, że miała przypuszczenia o możliwości wystąpienia zagrożeń. Sęk jednak w tym, że na bursztynowym obiekcie i na trasie do niego nie działo się przez dwa ostatnie lata praktycznie nic, co mogłoby rażąco zakłócać porządek. A przecież na mecze przyjeżdżali kibice drużyn znacznie bardziej zantagonizowanych z Lechią niż Zawisza.
Wczorajsze domysły policji nie sprawdziły się. Przyjezdni zachowywali się bardzo poprawnie zarówno na PGE Arenie, jak i w drodze do Gdańska, i w drodze powrotnej do Bydgoszczy. Pojedyncze, drobne incydenty rzecz jasna były (odpalono kilka petard hukowych), ale nie na tyle poważne, by wymagały interwencji aż tak sporej grupy mundurowych. Bo stosując proste, matematyczne wyliczenie, wychodzi na to, że na jednego sympatyka Zawiszy przypadał niemal jeden policjant. Podobny zabieg zastosowano zresztą trzy tygodnie temu w Poznaniu, dokąd bydgoszczanie udali się na mecz z Lechem. Wtedy też nie odnotowano żadnych rozrób. Otwartym pytaniem pozostaje więc to, czy wysyłanie takiej armii policjantów nie jest przesadą, i co więcej – defraudowaniem publicznych pieniędzy.
Wróćmy jednak do tego, co działo się wczoraj na trybunach PGE Areny. Dla Zawiszy wizyta w Gdańsku była po poznańskiej drugą w sezonie. Na obie nastąpiła spora mobilizacja, wszak odległości między miastami nie są odstraszające, a rywale wyjątkowo atrakcyjni. Na PGE Arenie bydgoszczanie zameldowali się już na dobrą godzinę przed pierwszy gwizdkiem. Wchodzenie na sektor trochę im zajęło, ale wszyscy zdążyli na rozpoczęcie. Miejsca, które zajmowali, dodatkowo zostały oddzielone sektorami buforowymi, na których poustawiano kilkunastu stewardów.
Zawisza dobrze oflagował swój sektor. Na ogrodzeniu zawisły między innymi takie płótna jak „Zawisza Pany niebiesko-czarne szatany”, czy „Wojowniczy klub sportowy”. Wszyscy wyjazdowicze mieli na sobie peleryny. Najwięcej było czarnych, z kolei z białych i niebieskich utworzono krzyż. Po strzelonym golu przez Luisa Carlosa goście odpalili dziesięć petard hukowych. W drugiej połowie przez kilkanaście minut machali mnóstwem barwnych flag na kijach. W powietrzu było tak gęsto, jak w mrowisku. Doping Zawiszy z perspektywy trybuny prasowej nie wyglądał nadzwyczajnie. Ciężko było im się przebić przez młyn Lechii, a największa mobilizacja następowała wtedy, kiedy dochodziło do wymiany uprzejmości. Od niej zresztą bydgoszczanie zaczęli śpiewy.
Dwa słowa na koniec należą się też gospodarzom, którzy nie do końca wykorzystali fakt, że na mecz przyszło - właśnie po stronie Lechii - prawie 17 tys. widzów. Doping biało-zielonych nie powalał na kolana, Niektóre przyśpiewki wychodziły zwyczajnie słabo i nie były ciągnięte przez dłuższy moment. Do wspólnych śpiewów nie włączono pozostałych trybun. To w sumie zaskakujące, że wsparcie nie stało na wysokim poziomie, skoro dopisała i frekwencja, i liczba przyjezdnych. Lechiści mają sporo do przemyślenia przed następnym spotkaniem.
LECHIA GDAŃSK - serwis specjalny Ekstraklasa.net