Vullnet Basha z Wisły Kraków: Gattuso nigdy się na mnie nie wkurzył
Kiedy Vullnet Basha czuł się, jakby trafił do AC Milan? I komu wybudowałby pod Wawelem pomnik? – Miałem w karierze szczęście do kolegów z boiska – mówi pomocnik Wisły Kraków.
Vullnet Basha to piłkarz, bez którego trudno wyobrazić sobie środek pola Wisły Kraków. Mimo, że na boisku wykonuje swoją robotę dyskretnie, nie zawsze rzucając się w oczy. Potrafi jednak nieoczekiwanie włączyć tryb piłkarskich fajerwerków. Udowodnił to np. meczu z Pogonią Szczecin, kiedy strzelił dwie bramki z dystansu, jedną bardziej efektowną od drugiej. Tak jakby przypominał wszystkim, że defensywnym pomocnikiem na dobre został stosunkowo niedawno. A w swojej karierze miał wiele boiskowych wcieleń.
- Od kiedy gram w piłkę, miałem już okazję występować prawie na wszystkich pozycjach. Boczny obrońca lewy, prawy, środkowy defensor, na obu skrzydłach, na „ósemce”, „dziesiątce” i oczywiście na „szóstce” – wylicza Basha. - A w kadrze U-19 Szwajcarii zagrałem nawet w ataku. Grałem w życiu naprawdę wszędzie, poza bramką.
Przyznaje jednak, że nigdzie poza Wisłą nie zdarzyło mu się ustrzelić w seniorskiej piłce dubletu: - Moi przyjaciele i znajomi byli pod wrażeniem tych dwóch bramek. Sporo osób składało mi gratulacje. Takie dwa trafienia to dla defensywnego pomocnika coś specjalnego.
Gattuso potrafi się zagotować
W karierze Bashy wiele było momentów, do których wracać pamięcią to sama frajda. Zwłaszcza w okresie, gdy występował w szwajcarskiej ekstraklasie oraz młodzieżowych reprezentacjach Szwajcarii. To wtedy otarł się o futbol i zawodników naprawdę dużego formatu. Największym przeżyciem była współpraca w klubie z… Gennaro Gattuso.
- Pamiętam, jak Gattuso trafił do szwajcarskiego Sion. Miałem wtedy 22 lata. Dla mnie to było tak, jakbym to ja wtedy trafił do Milanu, tak się czułem. Dla nas to nie było coś zwykłego i normalnego – wspomina Basha. W Sion właściciel dysponował wtedy naprawdę sporymi pieniędzmi i nie szczędził ich na duże piłkarskie nazwiska. - Ostatecznie wiele się od Gattuso nauczyłem. I to zarówno jako zawodnik, jak i człowiek – podkreśla wiślak.
Do Sion Gattuso trafił już po zakończeniu piłkarskiej kariery w AC Milan i ostatecznie był tam nie tylko zawodnikiem, ale i grającym trenerem. - Gattuso to był walczak również jako trener, mentalny zwycięzca. Miał 34 lata, ale gdy przychodził trening, to robił to z większym zawzięciem, niż cała reszta. Zawsze chciał wygrywać. Kiedy jednak sprawy przybierały zły obrót, trochę zaczynał szaleć – nie kryje Basha.
Obecny trener AC Milan zawsze był znany z nieposkromionego temperamentu. Jako piłkarzowi zdarzało mu się uderzyć rywala. - Na mnie akurat nigdy się nie wkurzył. Zresztą, to był inteligentny facet i wiedział, gdzie powinien postawić granice. Jeśli ktoś go szanował, to on też traktował go z szacunkiem. Ale jeśli ktoś nie okazywał mu tego należytego szacunku, to tak, wtedy potrafił się zagotować – wspomina wiślak.
Dawny świat w centrum Lozanny
Tych boiskowych osobowości, z którymi Bashy przyszło dzielić szatnię było sporo. - Prawdą jest, że miałem w karierze szczęście do kolegów z boiska. W ekipie Grasshoppers Zurych miałem szansę grać z późniejszym kapitanem Lazio, Senadem Luliciem. Teraz też dzielę szatnię z takimi facetami, jak Kuba Błaszczykowski, Paweł Brożek, Rafał Boguski czy Marcin Wasilewski. Na pewno Gattuso byłby w gronie trzech najbardziej charyzmatycznych facetów, jakich w życiu spotkałem. Ale poza nim, to jeszcze jeden mój kumpel ze Szwajcarii oraz Kuba Błaszczykowski – wyznaje Basha.
Poważne granie w piłkę Vullnet zaczynał w klubie z rodzinnej Lozanny. - Mieszkałem w centrum Lozanny. Tam mam cały swój dawny świat – rodziców, przyjaciół. Kiedy tylko mogę, jadę tam ich odwiedzić.
W początkach kariery był na tyle obiecującym graczem, że śmiało przebijał się do kolejnych drużyn narodowych Szwajcarii – tych na szczeblu juniorskim i młodzieżowym. A konkurencja była przecież nie byle jaka. - W reprezentacjach młodzieżowych Szwajcarii miałem okazję grać z Michaelem Langiem, który teraz gra w Borussi Moenchengladbach czy Harisem Seferoviciem – wspomina.
Takie wieczory, jak starcie z kadrą U-21 Hiszpanii z Isco czy Davidem de Geą w składzie nie zdarzają się codziennie. - Przeciwko tak wymagającym rywalom, tak dobrym technicznie, musisz się wyjątkowo napocić. Pamiętam, że wtedy w środku pola, poza Isco, mieli jeszcze Oriola Romeu – wówczas z Chelsea i Thiago Alcantarę z Barcelony – wylicza Basha. - Nie ma nic piękniejszego, niż móc zmierzyć się z takimi piłkarzami.
Przyznaje, że to trio pomocników było najlepszym, przeciwko któremu kiedykolwiek zagrał. -Swego czasu wystąpiłem też przeciwko Belgii z Edenem Hazardem w składzie. I to chyba był najlepszy piłkarz, przeciwko któremu przyszło mi grać.
Wyglądało to na dobry wstęp do jeszcze ciekawszej przyszłości w seniorskiej kadrze Szwajcarii. Ale w pewnym momencie sygnały z federacji przestały przychodzić. Dlatego Vullnet, podobnie jak wcześniej jego brat Migjen wybrał grę dla reprezentacji Albanii. - Mam zarówno obywatelstwo szwajcarskie, jak i albańskie i jestem z tego bardzo dumny. Urodziłem się w Szwajcarii, ale czuję się również Albańczykiem. Gdyby to szwajcarska reprezentacja zgłosiła się po mnie wcześniej, pewnie wybrałbym Szwajcarię. Seniorska kadra Szwajcarii jednak tego nie zrobiła, więc zdecydowałem się na Albanię.
Sześć lat od występu w kadrze
Nie była to łatwa decyzja. - Wcześniej byłem nawet kapitanem reprezentacji U-20 Szwajcarii. Czekałem więc na to powołanie z seniorskiej reprezentacji. Było blisko, raz zadzwoniono, by mi powiedzieć, że mnie obserwują, że wykonuję dobrą robotę. Nie wysyłali jednak powołania – wspomina Basha. -Dlatego gdy przyszło powołanie z reprezentacji Albanii, to się nie wahałem.
Trudno wyrokować, jak wyglądałaby dalej kariera Bashy, gdyby wówczas podjął inną decyzję. Fakty są takie, że w kadrze Albanii zagrał tylko raz – przeciwko Armenii. A potem powołania przystały przychodzić. - Nie mam pojęcia, dlaczego. Odszedłem w tamtym czasie ze Sion do Realu Saragossa. I później przestałem dostawać powołania. To dziwne, bo gdy grałem w drugiej lidze hiszpańskiej, byłem tam jedynym graczem albańskim. A teraz gra tam inny Albańczyk, który nawet nie występuje regularnie w pierwszym składzie. I mimo to, dostaje powołania do kadry. Podobnie było z Armando Sadiku, który nie grał przecież wiele w Legii, a w reprezentacji grał w podstawowym składzie. Żeby było jasne – nie mam nic do Sadiku. Po prostu nikt z otoczenia reprezentacji mi nigdy nie wyjaśnił, dlaczego byłem w takiej sytuacji – wyznaje Basha.
Bashy trudno pojąć, dlaczego reprezentacja zamknęła przed nim drzwi. I to od razu po pierwszym i jedynym powołaniu. Nie wierzy, że bramki strzelone wiosną w ekstraklasie cokolwiek tu zmienią. - Już sześć lat minie od mojego jedynego występu w kadrze Albanii. Dlatego już właściwie nie myślę o reprezentacji. Nie rozumiałem tego wszystkiego i dalej nie potrafię zrozumieć. Bolało mnie to. Ale potem człowiek musi się przyzwyczaić. Teraz koncentruję się na grze w klubie. Wydaje mi się, że nawet jakbym strzelił 20 goli w sezonie, to i tak nie dostanę powołania. Nikt nigdy nie powiedział mi, co powinienem zrobić, bym mógł zaistnieć w kadrze. To trochę dziwne, ale zaakceptowałem to już jakiś czas temu – twierdzi.
Może uznano, że kadrze wystarczy jeden Basha? Brat Vullneta, Migjen to etatowy reprezentant kraju. - Nawet jemu nikt nie powiedział: słuchaj, twój brat powinien poprawić to i to. Migjen oferował mi, że sam pójdzie i porozmawia tam z kimś, ale powstrzymywałem go, bo to nie powinno być tak, że to on będzie inicjował takie rozmowy. Jeżeli przedstawiciele federacji nie kontaktują się ze mną, trudno. Nigdy z tego powodu nie płakałem. Jeśli bym dostał powołanie – będę dumny i szczęśliwy. Ale jeśli nie – takie jest życie.
Po francusku, po albańsku
W czasie, gdy Vullnet podejmował decyzję o wyborze kadry, nie mógł jeszcze myśleć o reprezentacji Kosowa. A to stamtąd pochodzą jego rodzice. Może więc powinien żałować, że się pospieszył? - Tak naprawdę jestem człowiekiem trzech tożsamości – kosowskiej, albańskiej i szwajcarskiej. Albańczycy i Kosowarzy to bracia. W ostatnie święta pojechałem do Kosowa – wspomina. - Natomiast w Albanii byłem głównie z racji pobytu na zgrupowaniu kadry. Nie mam tam rodziny, moi bliscy mieszkają w Kosowie. Te tereny dopiero odradzają sie po tym, co działo się tam przed dwiema dekadami.
Sam Basha może te historie znać tylko z opowieści. Całą młodość spędził w Szwajcarii, tam się urodził i wychował. Podobnie, jak jego żona, również albańskiego pochodzenia. Kiedy Basha zdecydował się na przenosiny do Wisły, od razu przeprowadziła się do Polski wraz z małym synkiem Lorisem.
- Prawie nie znałem Polski, gdy podejmowaliśmy tę decyzję. Tyle tylko, że kiedyś grałem w okolicach Warszawy przeciwko kadrze Polski U-20 [w Sulejówku – przyp. JUK]. Ale zostałem pozytywnie zaskoczony – wspomina Vullnet.
Swego czasu częstym gościem w domu Bashy bywał były gracz Wisły Jesus Imaz, który mógł czuć się niemal jak adoptowany syn. Częstowany obiadami przez żonę kolegi ze zdziwieniem zaobserwował, że Vullnet z małżonką porozumiewają się raczej po francusku, a tymczasem do syna mówią po albańsku. – Jesus dużo czasu u nas spędzał w naszym krakowskim domu. Nadal bardzo się zresztą przyjaźnimy. Ale rzeczywiście, mógł się czuć trochę zdezorientowany, gdy był naszym gościem. Żona mówi do mnie po francusku, a ja jej czasem odpowiadam po francusku, a czasem po albańsku. Albo odwrotnie. Ale z dzieckiem rozmawiamy tylko po albańsku, on nie zna francuskiego. A teraz poznał jeszcze polski. Mały jest już trochę zagubiony w tym wszystkim, bo w Hiszpanii zaczynał poznawać język, tymczasem przenieśliśmy się do Polski. Ale cóż, dzieci sobie z takimi rzeczami radzą – uśmiecha się Basha.
Nie chce być zwariowanym tatusiem
Mały Loris podobno świetnie potrafi już mówić po polsku. Podobno, bo Basha sam nie ma szans z nim po polsku zamienić choćby zdania. - Synek nie chce ze mną gadać po polsku. Ani ze mną, ani z mamą. W głowie ma jakoś zakodowane, że do nas może mówić tylko po albańsku. Nie mam pojęcia, co mamy zrobić, by to zmienić – śmieje się piłkarz. - Zdarza się, że podsłuchuję, jak w parku bawi się z innymi dziećmi i tam rozmawia z nimi normalnie po polsku! Raz zapytałem nawet nauczycielek w szkole, czy mój syn dobrze już mówi po polsku. A one na to, że tak, jak najbardziej. Niesamowite to jest. Ja w to nie umiałem uwierzyć, bo do mnie słowa nie chce po polsku powiedzieć.
Synek Vullneta trenuje w Akademii Piłkarskiej Wisły, w grupie skrzatów. Wystąpił nawet w jednej z sesji zdjęciowych zorganizowanych przez sponsora Akademii. - Jest zwariowany na punkcie futbolu. Kiedy odbieram go ze szkoły, to pierwsze, co chce robić, to grać w piłkę. Ja to z nim mogę oszaleć w domu, bo ciągle chce, żebym z nim grał. Nie zawsze możemy kopać na zewnątrz, bo pogoda na to nie pozwala, więc gramy w domu. Choć żona niekoniecznie jest zadowolona. Niedawno rozbił przy tym szklankę – śmieje się wiślak. – Ale póki sam sobie jeszcze nic nie zrobił, nie ma problemu.
Basha zapewnia jednak, że na siłę nie będzie robił z małego piłkarza: - Synek często pyta mnie, jak powinien kopać tę piłkę, ale nie chcę być jednym z tych zwariowanych tatusiów, ciągle trujących dzieciom, jak mają grać. Kiedy ja byłem mały, ojciec nigdy się nie wtrącał w to, jak gram. Zawsze mówił mi tylko: „dobrze ci idzie, ale musisz dalej nad sobą pracować”. Ja będę robił tak samo. Jeśli któregoś dnia syn naprawdę zostanie piłkarzem, to super. Ale to on wybierze swoją ścieżkę.
Pomocnik Wisły nie kryje, że to właśnie fakt, że rodzina tak dobrze zaaklimatyzowała się w Krakowie był jednym z argumentów za pozostaniem w Wiśle w czasach kryzysu krakowskiego klubu. W zeszłym roku piłkarze „Białej Gwiazdy” miesiącami nie dostawali pensji i niejeden obcokrajowiec na miejscu Bashy szybko zwinąłby manatki i rozwiązał kontrakt. Pomocnik wytrwał aż do grudnia. - Mam ogromny szacunek do gracza, który przyjeżdża do Polski, by zarabiać, dać rodzinie stabilizację, przez pół roku nie dostaje pensji, ale nie robi z tego tytułu problemów – mówił ostatnio o Bashy trener Wisły Maciej Stolarczyk.
Postawicie Kubie pomnik?
W styczniu, w czasach największej zawieruchy w klubie, Basha miał jednak ogromne wątpliwości, czy wracać do drużyny. Pojawiły się nawet plotki, że nie przyleciał na początek treningów, bo nie było go stać na bilet lotniczy. - Nie była to prawda. Chciałem tylko zobaczyć, co będzie dalej z klubem. Nie przyleciałem od razu, bo wydawało mi się w tamtym momencie, że nie wrócę do Wisły. Sprawy w tamtych dniach układały się przecież fatalnie. Mieliśmy mieć problem z otrzymaniem licencji na grę w ekstraklasie. Ja to widziałem już w naprawdę czarnych barwach – nie ukrywa pomocnik. - Nie chciałem tego bardzo, ale wydawało mi się, że to wszystko źle się skończy dla klubu. Dlatego nie chciałem wracać, dopóki sytuacja się nie wyjaśni. Kiedy tylko pojawiła się nadzieja na to, że będzie dobrze, nie miałem problemu z powrotem do treningów.
Wcale nie miał bowiem ochoty rzucać wszystkiego w połowie sezonu. Tym bardziej, że przecież syn był w trakcie roku szkolnego. - To był jeden z powodów, dla których chciałem tu zostać. Jeśli moi bliscy są tu szczęśliwi, mnie też jest łatwiej. Dużo na ten temat myślałem zimą. I wiem, że mój syn ma tu przyjaciół, kolegów z drużyny. Byłoby mi trudno nagle mu to wszystko odebrać – przyznaje Basha.
Po prawie dwóch latach pobytu w Polsce czuje się tu, jak u siebie. – Ludzie tu generalnie odnoszą się do człowieka z szacunkiem. Może nie są aż tak serdeczni i pomocni, jak w Hiszpanii, czasem bywają chłodni, ale nie przeszkadza mi to. Cieszę się życiem w Krakowie. To, co sprawia mi problem, to nauka języka. Chciałbym móc pogadać z ludźmi w ich języku na co dzień – w mieście, w restauracji. Ale jakoś nie chce mi ten polski wejść do głowy.
Teraz nie zazdrości już nawet bratu – grającemu w Arisie Saloniki - greckiego wybrzeża. - Swego czasu odwiedziłem Migjena w Salonikach i dla mnie Kraków jest lepszym miejscem do życia. Ja bym się w każdym razie nie zamienił – uśmiecha się pomocnik.
Basha zdaje sobie jednak sprawę, że krakowski klub nadal walczy o stabilizację. I z podziwem obserwuje, jak wiele dla uratowania Wisły zrobił i nadal robi Jakub Błaszczykowski. - To zasługuje na niesamowity szacunek. Nie tylko za to, co Kuba robi na boisku, ale i poza nim. Cały czas stara się pomóc wszystkim dookoła, zwłaszcza młodym zawodnikom – podkreśla. - Gdyby nie Kuba, to nie wiem, jak wyglądałyby sprawy z Wisłą.
Tu Basha spogląda w kierunku pomnika Adama Mickiewicza i pyta: - A postawicie Kubie kiedyś w Krakowie jakiś pomnik?
DZIEJE SIĘ W SPORCIE - KONIECZNIE SPRAWDŹ:
Oprawa i racowisko na meczu Wisła-Legia
Niesamowite stadiony na mundial w Katarze
Czy znasz olimpijskie dyscypliny [QUIZ]