Wisła na remis ze Śląskiem. Pechowy Sadlok
W meczu 36. kolejki grupy spadkowej Ekstraklasy Wisła Kraków zremisowała na własnym obiekcie ze Śląskiem Wrocław 1:1. Wynik spotkania otworzył Zdenek Ondrasek, a wyrównał Peter Grajciar. Przy golu słowackiego zawodnika piłka pechowo dla wiślaków odbiła się od głowy Macieja Sadloka i zmyliła Miśkiewicza.
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
fot. Andrzej Banas / Polska Press
W ostatnich meczach sezonu Wisła miała walczyć nie tylko o wyższe miejsce, a więc i wyższą premię na koniec rozgrywek, ale i o uznanie kibiców. – Chcę zobaczyć walkę na boisku. Myślę, że kibice, którzy przyjdą na stadion, zasługują na to samo – mówił przed spotkaniem ze Śląskiem trener Dariusz Wdowczyk. Tylko gdzie tutaj szukać motywacji do gry, skoro „Biała Gwiazda” utrzymała się kolejkę temu? – Osiągnęliśmy nasz cel na tę rundę, wygrywając z Jagiellonią – przyznał sam szkoleniowiec.
To samo wrocławianie, którzy po pokonaniu Termaliki też zostaną w ekstraklasie. Jeśli już nie walka o utrzymanie, to może widowisko dla fanów? Jak na złość publiczności, po kilku słabszych meczach na ławce rezerwowych usiadł piłkarski magik w koszulce z białą gwiazdą, czyli Rafał Wolski. Odpowiedzialność za wrażenia artystyczne ze spotkania Wisły ze Śląskiem musiał wziąć na siebie sam Ryota Morioka. Wiosną Japończyk w pojedynkę strzelił rywalom pięć goli, wyrastając na lidera odrodzonej jedenastki Mariusza Rumaka.
Zgodnie z oczekiwaniami, Morioka potrafił jednym podaniem rozmontować obronę Wisły, ale jego koledzy nie stanęli na wysokości zadania, jeśli chodzi o wykończenie. Tak było z Bence Mervó – Węgier już w 8. minucie wyszedł sam na sam z Michałem Miśkiewiczem. Napastnik Śląska chyba nie dowierzał, że w tej sytuacji nie był na spalonym i dość rozkojarzony strzelił prosto w bramkarza. Jeszcze lepszą okazję pod koniec pierwszej połowy zepsuł Robert Pich. Obsłużony idealnym podaniem między obrońców od Morioki, przegrał ze świetnym dzisiaj Miśkiewiczem.
Jak przystało na lidera grupy spadkowej, wiślacy musieli się jakoś postawić wrocławianom. Pierwszego gola dla „Białej Gwiazdy” powinien strzelić Patryk Małecki już po dwunastu minutach gry. Pod nieobecność Wolskiego to on był motorem napędowym większości ataków gospodarzy, lecz w tej sytuacji pokazał, że lepiej podaje niż strzela. Tym razem dogrywał Paweł Brożek, a „Mały” z dziesięciu metrów kąśliwie uderzył przy słupku. Bramka nie padła, bo świetnie interweniował Mariusz Pawełek.
Pierwszy, ale nie ostatni raz - w 16. minucie wybił nogami przedwczesne uderzenie Pawła Brożka, zaś chwilę przed gwizdkiem na przerwę stanął na drodze Zdenkowi Ondraszkowi. Niedoszli asystenci, czyli Małecki i Rafał Boguski schodząc do szatni mogli wspólnie pożalić się z Morioką na nieskutecznych kolegów. Co innego Miśkiewicz i Pawełek. Obaj ratowali swoje drużyny w niemal beznadziejnych sytuacjach.
Trudno nazwać wtorkowy mecz spektaklem, mimo że kibice w końcu doczekali się goli. Na zegarze wybiła równa godzina, gdy prowadzenie dla Wisły zdobył Zdenek Ondraszek. Akcję zaczął Denis Popović, a Boguski nie mógł nie zauważyć wybiegającego na wolne pole Czecha. Ondraszek mocno zawinął w długi róg bramki Pawełka i strzelił bramkę. Cieszynka szczęliwego strzelca z Popoviciem była jak wyjęta z piłkarskiej gry komputerowej.
Nie zanosiło się na wyrównującego gola, gdy Thomas Hateley podchodził do rzutu wolnego w 71. minucie. Maciej Sadlok na tyle niefortunnie wybił piłkę uderzoną przez Anglika, że ta spadła pod nogi Petara Grajciara. Rezerwowy Słowak strzelił jeszcze mocniej niż Czech z Wisły, tyle że po drodze jego uderzenie odbiło się od Sadloka i ugrzęzło w siatce. Być może „Biała Gwiazda” wygrałaby mecz, gdyby w 78. minucie pod bramką Śląska znalazł się ktoś inny niż Jakub Bartosz. Młodzian oko w oko z Pawełkiem strzelił w boczną siatkę, choć podający mu Brożek prawdopodobnie zachowałby więcej zimnej krwi i rozstrzygnął mecz.
Choć Wdowczyk odżegnywał się od eksperymentów, po pierwszej bramce od razu zarządził wejście Krzysztofa Drzazgi i Krystiana Kujawy na boisko. Zaledwie drugi ligowy mecz młodego obrońcy mógł skończyć się przedwcześnie, jednak po boiskowym nokaucie wiślak szybko wrócił do siebie i dokończył spotkanie. Drzazga zaprezentował kilka dryblingów i podań – czuł się znacznie swobodniej niż w niedawnym meczu z Zagłębiem, ale to nie wystarczyło, żeby już zmienić wynik. Wisła i Śląsk w meczach przeciwko sobie solidarnie zaliczyli po jednym zwycięstwie , a na koniec sezonu podzielili się punktami. Dzięki wynikom Korony i Jagiellonii oba zespoły zachowały swoje miejsca w tabeli. Lepsze – pierwsze w grupie spadkowej – dalej należy do Wisły, chociaż Dariusz Wdowczyk i jego piłkarze mogli pożegnać się z kibicami w Krakowie w lepszym stylu. Śląsk też jeszcze może finiszować ósmy. Pod warunkiem, że wygra z Górnikiem Łęczna, a wiślakom powinie się noga w Bielsku-Białej.
Więcej o EKSTRAKLASIE